poniedziałek, 16 września 2019

W oczekiwaniu na lekarstwo… lub śmierć [RORY POWER – „TOXYCZNE DZIEWCZYNY”]


Autor: Rory Power
Przekład: Piotr Raganowicz, Paulina Raganowicz
Tytuł oryg.: Wilder Girls
Seria/Cykl: ?
Tom: I (?)
Gatunek: thriller młodzieżowy, literatura młodzieżowa
Wydawnictwo: NieZwykłe
Liczba stron: 300

Minęło osiemnaście miesięcy, odkąd na szkołę dla dziewcząt Raxter nałożono kwarantannę. Tox pogrążył wyspę i wywrócił życie Hetty do góry nogami.
Zaczęło się powoli. Z początku umierali tylko nauczyciele. Potem Tox przeniósł się na podopieczne, wykręcając i zmieniając ich ciała. Teraz, odcięte od reszty świata i pozostawione same sobie na wyspie, dziewczyny nie wychodzą poza ogrodzenie szkoły. Tox zmienił lasy w dzikie i niebezpieczne, a uczennice czekają na lekarstwo, które obiecano im dostarczyć. Tox przenika do wszystkiego.
Kiedy Byatt znika, Hetty robi wszystko, aby ją odnaleźć, nawet jeśli oznacza to złamanie kwarantanny i walkę z potwornościami czającymi się za ogrodzeniem. Gdy się tego podejmuje, odkrywa, że w historii Raxter kryje się znacznie więcej, niż mogłaby kiedykolwiek przypuszczać.
[Opis wydawcy]

Trochę czasu (oraz stron) minęło, nim właściwie dotarłam do początku możliwego końca „idylli” panującej na odizolowanej od reszty cywilizacji wyspie. Rory Power trzymała mnie w niepewności, oszczędnie karmiąc licznymi wskazówkami, pozwalając na snucie najróżniejszych domysłów. Naumyślnie budowała napięcie, wprowadzając elementy grozy zdające się przybierać realne kształty. Przypominało to oddziaływanie Toxu: powolne rozprzestrzenianie po zamkniętej przestrzeni, gdzie prędzej czy później czytelnik całkowicie staje się niewolnikiem historii. W jednej chwili jednak pojęłam, że zabawa w „kotka i myszkę” zaczyna się dłużyć. Pragnęłam wreszcie zaznać tego, co tak obiecywano, a serwowanie fabularnych przystawek ani trochę nie odciągało myśli od dania głównego. Czekałam na godzinę „zero”, siedząc jak na szpilkach. I wiecie co? Wreszcie się tego doczekałam!

NIEBEZPIECZNY TOX MOCNO ŚPI… NIEBEZPIECZNY TOX MOCNO ŚPI! MY SIĘ GO BOIMY, PO TERENIE SZKOŁY TYLKO CHODZIMY. JAK SIĘ ZBUDZI…


Decyzja Hetty o opuszczeniu pozornie bezpiecznego terytorium zagwarantowała nie tylko przerwanie kwarantanny (chociaż, gdyby inaczej na to spojrzeć, co innego mogłyby zarazić, skoro las na wyspie już od dawna był skażony Toxem). Kierowana egoistyczną chęcią odnalezienia najlepszej przyjaciółki nawet nie przypuszczała, że przyczyni się to do zniszczenia niewidzialnej bramy rutyny, wywołując szereg mrożących krew w żyłach zdarzeń. Jak wcześniej groziło im spore niebezpieczeństwo, tak odkręciła ten kurek do końca, wylewając nie tylko na siebie, ale również resztę dziewczyn paskudztwo. A to ustalało własne zasady gry, mając na uwadze oszustwo drugiej strony. Owocowało to niespodziewanymi zagrywkami. I tylko wzajemne wsparcie oraz odwaga mogły je uratować. Obserwowałam każdy ich ruch. Płomiennie liczyłam na to, że, pomimo przeciwności losu oraz niedogodności, dadzą radę odeprzeć wrogie ataki, dzięki czemu znowu w ich sercach zagości nadzieja. Nadzieja na to, że Bóg sobie o nich przypomni, zsyłając prezent w postaci wyśnionego lekarstwa. Tylko czy choroba nie pokrzyżuje im walecznych planów? Na to pytanie musicie odpowiedzieć sobie sami. Ja powiem jedynie tyle, że może bez ryzyka nie ma zabawy, ale czy warto się na takowe narażać, kiedy i tak tkwi się po uszy w pułapce? A może to taki bunt wobec własnej bezsilności?
Jeżeli w życiu jest za kolorowo, wszystko idzie jak z płatka, prędzej czy później coś musi p...ójść nie tak. No, może nie zawsze, ale w przypadku „Toxycznych dziewczyn” znajdzie się parę „niewypałów”. Na pewno jednym z nich jest wątek miłosny. Nie mam nic do związków homoseksualnych, żeby nie było, ale w tej książce da się odczuć, iż jest wciśnięty na siłę. Zyskałby on na jakości, gdyby autorka postanowiła poprowadzić go w zgoła inny sposób. Dała szansę, by rozwinąć skrzydła i poszybował w niebiosa. A tak jedynie je ukazał, szybko chowając za siebie, unikając latania. A tak niepotrzebnie zajmował przestrzeń, psując nieco i tak zagęszczoną atmosferę. Również mam parę zastrzeżeń do warstwy medycznej. Nie jestem szczególnie uzdolniona w tej dziedzinie (obejrzenie kilkudziesięciu odcinków „Dr House’a”, a co dopiero kilku sezonów serialu „Hoży doktorzy” nie czyni ze mnie lekarki), ale wydaje mi się, że więcej w tym było amatorszczyzny, niżeli profesjonalizmu. Błądzenie jest rzeczą ludzką, ale nikt – dosłownie NIKT – nie wpadł na pomysł, aby zajrzeć GŁĘBIEJ w fenomen sławnego Toxu? Ach, no tak – przecież gdyby poczynili taki ruch, to reszta historii mogłaby spakować manatki i wyjechać w siną dal. A to nie wchodziło w rachubę… Dlatego uznam to za celowy zabieg, jednak dalej będzie mnie gryzł! Oby był zaszczepiony przeciw wściekliźnie…

ŁĄCZY NAS WIELE, NIE TYLKO TA PRZEKLĘTA ZARAZA

Osiemnaście miesięcy bez kontaktu ze światem zewnętrznym. Osiemnaście miesięcy walk o każdy najmniejszy kawałek jedzenia. Osiemnaście miesięcy spoglądania śmierci w oczy, gdzie odliczają czas do kolejnego ataku ze strony siejącego spustoszenie w ciałach Toxu.
Właśnie tak wyglądała codzienność Hetty oraz pozostałych dziewcząt, które choroba uwięziła na wyspie Raxter w szkolnych murach, odbierając dosłownie wszystko. Zdane na siebie oraz pozorną pomoc ze strony wojska, próbujące żyć w zgodzie, choć ta nie zawsze między nimi panuje. Okradzione z przyszłości, niekiedy wypatroszone z uczuć… Jak to przetrwać? Na szczęście Hetty ma u swego boku lojalne przyjaciółki, Byatt oraz Reese, które są w stanie gotowe skoczyć za sobą w ogień. Dlatego też nie dziwne, że główna bohaterka zaryzykowała własnym życiem, aby ocalić jedną z nich z rąk podejrzanych osobistości. Szkoda tylko, iż każdy jej ruch przypominał nieudolne utrzymanie równowagi na oblodzonym chodniku. Hetty działała impulsywnie, pod wpływem uczuć, co ciągle ją gubiło. Rozumiałam jej rozgoryczenie. Wiecznie oszukiwana pragnęła, by sprawiedliwości stało się zadość, lecz więcej szkodziła, niżeli pomagała. I to właśnie sprawiało, że choć obdarzyłam ją sympatią, to zdarzało jej się grać mi na nerwach. To samo tyczy się Reese, choć w jej przypadku mogę powiedzieć o syndromie „sfochanej nastolatki”. Przyjaciółka głównej bohaterki wiele przeszła, lecz niejednokrotnie odczuwałam, że mam przed sobą kilkuletnie dziecko, a nie nastolatkę, która lata moment wkroczy w dorosły wiek. Jej dąsy doprowadzały mnie do szaleństwa! Wiele razy chciałam nią ostro potrząsnąć. Aby oprzytomniała. Aby pojęła, że nie jest w tym bagnie sama, iż takie zachowanie nie przynosi niczego dobrego. Co zaś tyczy się Byatt…
Nie spodziewałam się, że ta dziewczyna skrywa tak wiele tajemnic. Że jest nimi obładowana od czubków palców u stóp po same cebulki włosów. Jak dla mnie ta postać była najwyraźniejsza. Pokazała, iż może nam się wydawać, że kogoś znamy niczym własną kieszeń, kiedy prawda okazuje się zupełnie inna...
Ach, chciałabym napisać, że każda z przewijających się przez „Toxyczne...” bohaterka znacznie wyróżnia się na tle pozostałych, nadając całej historii różnorodnych barw. Tak niestety nie było. Wiele postaci – w moim odczuciu – wydawało się nieco spłaszczonych, jakby brakowało na nie konkretnego pomysłu. Czasami tylko imiona powodowały, że je odróżniałam (choć też imiona potrafiły mnie mylić. Spójrzcie na te od głównej bohaterki i jej przyjaciółek – możemy nastąpić mały chaos), co jest trochę zasmucające. Rory Power miała wiele okazji, aby dodać im wyrazistości, głębi, a pozostała jedynie woda z resztkami farby, gdzie maczano pędzel używany przy malowaniu pierwszoplanowych dam. Sama przeszłość Hetty i jej świty, choć ukazana, miała trochę luk, przez co często zastanawiałam się, czy aby na pewno ma ona związek z tym, co aktualnie nimi kieruje. Oczywiście nie każę robić pełnej charakterystyki, bo kto to by przeczytał, ale jeżeli powiedziało się „a”, to trzeba dośpiewać „b”.

Rory Power, choć dopiero nieśmiało trupta po literackim świecie, zdołała mnie zdobyć swoją kreatywnością. Co jak co, ale w takie klimaty to mi graj i nie pozwalaj, by muzyka przedwcześnie ucichła. Autorka, choć stawiając na prostotę słów, bez wyszukanych nazewnictw, umie obciążyć ciało i umysł, nie dając wytchnienia. Chociaż naliczyłam trochę wad – jak na debiut przystało – nie byłam w stanie odmówić sobie chwili relaksu z książką, gdzie minuty przekształcały się w godziny, aż nie spostrzegłam, że już ją pożarłam. Ogromnie, przeogromnie podobało mi się rozwinięcie tematu Toxu. Spodziewałam się wszystkiego, lecz prawidłowa wersja jeszcze bardziej mnie zadowoliła. Niestety inne odczucia mam w sprawie zakończenia. Wydaje mi się nieco odbiegające od reszty książki, gdzie wszędzie docierało się stopniowo, a tutaj panował istny chaos. Pomijając już zdarzenie, po którym czułam, jak mi zaciska żołądek (przypuszczam, że ci, co znają tę historię, to zrozumieją), ale zostawienie go otwartego, bez powiadomienia, czy faktycznie nastąpi kontynuacja? Tak się nie robi!

Podsumowując. „Toxyczne dziewczyny” to debiut literacki Rory Power, który zachwycił czytelników do takiego stopnia, że podobno ma powstać film na jego podstawie. I wcale bym się nie obraziła, bo wykreowany przez autorkę świat świetnie nadaje się na wielkie ekrany, gdzie jej przeszywająca do szpiku kości, wywołująca ciarki aura w połączeniu z wieloma niewiadomymi wbija w fotel. Dlatego ogromnie liczę, aby ta plotka okazała się prawdą, bo może dzięki temu inne postaci zyskają inne, bardziej charakterystyczne oblicza?

MOJA OCENA:
★★★★★★☆☆☆☆


13 komentarzy:

  1. Mnie totalnie nie ciągnie do tego tytułu :/

    OdpowiedzUsuń
  2. Na codzień nie bardzo lubie tego typu literaturę ale w twoim opisie coś jest co mocno zachęca i intryguje

    OdpowiedzUsuń
  3. Debiut i już film? Wow! Chociaż nie dziwię się, bo widzę, że o tej książce jest głośno!

    OdpowiedzUsuń
  4. Co prawda lubię takie klimaty, jednak nie czuję chęci jej czytania... Ale okładka niczego sobie - taka intrygująca i niepokojąca :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wszędzie widzę tę okładkę, jednak czytam recenzje i kompletnie nie czuje, że chce poznać tę historię. Przyciąga mnie tylko okładka, ale nie kupuje już książek z ładnymi okładkami, których i tak nigdy nie przeczytam ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Po tytule spodziewałam sie innej toksyczności. I bardzo cieszę się, że nie o nią chodzi!

    OdpowiedzUsuń
  7. Po samym opisie chyba bym się nie zdecydowała przeczytać, ale Twoja recenzja jak najbardziej mnie przekonała, ta książka wyglada mi na całkiem niezły powiew świeżości w literaturze młodzieżowej

    OdpowiedzUsuń
  8. W sumie to sama okładka mnie skutecznie zniechęcała do czytania tej książki, ale po Twojej całkiem pozytywnej recenzji rozejrzę się za tym tytułem. :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Z chęcią przeczytam. I mam nadzieję - też kiedyś zobaczę w kinie. Rzeczywiście fabuła iście kinowa.

    OdpowiedzUsuń
  10. Bardzo ciekawi mnie ta książka, mam nadzieję, że niedługo uda mi się ją przeczytać :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Całkiem fajny pomysł, kolejne perypetie nastolatków, ale w nowej odsłonie.

    OdpowiedzUsuń
  12. Mam ją na liście książek do przeczytania :D

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie jestem do końca przekonana, ale lubię dawać szansę debiutującym autorom, więc może przymknę oko na wątek miłosny i słabo wyróżniających się bohaterów.

    Książki jak narkotyk

    OdpowiedzUsuń