Autor:
Meridiane Sage
Tytuł:
Żywioły Karteru. Ziemia
Seria/Cykl:
Żywioły Karteru
Tom:
I
Gatunek:
fantasy, literatura młodzieżowa
Wydawnictwo:
WasPos
Ilość
stron: 314
Żywioły
przemówiły. Karterze, poznaj swoich Strażników!
Fallen
Rossmary, Elizabeth Feliss, Alexander Cartwright i Katherine Narione
zostali wybrani, by chronić swój lud przed krwiożerczymi nerimimi.
Co
się stanie, kiedy któreś z nich przypadkiem przemieni się w
nerimiego? Kara za „zdradę” jest jedna. Czy zostanie wymierzona?
Po tysiącach lat potomek bogini Nilani i księcia piekieł Castiella
obudził się w nowym ciele. Los Dzieci Żywiołów to szachownica,
po której poruszają się pionki bogów i demonów. Kto pierwszy
zabije króla?
[Opis
wydawcy]
Muszę
przyznać, że przez pierwsze osiemdziesiąt stron (z hakiem) miałam
niemały problem, aby móc z impetem wgryźć się w fabułę.
Oczywiście nie było to spowodowane skomplikowanymi do szpiku kości
wątkami czy też ciężkim do przełknięcia językiem, jakim
mogłaby się posługiwać autorka, bo takich „atrakcji” nie
zaznałam. Wszystkiemu winne były schematy, które zachowywały się
tak, jakby to one miały tutaj najwięcej do powiedzenia. Wyczułam
również, że sama Meridiane Sage nie umiała sobie z nimi poradzić,
oddając się powoli w łapska największego wroga literatury.
Przyglądałam się tej drobnej „potyczce” z lekkim znużeniem,
lecz autorka – w końcu – postanowiła powiedzieć STOP!, a jej
walka pozwoliła mi ujrzeć „Żywioły Karteru...” z zupełnie
innej strony.
HALO?
POLICJA? CHYBA KTOŚ NAS ZROBIŁ W KONIA!
Kiedy
tylko schematy straciły swoją drogocenną potęgę (chociaż ich
obecność nadal była w jakimś stopniu wyczuwalna), zaczęłam
coraz lepiej dostrzegać, w jak paskudnym położeniu znaleźli się,
wybrani przez same Żywioły, nastolatkowie. Z pozoru łatwa misja do
wykonania okazała się dla nich zgubą, gdzie każdy nieprzemyślany
ruch oznaczałby pożegnanie się z życiem. Także zaufanie
komukolwiek w tak drastycznej sytuacji mogłoby przyczynić się do
niechcianego obrotu spraw. Tym samym, uważnie przyglądałam się
rozwojowi wypadków, gdzie narastające napięcie powoli dawało się
wszystkim we znaki, co skutkowało wieloma (nie)spodziewanymi
zdarzeniami. Nastolatkowie powoli zaczęli dostrzegać prawdziwe
znaczenie bycia Strażnikami, chociaż wieloletnie mydlenie oczu
mocno dawało im się we znaki. Intryga rosła w siłę, a oni nadal
brnęli w coś, co było ich „przeznaczeniem”. I kiedy tylko
myśleli, że los się do nich uśmiecha i wreszcie mogą odetchnąć
pełną piersią, wtedy życie wymierzało im siarczysty policzek, a
ja zastanawiałam się, jak wiele przelanej krwi potrzeba, by
porzucili oklepane plany pozbycia się wroga. Aby wreszcie
postanowili udowodnić, że nie są marionetkami, gdzie każdy, kto
tylko chciał, pociągał za sznurki. Jednak czy „oświecenie”
wskazało im właściwą drogę? Nie, tego nie mogę zdradzić.
Niezmiernie
podobało mi się ukazanie wojny, jaką toczyli przedstawiciele
słynnych czterech żywiołów. Wyjątkowo nie stanęli naprzeciw
siebie (bo zazwyczaj autorzy trzymają się tego scenariusza jak rzep
psiego ogona), a ramię w ramię, by wspólnymi siłami pokonać
swoich największych, krwiożerczych wrogów – nerimich (a
dokładniej wampiry oraz zmiennokształtni, bo to właśnie te dwie
rasy skrywały się pod tym pojęciem). To wyraźnie pokazało, że
Meridiane Sage wymierzyła solidnego kopniaka nieprzyjacielowi
wszelkich twórców, odważnie zmieniając ich oklepane „dane
osobowe”.
Niestety
niespecjalnie przypadł mi do gustu wątek związany z wyjaśnieniem
wysyłania TYLKO czwórki Strażników do walki z nerimimi. Jak dla
mnie był on wprowadzony za szybko. O wiele za szybko. Przedwczesne
wyjaśnienie tej „tradycji” odebrało jej całą aurę
tajemniczości, którą była obleczona od góry do dołu. To tak,
jakby chciwie napić się wrzącej herbaty, niemiłosiernie parząc
sobie przy tym język, by później nie odczuwać jej smaku. Teraz
rozumiecie to uczucie? Także mam nieodparte wrażenie, jakby ukazane
tutaj wątki miłosne były... wciśnięte na siłę. Doskonale
rozumiem, że każdy z nas potrzebuje kogoś kochać, ale w tym
przypadku wydawało mi się to nieco naciągane, przez co
nagromadzona tutaj słodycz starała się w lekkim stopniu przyćmić
znacznie ważniejsze wątki.
DZIECI
ŻYWIOŁÓW... A MOŻE DZIECI POSŁANE NA PEWNĄ ŚMIERĆ?
Wydawałoby
się, że wykreowanie bohaterów z krwi i kości to bułka z masłem
i każdy jest w stanie tchnąć w nich tyle człowieczeństwa, że
czytelnicy zaczynają się zastanawiać, czy aby nie mają do
czynienia z kimś prawdziwym. I chociaż autorce po części się to
udało, bo doskonale oddawała emocje, jakie targały postaciami oraz
ukazała, że każdy – pomimo swojego statusu w społeczeństwie –
nie jest pozbawiony wad, to nie umknęło mojej uwadze to, jak
Strażniczki szybko opanowały sztukę walki, której niektórzy
musieliby uczyć się latami. Poza tym Elizabeth została ukazana
jako nieśmiała, niepewna swoich możliwości przedstawicielka
Ziemi, gdzie gwałtownie przeistoczyła się w gotową do dyskusji
odważną dziewczynę. Nie powiem, działało to na jej korzyść, bo
dzięki tej zmianie stała się przykładną pogromczynią nerimich,
jednak – w moim odczuciu – nie było to zbytnio naturalne. Także
Alexander, pomimo ciętych ripost i żarcików, które wywoływały
uśmiech na mojej twarzy, wydawał mi się taki... rozciapany.
Rozumiem, że miłość może ogłupiać, ale nie dajmy się
zwariować. Tym samym mogę śmiało go porównać do rozcieńczonego
kisielu, gdzie ten w smaku jest nawet w porządku, lecz szału nie
ma. Natomiast nie mogę przyczepić się do lubującego przewidywać
czarne scenariusze Fallena, który całkowicie kupił mnie troską o
brata. Mógł sobie zgrywać twardziela, jednak to rozczuliło mnie
na tyle, że już był mi obojętny jego „paskudny” charakterek.
A Katherine... cóż... prócz szybkiego (a zarazem nienaturalnego)
przyswojenia umiejętności walki niebezpieczną bronią, nie mam o
niej nic więcej do powiedzenia.
Nie
mogę także zapominać, że prócz Strażników pojawili się
również inni bohaterowie, którzy okazują się godni naszej uwagi.
Jedną z takich osób jest Marie, wampirzyca, gdzie swoją postawą
udowodniła, że w każdym, nawet w potworach, tkwi szczypta dobroci.
Polubiłam ją w dość ekspresowym tempie i niezmiernie cieszyłam
się, że nastolatkowie postanowili jej zaufać, chociaż – mówiąc
szczerze – wiele przy tym ryzykowali. Spoufalali się z wrogiem, za
co mogli zostać paskudnie ukarani, lecz nie tylko oni złamali
zasady tej „gry”. Jednakże nikt nie przypuszczał, że w ich
szeregach czają się prawdziwe kreatury... Może nie miały one zbyt
wiele do powiedzenia, ale przypuszczam, że już wkrótce może się
to zmienić.
PROSZĘ
PANI, A W ZADANIU TRZECIM WIDZĘ LITERÓWKĘ!
Meridiane
Sage niczym nie wyróżnia się na tle innych młodych pisarzy,
których dzieła miałam przyjemność (lub też nie) poznać.
Owszem, autorka posługuje się lekkim piórem, jednakże w nim tego
czegoś, co mogłoby mnie bezwarunkowo kupić. Mówiąc dokładniej –
styl autorki jest dobry, lecz – moim zdaniem – powinna jeszcze
ociupinkę popracować nad swoim warsztatem. A wtedy zdoła się
przebić przed pozostałych, grzecznie nakazując im pozostanie w jej
cieniu.
Zjedzone
lub nadprogramowe literki, zgubione ogonki czy też źle postawione
przecinki mogą zrobić każdemu psikusa, dlatego też, kiedy jest
ich tyle, że byłabym w stanie zliczyć je na palcach tylko jednej
ręki, po prostu je ignoruję. Niestety w przypadku „Żywiołów
Karteru...” bardzo ciężko o tym mówić, gdyż prawie na każdym
kroku pojawiały się przepiękne „niespodzianki”. Zagubione „ł”
przy kwestiach coś pokroju „Pan XYZ kiwnąŁ głową na znak, że
się zgadza”, bolesna separacja „po za” przy „poza tym” –
to tylko drobne przykłady, bo mogłabym ich wskazać odrobinę
więcej. Dlatego też mam prośbę do wydawnictwa, aby zadbali o tego
typu szczegóły, bo ja jeszcze delikatnie zwracam o to uwagę, ale
może kiedyś pojawić się ktoś, kto nie pozostawi na Państwu
suchej nitki. A wtedy zrobi się nieprzyjemnie...
Pragnę
także zwrócić uwagę na pewne (chyba) niedopatrzenie związane z
naszą dobroduszną wampirzycą, Marie. Otóż autorka za każdym
razem podkreślała, jak to „krwiopijcy” mają wyostrzony słuch,
dzięki czemu potrafią usłyszeć każdy szmer ze sporej odległości,
kiedy podczas pewnej rozmowy owa dziewczyna nie usłyszała słów
swojego rozmówcy. Jak dla mnie było to nadzwyczaj dziwne, bo
również mogła przeniknąć do jego myśli, jednakże w głowie
powstało mi pewne pytanie: A może, niczym Bella z dość osławionej
sagi „Zmierzch”, również posiadał swego rodzaju dar, dzięki
czemu mógł skrzętnie ukrywać swoje przemyślenia? Aczkolwiek,
nadal pozostawała sprawa felernego słuchu Marie, która kłuje mnie
niczym oset podczas spacerów po dość zarośniętej łące.
Podsumowując,
może „Żywioły Karteru...” autorstwa Meridiane Sage nie
zachwyciły mnie do tego stopnia, bym mogła o niej myśleć
godzinami i zastanawiać się, co takiego wydarzy się w kolejnej
księdze, lecz nie można im odmówić pewnego uroku. W bardzo dobry
sposób ukazuje, że pełne zaufanie, wsparcie oraz szczerość są
idealnymi kluczami do stworzenia silnej więzi, która pozwala
ludziom być ze sobą na dobre i złe. Także udowadnia, że również
nigdy nie wiadomo, kto jest tak naprawdę naszym wrogiem... Jednakże
starzy wyjadacze fantastycznych klimatów mogliby nie czerpać
satysfakcji z tej książki, dlatego też warto, aby zainteresowali
się nią ci, którzy są dopiero na etapie zapoznania się z tym
gatunkiem.
MOJA
OCENA:
★★★★★★☆☆☆☆
AROS
| BONITO | NIEPRZECZYTANE | MADBOOKS
DEMONICZNA
STREFA CYTATÓW:
– Nie
cackaj się z nimi! [...] Zostali wybrani i muszą dowieść swojej
wartości. Niech pokażą, że są godni zaszczytu, jaki ich spotkał!
– Od
kiedy samobójstwo jest zaszczytem?
– Oni
wszyscy są zagrożeniem. Jeśli tego nie rozumiesz, chyba nie
nadajesz się na Strażnika.
– A
może ty nie nadajesz się na człowieka? [...] Nasza misja nie
polega na zabijaniu wszystkiego, co się rusza, a ty sprowadzasz ją
do takiego poziomu. Niczym nie różnisz się od nerimich.
– Zabijam
dla sprawiedliwości, nie korzyści.
– To,
co masz czelność nazywać sprawiedliwością, jest jej brakiem
[...].
Kiedy
ludzie zbyt mocno zaczynają wierzyć we własną potęgę i
szczęście, coś zawsze przypomni im, jak słabi są w
rzeczywistości.
Jacy
ludzie są krusi, pomyślała ze smutkiem. Trzymają się życia z
całych sił, ale jeden mały cios wystarczy, by spadli w ciemność.
Ostatnio brakuje mi takich lekkich książek fantasy, także chętnie zobaczę gdzie można ją zdobyć :>
OdpowiedzUsuńLubię takiego typu książki i może się wydać luźną książką na wieczór <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
https://bookcaselover.blogspot.com/
błędy w druku doprowadziłyby mnie do irytacji, to pewne. jako stara wyjadaczka fantastyki nie przeczytam tej książki :D pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie nie jest to historia dla mnie. Ma ta książka w sobie coś ciekawego, ale wszystkie wady, które wymieniłaś, całkowicie mnie zniechęcają. Słabej fantastyce mówię nie!
OdpowiedzUsuńNie słyszałam wcześniej o tej książce i szczerze powiedziawszy - nie brzmi zbyt zachęcająco.
OdpowiedzUsuńA ja chętnie dam tej książce szanse. Przecież trzeba czasami sięgnąć po lżejsze fantasy :)
OdpowiedzUsuńJeszcze się zastanowię nad tą serią. Coraz częściej sięgam po fantasy, więc może za jakiś czas dam jej jednak szansę. :)
OdpowiedzUsuńraczej nie moje klimaty, więc chyba sobie ją odpuszczę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ta książka mogłaby mi się spodobać :)
OdpowiedzUsuńZ recenzji wnioskuję, że raczej bym przez nią nie przebrnęła. Jeżeli chodzi o Alexandra i ogłupienie przez miłość, to szczególnie drażnią mnie postaci, które zatracają swój charakter na rzecz wielbionej przez nie osoby. Zwłaszcza, kiedy są to bohaterowie z założenia temperamentni, buntowniczy, wręcz nawet źli. Pojawia się wybranka i puff, nagle dobra, konkretna postać zmienia się w ciepłą kluchę. Drażni mnie też nagminne naginanie zasad własnego świata, czyli dajemy bohaterce super słuch, ale nie działa albo działa w fabule akurat wtedy, kiedy potrzebuje tego autorka. Nie ma to jak pójście na łatwiznę. ;)
OdpowiedzUsuńczytelnya.blogspot.com
Bardzo chciałam przeczytać tę książkę lecz teraz mam mieszane uczucia... Trzeba to przemyśleć P. S. Świetna nazwa bloga :)
OdpowiedzUsuńPierwsze o niej słyszę. I chyba nawet szczerze mówiąc nie zainteresowałabym się nią nawet, gdybym ją gdzieś zobaczyła. Zupełnie jej nie czuję :s
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i obserwuję!
Zaciekawiłaś mnie. Rzadko kiedy sięgam po fantastykę, a tutaj tematyka i sam pomysł już mi się podoba. Jeśli się kiedyś obrobię z książkami, to z chęcią przeczytam :)
OdpowiedzUsuńhttp://whothatgirl.blogspot.com
Muszę przerobić kolejkę recenzyjnych i może się skuszę :)
OdpowiedzUsuńNie wiem... Średnio mi podchodzi ten gatunek, ale skoro mówisz,że dla świeżaków...
OdpowiedzUsuńA ja już czytałam tę książkę i za niedługo będzie u mnie na blogu, więc nie chcę spojlerować :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Broken Arrow z http://www.javri.eu
Takie książki nie są dla mnie, ale myślę, że fantatyków fantastyki zdecydowanie zaciekawi!
OdpowiedzUsuńwww.zaczytana-na-zabo.pl
A mnie do tej książki w ogóle nie ciągnęło i nie ciągnie. Widziałam też kilka niepochlebnych recenzji, które mocno zapadły mi w pamięć.
OdpowiedzUsuń