piątek, 22 marca 2019

ZWIJAM SIĘ JAK NALEŚNIK! [Anna Lewicka – „Więź”]

Autorka: Anna Lewicka
Tytuł: Więź
Cykl: Trylogia mocy i szału
Gatunek: literatura obyczajowa, romans, fantastyka
Wydawnictwo: Wydawnictwo Jaguar
Liczba stron: 372

Opis: Korzystając z zimowej przerwy międzysemestralnej, Alicja, warszawska studentka, postanawia wybrać się w Bieszczady. Zupełnie nie spodziewa się jednak dramatycznej zmiany pogody i przez swoją lekkomyślność ulega poważnemu wypadkowi. Zostaje szczęśliwie uratowana przez mieszkającego samotnie w okolicy Wiktora, mającego za towarzysza jedynie wielkiego, szarego wilczarza.
Uwięzieni przez wielodniową śnieżycę Alicja i Wiktor zaczynają zbliżać się do siebie i zauważać, że choć wydają się pochodzić z kompletnie różnych światów, to jednak łączy ich o wiele więcej, niż którekolwiek z nich mogło przypuszczać. Chociaż zaczyna się między nimi rodzić uczucie, starają się z nim walczyć, ponieważ każde z nich nosi w sobie tajemnicę i dziedzictwo, mogące okazać się zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem.
[opis wydawcy]

Wielokrotnie dawałam szansę polskim autorom (czy raczej autorkom, bo z panami mam akurat miłe wspomnienia), w nadziei na to, że znajdzie się książka, która okaże się być przynajmniej średnia. Niektórzy mogą sobie pomyśleć: pff, kolejna osoba gardząca polskimi dziełami, a przecież one wcale nie są gorsze i trzymają poziom! Cóż, początkowo myślałam, że muszę mieć niezwykłego pecha, ale coś mi tutaj nie pasowało. Czemu przez te wszystkie lata, kompletnie ŻADNA polska powieść z pogranicza młodzieżowej fantastyki czy obyczajówek łamanych przez romanse nie przypadła mi do gustu? Jeżeli chodzi zaś o zagraniczne dzieła trafiałam raz na dobre, raz na złe, raz na średnie, więc tutaj akurat równowaga została zachowana. Pojawiło się to niewygodne pytanie: czemu polskie lektury wiecznie były złe i dostarczały mi więcej nerwów niż przyjemności? Może jednak rzeczywiście jest coś na rzeczy? A może to ja mam zbyt wygórowane oczekiwania? Istnieje jeszcze jedno rozwiązanie: te książki naprawdę są kiepskie. I niestety, Więź daleko od tego schematu nie odchodzi…
Tym samym ostrzegam, że nie zamierzam powstrzymywać się po pierwsze od sarkazmu, po drugie od małych spoilerów. 

KSIĄŻKA ORKIESTRA, CZYLI JAK WYNAJĄĆ DYRYGENTA, KTÓRY ZAPEWNI NAM MUZYCZNĄ TRAUMĘ

Zdaję sobie sprawę, że ta recenzja może być przepełniona goryczą, jednak nie będę kryła, że powieść naprawdę mi się nie podobała. Wprost nie mogę uwierzyć, że mimo wszystko wciąż istnieją osoby, którym ta historia się przypadła do gustu, bo ja naprawdę nie mogę sobie wyobrazić czytelnika, do którego Więź dotarła. Rok 2019 trwa dopiero 3 miesiące, a ja już zdążyłam znaleźć jedną z najgorszych książek, jakie przeczytałam w swoim życiu. I uwierzcie mi, przez nią straciłam chęć, żeby w najbliższym czasie mierzyć się z jakąkolwiek polską literaturą (oprócz tej, którą jestem zmuszona czytać przy tworzeniu pracy magisterskiej).
Kiedy przeczytałam opis Więzi, pomyślałam sobie: no dobra, brzmi jak typowa polska powieść napisana przez kolejną nieznaną autorkę, ale dlaczego miałabym nie spróbować? W końcu nie ocenia się książki po okładce (ta akurat jest naprawdę ładna). Kiedy dostałam ją już do recenzji i z ciekawości zajrzałam do opisu autorki, zaczęłam mieć jeszcze większe wątpliwości. Autorka mówi o sobie kobieta orkiestra (błędny zapis z dywizem i na dodatek ze spacjami po obu stronach). Jakoś nieszczególnie mnie do siebie zachęciła, a wręcz przeciwnie – raczej zniechęciła. To, że pani Lewicka hoduje ziarna kefirowe i uprawia miętę balkonową nie było informacją, którą chciałabym zapamiętać. Poza tym wobec tej krótkiej noty biograficznej każda z nas mogłaby być taką kobietą orkiestrą. Ja na przykład jestem technikiem żywienia, bibliotekarzem studiującym edytorstwo, pisarzem, mam psa, kota i faceta, oglądam Netfliksa i projektuję wianki (nie, nie Netflixa jak zostało to upamiętnione w książce), jestem feministką, wegetarianką, no i prawie bym zapomniała – hoduję bazylię na parapecie. Tadam!



Więź zaczynała się dosyć ciekawie, choć już od samego początku zauważyłam dwie rzeczy: opisy strasznie się wleką. Dostajemy multum niepotrzebnych wiadomości, które do niczego nie są nam potrzebne, a im dalej, tym ich więcej. Rozumiem, że autorka chciała być staranna, ale chyba w tej kwestii przesadziła. Druga rzecz, na którą zwróciłam uwagę, to głupota głównej bohaterki. Już kiedy wpadła do jeziora wydawała mi się trochę nie halo, ale później tylko potwierdziła, że uchodzi za infantylną i niezbyt inteligentną.
Powiem szczerze, że Więź była dla mnie całkiem na poziomie, dopóki pobyt Alicji w domu Wiktora nie zaczął się dziwnie dłużyć. Nie chciałam przeczytać tej książki po to, aby przez ¾ treści mieć przed sobą życie codzienne dwójki osób, które ledwo się znają, a już pogrążyły się w nie wiadomo jak silnej miłości, która rozpoczęła się od seksu. Seks to też dla mnie nieco zabawna historia w tej powieści. Bo w sumie dlaczego by nie przyjść do wielkiego i przystojnego drwala nago, a potem zakopać się pod jego kołdrą, stwierdzając luźno: hmm, w sumie to mam regularny cykl, a teraz nie wypadają mi dni płodne, co mi tam. A potem ten wielki pan, który wydawał się przez moment choć trochę rozsądny, pyta: „Jest bezpiecznie?” (wierzcie mi lub nie, dokładnie tak to brzmiało, a pytał nie jeden raz). Wobec ich „bezpiecznego” seksu zakończenie sprawiło, że wybuchłam po prostu śmiechem, ale niestety ten śmiech szybko przeszedł w zażenowanie… To wyglądało tak, jakby autorka chciała zaskoczyć czytelnika, ale nie miała na to pomysłu, więc chwyciła się najbardziej absurdalnego rozwiązania. Cóż, przynajmniej mogłam obniżyć swoją ocenę bez wyrzutów sumienia.

NO, KOCHAM CIĘ, TAK W SUMIE  CZYLI JAK ŁATWO ZAŻENOWAĆ CZYTELNIKA DIALOGAMI

Miłość bohaterów nie jest wiarygodna. Znali się kilka dni – okej, spali ze sobą – okej, on się wkurzył, powstał raban i cóż, bohaterka musiała uciekać – okej, cierpieli niemal na pograniczu depresji – okej?, spotkali się, a Wiktor rzucił wyznaniem roku, brzmiącym: „No, kocham cię, to chciałaś usłyszeć?” – brawo dla tego pana za wyznanie roku! Aplauz! Okrzyki! Machanie transparentami! Wiktor to się chyba nie urwał z Bieszczad, tylko z Tindera. I pomyśleć, że nie miał nawet komputera, a z telefonu korzystał sporadycznie. Hmm, ciekawe skąd czerpał inspirację.
Wiecie, co mogło uratować tę książkę? Fantastyka. Ale niestety została potraktowana jako pomieszany dodatek do nieudanego romansu. Pierwszy wątek z jeziorem, gdzie ginęli ludzie, nawet przypadł mi do gustu (choć może nie był zabójczo oryginalny), więc oczekiwałam, że zostanie on we właściwy sposób rozwinięty. Gdzie tam. Co jedynie kwestia tytułowej więzi odrobinkę rozbudziła we mnie ciekawość. Pomysł na samo istnienie wiedźm i bestii był w porządku, ale niestety został tak przedstawiony, że z przykrością westchnęłam. Szkoda. Kowen wiedźm mnie zainteresował i po raz pierwszy poczułam płynącą z tego słowiańskość, ale co z tego, jak reszta była zła? Gdyby autorka potrafiła łączyć te dwa gatunki, byłoby dobrze. Ale nie jest.


O przydługich i nudnych opisach już wspominałam, ale jeszcze nie wyżyłam się na dialogach. Muszę to napisać, przepraszam, ale rozmowy pomiędzy bohaterami były niekiedy tak żałosne, że musiałam zamykać książkę i brać głęboki wdech. Przykład? Już podaję!
„O nie, jesteś najpiękniejszym  i najsłodszym stworzeniem, jakie widziałem!” – Może Wiktor jednak nie urwał się z Tindera, a z gimnazjum? A teraz odbijamy pałeczkę do Alicji: „Wiesz, z tym jest podobnie, jak w scenie z Matrixa [i znów: według zasad polskiej pisowni, powinno być Matriksa]. Najpierw wydaje ci się, że to jakieś nieczytelne znaczki, a potem nie widzisz już kodu, tylko blondynki, brunetki, rude”. Jeżeli to miało być zabawne porównanie, to nie wiem jak was, ale mnie kompletnie nie bawi. Reszta dialogów jest po prostu jałowa, jednak zdecydowanie najbardziej wkurzały mnie te infantylne określenia ludzi: Alutka, Igaś, Wiktorek i to cudowne stwierdzenie potężnego drwala, którego używał wobec swojej ukochanej (którą pomylił początkowo z dzieckiem): „mała”.  
Poziom żartu w tej książce jest tak samo żenujący jak dialogi. Poczynając od niesmacznego: „Powtórzmy to jutro”, „Seks?” – o, jakie poważne śmieszki – a nie kończąc na: „Zwijam się jak naleśnik, cha cha! Widzisz, jaki suchar?!” – Cóż, suchar to mało powiedziane…

Podsumowując. Jestem świadoma tego, że ta recenzja ma w sobie mnóstwo gniewu, a także ironii, co z reguły nie jest tak widocznie w moich opiniach, ale kiedy cienka linia czytelniczego smaku została przekroczona, ja również swoją linię bez wyrzutów sumienia przekroczyłam. Jeżeli ktoś lubi kiepskie romanse z wymuszonymi wątkami fantastycznymi, żenujące dialogi, określenia i żarty, przepełnione mało ważnymi informacjami opisy i kiepską fabułę, która ciągnie się jak zaschły klej, nie będę nikomu bronić. Ja tej serii mówię NIE.

OCENA:
★★☆☆☆☆☆☆☆☆



9 komentarzy:

  1. Kurcze, książka przede mną, a ja nie znoszę długich opisów :c eh, ciekawe, czy będę miała podobne odczucia :c
    http://whothatgirl.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. To ja sobie odpuszczę po tej recenzji :). Nie szczędziłaś słów krytyki ;)

    Pozdrawiam,
    Lady Spark
    [kreatywna-alternatywa]

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze że nie czytam fantastyki, a w recenzji kipi od emocji - bardzo dobrze się to czyta bo wyraźnie widać jakie na Tobie zrobiła wrażenie (i nie trzeba się tego doszukiwać między wierszami)

    OdpowiedzUsuń
  4. Przepiękne zdjęcia i świetna okładka książki :) ale recenzja niezachęcająca, wręcz odpychająca :) dobrze, że nie czytam takich powieści :)

    Z e-BOOKIEM POD RĘKĘ

    OdpowiedzUsuń
  5. Haha, dlatego jak widze, że jakas książka jest romansem, to nawet jej nie tykam. Zwykle ksiazki z tego gatunku sa kijowe 😂

    OdpowiedzUsuń
  6. Kurde, już dawno z takim zapałem nie przeczytałam żadnej recenzji od początku do końca xD
    Umarłam i zwijam się jak naleśnik. W takiej kolejności, a co!
    Czytałaś może "Dożywocie" Marty Kisiel?

    OdpowiedzUsuń
  7. Chyba tym razem nie sięgnę po Twoją polecaną książkę. Jakoś za dużo mam tej tematyki na liście do przeczytania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdybyś chociaż przeczytała podsumowanie, zauważyłabyś, że autorka recenzji niespecjalnie poleca tę książkę...

      Usuń
  8. To ja też mówię definitywne NIE tej książce. Wiele się już naczytałam, a żadna z tych recenzji nie była pozytywna. Pozwolę sobie oszczędzić pozjadanych nerwów i przewrotów oczu na coś innego, może lepszego. :D /Aga

    http://arystokratkispodksiegarni.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń