niedziela, 5 sierpnia 2018

Żyj szybko, umieraj z dumą [STEPHEN KING – „WIELKI MARSZ”]


Autor: Stephen King (Richard Bachman)
Przekład: Paweł Korombel
Tytuł: Wielki Marsz
Tytuł oryginału: The Long Walk
Seria/Cykl:
Gatunek: thriller, dystopia
Wydawnictwo: Prószyński i S–ka
Ilość stron: 272 (wydanie kieszonkowe)

Wieczna, alegoryczna wizja przyszłości Stanów Zjednoczonych. Stu wybranych chłopców wyrusza w doroczny morderczy marsz – meta będzie tam, gdzie padnie przedostatni z nich. Tu nie ma miejsca na sportową rywalizację, ludzkie uczucia ani na zasady fair play, ponieważ gra toczy się o bardzo wysoką stawkę. Najwyższą z możliwych.
[Opis wydawcy]

Spacery od zawsze kojarzyły mi się z wygospodarowaniem wolnej chwili tylko dla siebie. Z możliwością pooddychania świeżym powietrzem, odetchnięcia od zmartwień i codziennych obowiązków czy też z luźnymi wypadami w miasto, aby móc odwiedzić ulubione miejsca lub odkryć jakieś – nieznane dotąd – jego zakamarki. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że samemu narzucasz tempo! Można się wlec czy iść żwawym krokiem. Jednakże od czasu przeczytania „Wielkiego Marszu” Richarda Bachmana (a raczej Stephena Kinga, bo to on skrywa się pod tym nazwiskiem), zmieniłam do nich, w jakimś stopniu, podejście...


IŚĆ, CIĄGLE IŚĆ...

Jeszcze przez parę dni po przeczytaniu tej książki musiałam zwalczać w sobie myśl, że idąc na zwyczajne zakupy sama nie uczestniczę w Wielkim Marszu. Tłumaczyłam sobie, że przejeżdżające obok mnie samochody nie są powypychane żołnierzami, którzy kontrolują każdy mój ruch, by w razie popełnionego błędu ofiarować mi soczyste upomnienie, a otaczający mnie ludzie nie czekają na to, aż stanę się żywą tarczą. Jak sami widzicie, Stephen King zasiał we mnie strach, chociaż – muszę przyznać – na początku niczego tutaj nie rozumiałam. Owszem, zapoznano mnie z pewnymi faktami na temat popularnego w tamtej rzeczywistości marszu, ale żaden z nich nie zdradzał, o co tak właściwie chodzi w tej morderczej „dyscyplinie”. Dopiero wraz z dalszą wędrówką zawziętych bohaterów pozwolono mi dostrzec coś, co mi wcześniej perfekcyjnie umykało – jeżeli nie wiesz, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. To właśnie dla tej nagrody stu wybranych młodych mężczyzn postanowiło postawić wszystko na jedną kartę! Tylko czy w imię szybkiego wzbogacenia się warto było pozwolić obserwować innym własne słabości? Przecież oni nie mieli nawet prawa przystanąć na parę sekund, by móc odetchnąć, a co dopiero załatwić potrzeby fizjologiczne czy się nadzwyczajniej w świecie wyspać, bo z miejsca sypały się ostrzeżenia. A z każdym kolejnym kilometrem sytuacja robiła się coraz gorsza. Zmęczenie, parcie na pęcherz, chęć załatwienia grubszej potrzeby... Jakoś musieli się z tym uporać w taki sposób, by nie zakosztować gniewu żołnierzy. Prawie obgryzając paznokcie (z naciskiem na prawie), uważnie śledziłam ich walkę o swoje lepsze jutro, gdzie – pomimo początkowego sceptyzmu względem bohaterów – pożegnania z polubionymi osobami (nawet tymi mogącymi na dłuższą metę denerwować) stawały się coraz trudniejsze do zaakceptowania. Wiecie dlaczego? Bo chociaż wielu z tych mężczyzn brało udział w tej grupie „eskapadzie” z egoistycznych pobudek, to jednak odnaleźli się również tacy, którzy pragnęli wesprzec swoich bliskich. Tylko szkoda, że nikt ich nie uświadomił w jednym: Chcesz rozśmieszyć Boga? Opowiedz mu o swoich planach.
Niestety brakowało mi jednak w tej książce elementów, które jawnie by wskazywały na to, że mamy do czynienia z przyszłością. Przecież doskonale zdajemy sobie sprawę, że nowoczesna technologia rozwija się w zastraszająco szybkim tempie, dzięki czemu ułatwiamy sobie życie, tym samym pozwalając się jej zniewolić. Nie zrozumcie mnie źle, ale Stephen King mógł się w tej dziedzinie bardziej postarać – przecież jego głowa zawsze jest pełna dzikich pomysłów, o czym świadczy pokaźny dorobek literacki. No nic, jakoś trzeba było zagryźć zęby i przyzwyczaić się do tego stanu rzeczy.


... BO PRAWDZIWYCH PRZYJACIÓŁ POZNAJE SIĘ W BIEDZIE!

Wydawałoby się, że w tego typu „bataliach” będzie trudno odnaleźć kogokolwiek, kto – pomimo bycia naszym groźnym rywalem – wyciągnie do nas pomocną dłoń, niżeli jeszcze bardziej nam zaszkodzi. Cóż, bohaterowie „Wielkiego Marszu” umiejętnie obalili ten pradawny mit. Pomimo ogromnej chęci przetrwania, gdzie pozbycie się rywali powoli zbliżało ich ku wymarzonej mecie, niejednokrotnie wyciągali swoich rywali z opresji, tym samym naszego głównego bohatera. Ale Garraty wcale nie był dłużny. Sam nie wahał się ani chwili, gdy jego nowi znajomi zbierali kolejne ostrzeżenie, nieuchronnie zbliżając się ku śmierci. Jednakże to także miało swoje negatywne skutki. Każda kolejna utrata kogoś boleśnie przypominała im o tym, że nie wyruszyli w nieznane po to, by móc w docelowym miejscu napić się zimnego piwa, naigrywając się z tych, którzy jęczeli z powodu bólu nóg. To oddziaływało na ich psychikę, ukazując, że wystarczy drobna rysa, aby każde kolejne uderzenie powiększało ją, przez co można się posypać. A dokładając do tego zmęczenie prowadzące do rozdrażnienia... Mieszanka wybuchowa, jak się patrzy.
Żeby jednak nie było za kolorowo, znaleźli się tam również tacy, którzy umiejętnie wykorzystywali wszelkie słabości pozostałych, by dzięki temu szybko ich eliminować. Doskonale wyczuwali, z kim mogą dać sobie radę, lecz kiedy natrafiali na ciężką sztukę – wtedy odczuwali w jakimś stopniu satysfakcję, bo dzięki temu mogli się wykazać. Natomiast jeżeli chodzi o ludzi, którzy z chorą fascynacją obserwowali zmagania maszerujących... Okazali się znacznie gorsi od tych, którzy podstawiali nogi rywalom. Jakoś nie wyobrażam sobie tego, bym umiała stanąć w tłumie gapiów, czekając tylko na to, aż ktoś pożegna się z Wielkim Marszem, by móc świętować czyjś bolesny upadek. Tym samym przypominali krzykliwie odzianych mieszkańców Panem z „Igrzysk śmierci” (Suzanne Collins), którzy także czerpali przyjemność ze śmierci niewinnych osób, gdzie wcześniej obstawili zakłady. To boleśnie pokazuje, jak daleko jesteśmy w stanie się posunąć, by zapewnić ludziom rozrywkę.


JAK TO JEST BYĆ MŁODYM MĘŻCZYZNĄ, CZYLI MROCZNA WIZJA STEPHENA KINGA!

Wiele miłych duszyczek powtarzała mi, że jeżeli mam rozpocząć swoją przygodę z dziełami króla grozy, nie powinnam wtedy sięgać po „Wielki Marsz”, ponieważ nie oddaje on w pełni talentu pisarza. Chyba mieli rację, bo niektóre elementy fabuły mogę śmiało porównać do piasku, który niepostrzeżenie dostał się do mojej porcji deseru, gdzie przy każdym kolejnym kęsie niemiłosiernie chrzęścił między zębami. Doskonale rozumiem, że panowie uwielbiają poruszać specyficzne tematy (i nie tylko oni, bo panie też są w tym całkiem niezłe, ale nikt o tym głośno nie mówi...), jednak przedstawione przez niego rozmowy były w większej części... niesmaczne. Z czasem do nich przywykłam, lecz ich prostactwo nadal mi ciążyło... Także obawiałam się, że skoro mowa o marszu, to jestem zdana na wysłuchiwanie (a raczej wyczytywanie) jednego i tego samego: idą i idą, i idą... Na szczęście Stephen King przeistoczył tę kwestię w pełną wrażeń wędrówkę, która – pomimo wiecznego brnięcia tylko przed siebie – nie została przesiąknięta rutyną. To godne pochwały.

Podsumowując, nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z prozą Stephena Kinga, ale gdybym się nie zaparła do zapoznania innych jego dzieł, to zapewne po „Wielkim Marszu” mocno bym się zastanowiła, czy warto kontynuować z nim przygodę. Owszem, nie mogę odmówić temu autorowi umiejętności budowania atmosfery grozy oraz kreowania oryginalnych, specyficznych bohaterów, lecz zostaje tak wiele niewyjaśnionych elementów, że ciężko stwierdzić czy to przez nieuwagę pana „Bachmana”, czy jednak przerósł go ten wyimaginowany świat i nie podołał wyzwaniu. Możliwe też, że po tylu latach siedzenia w tym gatunku nie jestem już w stanie inaczej postrzegać książki wydanej w 1979 roku. Nie mogę jednak odmówić jednego – już wtedy nie wróżono następnym pokoleniom dobrego życia.

MOJA OCENA:
★★★★★★☆☆☆☆



DEMONICZNA STREFA CYTATÓW:

Niczego nie przynosimy na ten świat, a już bankowo niczego z niego nie zabieramy.

Wspomnienia są jak linia na piasku. Im dalej idziesz, tym jest wątlejsza i mniej widzialna. Aż wreszcie nie ma niczego, jedynie gładki piach i czarna dziura nicości, z której wyszedłeś.

Każde zawody wydają się uczciwe, jeśli wszyscy zostali oszukani.

Idziesz albo umierasz. Taki jest morał tej opowiastki.

To prawie samobójstwo, tyle że normalne samobójstwo jest szybsze”.

15 komentarzy:

  1. Z bólem serce przyznaje, że to jedyna ksiązka Kinga, która naprawdę mocno mi się nie spodobała. Ogromny wpływ miało na to niezrozumienie przesłania, ale sama pierwsza warstwa też jakoś nieszczególnie mnie zachwyciła. Może w przyszłości dam jej jeszcze jedną szansę, ale na razie razem z tobą jestem na nie. Jest wiele innych jego książek, które zasługują na większą uwagę niż "Wielki Marsz".

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie czytałam i nie zamierzam przeczytać. Jakoś ta książką Kinga mnie nie interesuje.

    OdpowiedzUsuń
  3. Do mnie King nie przemawia, nudzi mnie jego styl i wcale nie czuję tej grozy :D

    OdpowiedzUsuń
  4. A mnie akurat ta książka bardzo się podobała i chętnie ją przeczytam jeszcze raz gdy znajdę na to czas. O nawet sobie rymuje :>

    OdpowiedzUsuń
  5. Kinga znam tylko jako tego od horrorów i od trylogi o "Panu Mercedesie". Lubię autora, ale jego "romansów" z fantasy nie czytałam :)

    Pozdrawiam :)
    https://zksiazkanakanapie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie znam jeszcze twórczości Kinga, ale wszyscy tak go uwielbiają, że chyba bałabym się zabierać za cokolwiek jego autorstwa, bo jeszcze bym się zawiodła :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja mam do powieści Kinga ogromny sentyment i wszystkie bardzo lubię :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ostatnio narzekałam, że na blogach ludzie się już nie starają i nie piszą długich postów, jak się ucieszyłam, że jest inaczej. Powiem tak Kiga nie przeczytam ani jednej książki, naprawdę próbowałam, ale jestem za bardzo strachliwą osobą o zbyt bujnej wyobraźni, a chcę jeszcze sobie pospać w te wakacje.
    Buziaki :*
    Fantastic books

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie mogę się przekonać by sięgnąć po cokolwiek od tego autora, jednak jeśli kiedyś się przełamię, nie zacznę swoje przygody z Kingiem od tej powieści ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Uwielbiam ksiązki Stephena Kinga, przeczytłam ich już bardzo wiele, co prawda nie wszystkie, ale większość na pewno. Mam w gabinecie swoją półeczkę poświęconą tylko i wyłącznie Stephenowi.
    http://recenzentka-doskonala.blogspot.com/2018/08/wszystko-czego-pragnelismy-emily-giffin.html

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie czytałam jeszcze ani jednej książki Kinga, a ta zapowiada się całkiem obiecująco, więc może się skuszę. Chociaż swoją przygodę z tym autorem wolałabym zacząć od Zielonej mili. :)
    Pozdrawiam!
    https://recenzjeklaudii.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  12. będą w liceum zaczytywałam się w powieściach Kinga, choć do tej nie dotarłam. Lubiłam jego styl i pomysły na fabułę. Ostatnio jakoś przestałam czytać jego powieści, choć nie wykluczam, że jeszcze do niego wrócę :P
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  13. Bardzo lubię książki Stephena Kinga. Kilka ich już przeczytałam, ale jeszcze sporo ich przede mną. Tę również mam w planach. :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Lubie od czasu do czasu sięgną po książkę tego autora. Jedne mi się podobają inne mniej, ale jakoś ciągnie mnie co jakiś czas do niego. Myślę, że i na tę przyjdzie czas

    OdpowiedzUsuń
  15. Kinga kończę czytać i właściwie po kilku miesiącach mogę ponownie wrócić do jego książki, odpowiada mi klimat jaki buduje, rewelacyjne portretowanie bohaterów, a także zwracanie uwagi na szczegóły. :)

    OdpowiedzUsuń