Za
siedmioma górami, za siedmioma lasami, a niech i będzie, że rzekami, żył sobie
młodzieniec o imieniu Czarosław, który był księciem zacnego królestwa. Tenże
książę został przeklęty przez okrutną wiedźmę, która zaprzysięgła, że w dniu, w
którym Czaruś ukończy dwadzieścia jeden lat, na świecie przestanie istnieć
miłość. Żeby ten urok odczynić, nasz młodzieniec musi pogrążyć się w szczerym
pocałunku z osobą, którą pokocha. Pytanie tylko, jak to zrobić, kiedy każda
dziewczyna w królestwie na niego leci, a wśród trzech księżniczek do
poślubienia, tak trudno wybrać jedną? No i czym jest ta cała miłość? Skąd ma
wiedzieć, że to akurat jego jedyna? Na te pytania Czaruś będzie musiał znaleźć
odpowiedź podczas swojej długiej podróży, gdzie ma nadzieję odnaleźć ukochaną.
Dobry
trailer sprawił, że przed oczami miałam ciekawie zapowiadającą się historię. Za
pójściem do kina przemawiało również, że był to film animowany twórców
kultowego Shreka. Przecież to przepis idealny na udany seans! A jednak czy był
taki, jak nam zapowiadano? Tu właśnie zaczynają się schody…
DOBRA
KOŁYSANKA CZY MOŻE IDEALNY SPOSÓB NA ZAWAŁ?
Książę
Czaruś to jeden z wielu filmów animowanych na zabicie czasu. Może nie zanudzimy
się na nim tak, że będziemy usypiać, ale też nie będziemy się bawić tak
przednio, jakbyśmy tego oczekiwali. Pierwsze, co tutaj nie zagrało, to
naśmiewanie się z kiczu. Dobrze, może Kopciuszek, Śpiąca i Śnieżka były tutaj
dobrym sposobem na jawne nabijanie się z bajkowych schematów, a także
pozbawionej logiki działań niektórych postaci, które w nich występują, muszę
jednak przyznać, że czasami za bardzo się na naszych księżniczkach skupiano. A
popowe piosenki, które w rzeczywistości były kiczowate? Najwyraźniej to po
części celowy zabieg, a przynajmniej taką mam nadzieję. Ostatecznie dwie z nich
nie były takie złe, za to ta, którą śpiewały trzy księżniczki, pomimo swojego
irytującego, typowo popowego, polskiego tekstu (czyli takie śpiewanie o dupie
Maryny udające poetyckość) wpadała w ucho. I niech mnie jasny piorun trafi –
nuciłam ją całą drogę powrotną, choć było mi z tego powodu niezwykle wstyd! A
naprawdę szczerze jej nienawidziłam! JAK? Czy ktoś próbował kontrolować mój
mózg? Tak właśnie działa muzyka pop!
To,
co było w tym aspekcie kiczowate (nie, nie w moim nuceniu), to ta reklama, w
której uczestniczyły polskie gwiazdeczki pop podkładające głos księżniczkom –
Honorata Skarbek, Ewelina Lisowska i Marta Gałuszewska (którą widziałam
pierwszy raz i do tej pory nie wiem, co takiego śpiewa). Teledysk, gdzie
piosenkarki spacerują w słodkich sukienkach jest po prostu… Nie, wielkie nie.
Polska poszła w złą stronę. A najśmieszniejsze jest to, że dziewczyny
wykreowały w tym teledysku reklamę dla dzieci. A bajka taka znowu dla dzieci
nie jest.
Jeżeli chodzi już o ogół piosenek, to mimo tego, że w większości
nie były cudowne, a czasami nawet mało znaczące… Cholera. Po co one w tej
bajce? Gdyby ich nie było, człowiek nie odczułby smutku, myślę, że wręcz byłoby
to lepszym rozwiązaniem. Musical do tego filmu totalnie mi nie pasował, a
muzyka pojawiała się tutaj w najmniej oczekiwanych i znaczących momentach.
TO MOŻE
TROCHĘ SOBIE POŻARTUJEMY? NIE? NO, TO TRUDNO…
Odnoszę
wrażenie, że Książę Czaruś miał
bardzo kiepski dubbing i nie, nie chodzi tu o głosy, bo te spisały się całkiem
nieźle (choć księżniczki były czasem bardzo irytujące ze swoimi niekontrolowanymi piskami).
Chodzi mi raczej o żarty. Nie mam pojęcia, jak wyglądały one w wersji
oryginalnej, ale te polskie chwilami są po prostu… żałosne. Ta bajka na siłę
próbuje udawać zabawną, jawnie naśmiewając się z niektórych aspektów życia
człowieka. Dostrzegłam tu na przykład fenomen nabijania się z jedzenia. Twórcy
nie zapomnieli o tym, żeby uwzględnić naśmiewanie się z bezglutenowych potraw
czy sportowych nawyków żywieniowych, czyli białkowe dania z torebki. Nie zapomnieli
również o tym, żeby ponabijać się z wegan. Była taka scena z Babami Schabami (odnoszę wrażenie, że znalazł się tu jakiś cichy pocisk na feminazistki). Dj wygrywał muzykę na ich imprezie, po czym zaczął krzyczeć: „Kto nie skacze ten
weganin!”. Nie wiem, dla mnie to nie było ani śmieszne, ani przyjemne, a jestem
bardzo ciekawa, jak mogli zareagować na
to prawdziwi weganie, którzy akurat byli na tym seansie. Książę Czaruś pełen jest takich niesmacznych pojazdów, uwierzcie mi. Kicz aż bucha z wypowiedzi bohaterów.
BĄDŹMY
FAJNI, UPCHNIJMY W FABULE WSZYSTKO, CO SIĘ TYLKO DA! ACH, I NIE ZAPOMNIJMY O
KOPIOWANIU SHREKA!
Jeden
z głównych problemów tej bajki jest taki, że na siłę stara się być jak Shrek, a to po prostu jego słaba
imitacja. Gdybym nie wiedziała, że to twórcy filmu o dobrze nam znanym zielonym
ogrze byli twórcami Księcia Czarusia,
zapewne nigdy bym tych dwóch tworów do siebie nie przyrównała. Shrek był wyrazisty, ciekawy, zabawny.
Książę Czaruś pomieszany, kiczowaty i mało śmieszny. Owszem, są wspólne
elementy – chociażby wróżka Kopciuszka, która się tu pojawiła, jakoś dziwnie
przypomina tą ze Shreka – ale to
tylko nic nieznaczące i mało ciekawe kopie.
Jeżeli spojrzymy już na ogół... Cały czas wydawało mi się, że fabuła jest dziwnie nieuporządkowana. To znaczy, że
twórcy próbowali upchnąć za dużo zdarzeń w krótkim czasie, przez co niektóre wątki
są bardzo szybkie i… dziwne. Mocno ucierpiało przez to zakochanie się w sobie
głównych bohaterów. Efekt był taki, że ten wątek stał się śmieszny i dziwnie nierealny. Moje serce
zabiło szybciej tylko w chwili dramatu, kiedy każde z kochanków wykrzykiwało sobie prosto w
twarz, co o sobie myśli.
Historia
niby pomysłowa, a jednak nie do końca. Odnosiłam wrażenie, że na siłę starała
się odejść od schematów. Może chwilami jej to wychodziło, co nie zmieni faktu,
że odmienność tej bajki ujawniała się już kiedyś w innych filmach animowanych,
więc… Cóż, twórcy nie dokonali nie wiadomo jak oryginalnego przewrotu.
Kojarzycie ten moment, kiedy to kobieta oświadcza się mężczyźnie? Motyw powielany
już tysiące razy.
Jak
już wspominałam, historia nie była taka nudna, że nie dało się przy niej
usiedzieć. Wręcz przeciwnie – akcja oznaczała swój ślad na każdym
przyspieszonym kroku tego filmu. To, co osobiście mi się spodobało w Księciu Czarusiu, to brak ufności głównej
bohaterki, Laury. Nie widziałam dotąd, aby ten aspekt tak mocno podkreślano w
którejś bajce. Nasza złodziejka miała tak bardzo zamknięte serce, że nie była
czuła na uroki Czarosława, ale oczywiście jej bijący organ z czasem zaczął się
otwierać, bo jakże by inaczej. Wiedźma rzuciła wtedy krótką sentencją w stylu: długo zamknięte na świat serce bywa
bardzo kruche.
W Laurze boli mnie tylko jedna rzecz – ciągle powtarzała, jak to
podróżowała niegdyś statkiem. Wydawał się to być dosyć znaczący motyw jej
życia, a tak naprawdę niczego się o niej w tym aspekcie nie dowiedzieliśmy. Ten
brak dopowiedzenia za bardzo mi zgrzytał, tak samo jak brak dopowiedzenia tego,
dlaczego nasza bohaterka jest taka nieufna!
PUSTAK, PUSTAK, PUSTAK I... ZŁODZIEJKA?
Co
o samych bohaterach? Księżniczki to oczywiście parodyjne pustaki – mam wrażenie,
że autor scenariusza siedział na YouTubie, słuchał ludzi, którzy narzekali na
bajkowe księżniczki oraz ich bezmyślność, i właśnie na tej podstawie stworzył trzy
wariatki. Sam Czarosław również był pustakiem i jak mniemam – tak samo celowym.
Fajny był ten pomysł z jego nieodpartym urokiem, który sprawiał, że każda
dziewczyna od razu się w nim zakochiwała. Przez to nasz książę stał się pewnym
siebie podrywaczem (i głupkiem), który miał problem ze zdefiniowaniem miłości – bo w
sumie skąd miał wiedzieć, jak ta wygląda, kiedy żadna dziewczyna prawdziwie go
nie pokochała?
Laurę w sumie
polubiłam, choć uważam, że jej nagłe rozkminy na temat miłości
były trochę… ckliwe i kiczowate (ile razy już powtórzyłam ten epitet w ciągu
recenzji?! To chyba jakaś taka znamienna nalepka dla Księcia Czarusia).
LAWINA
CUKIERKÓW CZY GORZKA KAWA BEZ MLEKA? – CZYLI TROCHĘ O ZALETACH (JEŻELI ISTNIEJĄ)
Animacja
ma bardzo ładne kolory, choć nie jest ona tak idealna, jakby
mogła być. Coś mnie dźgało przy niej w bok, a sama nie wiem co. Może to ta
plastikowość postaci? Płaskość tła? Może to niektóre kreacje bohaterów (sam książę był brzydki
jak noc)? Może to ta chwilami cukierkowa sceneria i dające po oczach elementy
świata przedstawionego? Nie wiem, bynajmniej nie była to dla mnie animacja
najwyższych lotów, ale trzeba też przyznać, że nie najniższych. Czasami
cieszyła oko, czasami wykrzywiła twarz w grymasie.
Sam
Książę Czaruś nie jest zły, choć
muszę przyznać, że chwilami mocno ze sobą walczyłam i zastanawiałam się, czy to
pójdzie w gorszą stronę, czy… może w lepszą. Ostatecznie zakończenie było całkiem miłe i pomysłowe, a piosenka, która towarzyszyła pisaniu listów
przez Czarusia… Nawet się uśmiechnęłam! Tak samo całkiem ciekawie przedstawiono scenę pomiędzy katem a księciem oraz ostatecznie wybawienie
Czarosława – miałam jednak wrażenie, że wszystko zepsuło się w momencie, gdy
wpadła wiedźma, bo o to znowu mamy jakąś szybką, dziwną i kiczowatą akcję, która ma
ostatecznie doprowadzić do zakończenia całej fabuły. Ale niech będzie –
końcówka, gdzie nasza główna para jest już ze sobą, raduje serce. No i uważam,
że dobre było również nawiązanie do Robin Hooda, choć to zabieranie bogatym i
dawanie biednym nie bardzo działało!
Ostatecznie
nie polecam wydawania pieniędzy na tak słaby film animowany, ale jeżeli nie
macie nic innego do roboty – po prostu go oglądnijcie. Bo aż taki tragiczny
znowu nie jest i jakieś tam pozytywne aspekty w sobie nosi.
OCENA:
★★★★★☆☆☆☆☆
No nie, a zwiastun tak mnie zachęcił! Obejrzenie nie bedzie już moik priorytetem, ale w wolnym czasie może zerknę, co oni zmjastrowali ;)
OdpowiedzUsuńA mnie zwiastun zniechęcił. Nie mam ochoty na tę animację ;)
OdpowiedzUsuńNabijanie się z innych bajek średnio mi się podoba.
OdpowiedzUsuńDzisiaj, wyjątkowo, skomentuję Twoją recenzję, bo inaczej będę chodzić zła, że jeszcze tego nie zrobiłam. Ale do rzeczy!
OdpowiedzUsuńKiedy pierwszy raz ujrzałam zwiastun tego filmu animowanego, pomyślałam sobie jedno – świat oszalał. Już na samym starcie wiedziałam, że nawet wołami by mnie na to do kina nie zaciągnęli i cóż... Widzę, że moja intuicja mnie nie zawiodła. Jakoś nie uśmiecha mi się oglądać czegoś, co chciało zdobyć rangę „oryginalne”, a zostało przerysowane. Rozumiem, że wiele wątków to więcej pytań w głowie oraz znacznie uważniejsze oglądanie, ale jak widać na załączonym obrazku: nadmiar szkodzi. Także te żarty, o których wspominasz, spowodowały, że mam ochotę, aby osoby odpowiedzialne za polską wersję napisały do Familiady, może dogadają się z prowadzącym tego programu, chociaż mam wrażenie, że przy jego żartach jednak – od czasu do czasu – da się parsknąć śmiechem.
Przerysowane księżniczki? Och, jakie to banalne. Przecież niech wszyscy wzorują się na animacjach Disneya i tworzą ich karykatury – wtedy będzie tak zabawnie... Nie, spotkanie z takimi panienkami (w moim przypadku) mogłoby się skończyć chwaleniem na prawo i lewo znajomością łaciny podwórkowej, która zapewne by się pogłębiła przy Czarusiu...
Szkoda mi czasu na tę animację. Na dniach włączę sobie „Wall-E” i szybko zapomnę o tym „cudzie”... ;)
Chciałam ją obejrzeć ale po takiej rekomendacji - podziękuję. Znam ciekawsze bajki do obejrzenia :)
OdpowiedzUsuńFilmy animowane są tworzone dla dzieci, a co dzieci z takiej bajki wyniosą? Zdecydowanie nie idę z dziewczynami. Szkoda naszego czasu :/
OdpowiedzUsuńNie planowałam oglądać - i przy tym pozostanę :P
OdpowiedzUsuńNawet nie słyszałam o tym filmie, nie wiem dlaczego. :D No cóż, nie kusi mnie jakoś szczególnie. Może kiedyś z ciekawości go obejrzę, ale na chwilę obecną raczej nie. :)
OdpowiedzUsuńJejciu po obejrzeniu tego zwiastunu i przesłuchaniu piosenki koniecznie lecę oglądać! Nawet nie wiedziałam o istnieniu tego filmu, Dziękuję <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i koniecznie pozostaje na dłużej!
https://bookcaselover.blogspot.com/
Ach, nie oczekiwałam cudów, ale miałam nadzieję, że ta bajka będzie choć nieco lepsza. Szkoda, że niestety tak się nie dzieje :(
OdpowiedzUsuńSam film faktycznie przyciągał trailerem! Ale spodziewałam się kiczu. O ile każdej bajce warto dać szansę, o tyle do kina chodzę jedynie na Disney i Dreamworks (wtedy mam zapewnioną dobrą rozrywkę z porządnym morałem). W innych przypadkach zwyczajnie szkoda mi pieniędzy. Możliwe, że to dlatego, że te dwa studia filmowe wysoko postawiły poprzeczkę w mojej głowie i nic jej raczej nie przeskoczy. :)
OdpowiedzUsuńA pani Marta wygrała ostatnią edycję The Voice. :)
Cóż, szkoda, że te żarty są żałosne, bo cenię sobie humor jak coś oglądam. A mnie z kolei całkiem podobała się ta idea filmiku z trzema piosenkarkami tylko chyba niezbyt je dobrali, bo dla mnie poza Eweliną Lisowską tamte dwie brzmią po prostu słabo. Raczej do kina się na to nie wybiorę, ale może kiedyś sobie obejrzę z braku laku :)
OdpowiedzUsuńsunreads.blogspot.com
Szkoda, bo mogło być naprawdę ciekawie...
OdpowiedzUsuńSłyszałam o tym filmie, ale nie planowałam go oglądać. I dalej nie planuję.
OdpowiedzUsuńZwiastun fajny, ale wydaje mi się, że film mnie nie wciągnie :( pozdrawiam i zapraszam
OdpowiedzUsuńwww.zakladkimadebya.pl
A ja myślałam, że po Shreku nadejdzie coś niezwykłego. A tu tylko wróżka xD
OdpowiedzUsuńZszokowałaś mnie, nie tego się spodziewałam po zwiastunie. Dobrze, że nie zdążyłam się wybrać do kina. Chyba przestaję żałować.
Co do piosenek, jedna też mi chodzi cały czas po głowie, ale polski dubbing z tą grupą piosenkarek mnie nie przekonuje :/
POCZYTAJ ZE MNĄ
Czaruś faktycznie paskudny jak noc. Obejrzałabym tylko ze względu na to, że to twórców Shreka, ale z tego co piszesz, wcale tego po filmie nie widać. Szkoda tych dociśniętych żartów, lepiej odpuścić sobie pare dowcipów niż je zepsuć.
OdpowiedzUsuńA Marta Gałuszewska, a raczej jej kariera jest dla mnie fenomenem - nie ogarniam, dlaczego ją robi :p