Autor:
Stephen King (Richard Bachman)
Przekład:
Paweł Korombel
Tytuł:
Wielki Marsz
Tytuł
oryginału: The Long Walk
Seria/Cykl:
–
Gatunek: thriller, dystopia
Wydawnictwo:
Prószyński i S–ka
Ilość
stron: 272 (wydanie kieszonkowe)
Wieczna,
alegoryczna wizja przyszłości Stanów Zjednoczonych. Stu wybranych
chłopców wyrusza w doroczny morderczy marsz – meta będzie tam,
gdzie padnie przedostatni z nich. Tu nie ma miejsca na sportową
rywalizację, ludzkie uczucia ani na zasady fair play, ponieważ gra
toczy się o bardzo wysoką stawkę. Najwyższą z możliwych.
[Opis
wydawcy]
Spacery
od zawsze kojarzyły mi się z wygospodarowaniem wolnej chwili tylko
dla siebie. Z możliwością pooddychania świeżym powietrzem,
odetchnięcia od zmartwień i codziennych obowiązków czy też z
luźnymi wypadami w miasto, aby móc odwiedzić ulubione miejsca lub
odkryć jakieś – nieznane dotąd – jego zakamarki. A najlepsze w
tym wszystkim jest to, że samemu narzucasz tempo! Można się wlec
czy iść żwawym krokiem. Jednakże od czasu przeczytania „Wielkiego
Marszu” Richarda Bachmana (a raczej Stephena Kinga, bo to on skrywa
się pod tym nazwiskiem), zmieniłam do nich, w jakimś stopniu,
podejście...
IŚĆ,
CIĄGLE IŚĆ...
Jeszcze
przez parę dni po przeczytaniu tej książki musiałam zwalczać w
sobie myśl, że idąc na zwyczajne zakupy sama nie uczestniczę w
Wielkim Marszu. Tłumaczyłam sobie, że przejeżdżające obok mnie
samochody nie są powypychane żołnierzami, którzy kontrolują
każdy mój ruch, by w razie popełnionego błędu ofiarować mi
soczyste upomnienie, a otaczający mnie ludzie nie czekają na to, aż
stanę się żywą tarczą. Jak sami widzicie, Stephen King zasiał
we mnie strach, chociaż – muszę przyznać – na początku
niczego tutaj nie rozumiałam. Owszem, zapoznano mnie z pewnymi
faktami na temat popularnego w tamtej rzeczywistości marszu, ale
żaden z nich nie zdradzał, o co tak właściwie chodzi w tej
morderczej „dyscyplinie”. Dopiero wraz z dalszą wędrówką
zawziętych bohaterów pozwolono mi dostrzec coś, co mi wcześniej
perfekcyjnie umykało – jeżeli nie wiesz, o co chodzi, to chodzi o
pieniądze. To właśnie dla tej nagrody stu wybranych młodych
mężczyzn postanowiło postawić wszystko na jedną kartę! Tylko
czy w imię szybkiego wzbogacenia się warto było pozwolić
obserwować innym własne słabości? Przecież oni nie mieli nawet
prawa przystanąć na parę sekund, by móc odetchnąć, a co dopiero
załatwić potrzeby fizjologiczne czy się nadzwyczajniej w świecie
wyspać, bo z miejsca sypały się ostrzeżenia. A z każdym kolejnym
kilometrem sytuacja robiła się coraz gorsza. Zmęczenie, parcie na
pęcherz, chęć załatwienia grubszej potrzeby... Jakoś musieli się
z tym uporać w taki sposób, by nie zakosztować gniewu żołnierzy.
Prawie obgryzając paznokcie (z naciskiem na prawie), uważnie
śledziłam ich walkę o swoje lepsze jutro, gdzie – pomimo
początkowego sceptyzmu względem bohaterów – pożegnania z
polubionymi osobami (nawet tymi mogącymi na dłuższą metę
denerwować) stawały się coraz trudniejsze do zaakceptowania.
Wiecie dlaczego? Bo chociaż wielu z tych mężczyzn brało udział w
tej grupie „eskapadzie” z egoistycznych pobudek, to jednak
odnaleźli się również tacy, którzy pragnęli wesprzec swoich
bliskich. Tylko szkoda, że nikt ich nie uświadomił w jednym:
Chcesz rozśmieszyć Boga? Opowiedz mu o swoich planach.
Niestety
brakowało mi jednak w tej książce elementów, które jawnie by
wskazywały na to, że mamy do czynienia z przyszłością. Przecież
doskonale zdajemy sobie sprawę, że nowoczesna technologia rozwija
się w zastraszająco szybkim tempie, dzięki czemu ułatwiamy sobie
życie, tym samym pozwalając się jej zniewolić. Nie zrozumcie mnie
źle, ale Stephen King mógł się w tej dziedzinie bardziej postarać
– przecież jego głowa zawsze jest pełna dzikich pomysłów, o
czym świadczy pokaźny dorobek literacki. No nic, jakoś trzeba było
zagryźć zęby i przyzwyczaić się do tego stanu rzeczy.
...
BO PRAWDZIWYCH PRZYJACIÓŁ POZNAJE SIĘ W BIEDZIE!
Wydawałoby
się, że w tego typu „bataliach” będzie trudno odnaleźć
kogokolwiek, kto – pomimo bycia naszym groźnym rywalem –
wyciągnie do nas pomocną dłoń, niżeli jeszcze bardziej nam
zaszkodzi. Cóż, bohaterowie „Wielkiego Marszu” umiejętnie
obalili ten pradawny mit. Pomimo ogromnej chęci przetrwania, gdzie
pozbycie się rywali powoli zbliżało ich ku wymarzonej mecie,
niejednokrotnie wyciągali swoich rywali z opresji, tym samym naszego
głównego bohatera. Ale Garraty wcale nie był dłużny. Sam nie
wahał się ani chwili, gdy jego nowi znajomi zbierali kolejne
ostrzeżenie, nieuchronnie zbliżając się ku śmierci. Jednakże to
także miało swoje negatywne skutki. Każda kolejna utrata kogoś
boleśnie przypominała im o tym, że nie wyruszyli w nieznane po to,
by móc w docelowym miejscu napić się zimnego piwa, naigrywając
się z tych, którzy jęczeli z powodu bólu nóg. To oddziaływało
na ich psychikę, ukazując, że wystarczy drobna rysa, aby każde
kolejne uderzenie powiększało ją, przez co można się posypać. A
dokładając do tego zmęczenie prowadzące do rozdrażnienia...
Mieszanka wybuchowa, jak się patrzy.
Żeby
jednak nie było za kolorowo, znaleźli się tam również tacy,
którzy umiejętnie wykorzystywali wszelkie słabości pozostałych,
by dzięki temu szybko ich eliminować. Doskonale wyczuwali, z kim
mogą dać sobie radę, lecz kiedy natrafiali na ciężką sztukę –
wtedy odczuwali w jakimś stopniu satysfakcję, bo dzięki temu mogli
się wykazać. Natomiast jeżeli chodzi o ludzi, którzy z chorą
fascynacją obserwowali zmagania maszerujących... Okazali się
znacznie gorsi od tych, którzy podstawiali nogi rywalom. Jakoś nie
wyobrażam sobie tego, bym umiała stanąć w tłumie gapiów,
czekając tylko na to, aż ktoś pożegna się z Wielkim Marszem, by
móc świętować czyjś bolesny upadek. Tym samym przypominali
krzykliwie odzianych mieszkańców Panem z „Igrzysk śmierci”
(Suzanne Collins), którzy także czerpali przyjemność ze śmierci
niewinnych osób, gdzie wcześniej obstawili zakłady. To boleśnie
pokazuje, jak daleko jesteśmy w stanie się posunąć, by zapewnić
ludziom rozrywkę.
JAK
TO JEST BYĆ MŁODYM MĘŻCZYZNĄ, CZYLI MROCZNA WIZJA STEPHENA
KINGA!
Wiele
miłych duszyczek powtarzała mi, że jeżeli mam rozpocząć swoją
przygodę z dziełami króla grozy, nie powinnam wtedy sięgać po
„Wielki Marsz”, ponieważ nie oddaje on w pełni talentu pisarza.
Chyba mieli rację, bo niektóre elementy fabuły mogę śmiało
porównać do piasku, który niepostrzeżenie dostał się do mojej
porcji deseru, gdzie przy każdym kolejnym kęsie niemiłosiernie
chrzęścił między zębami. Doskonale rozumiem, że panowie
uwielbiają poruszać specyficzne tematy (i nie tylko oni, bo panie
też są w tym całkiem niezłe, ale nikt o tym głośno nie
mówi...), jednak przedstawione przez niego rozmowy były w większej
części... niesmaczne. Z czasem do nich przywykłam, lecz ich
prostactwo nadal mi ciążyło... Także obawiałam się, że skoro
mowa o marszu, to jestem zdana na wysłuchiwanie (a raczej
wyczytywanie) jednego i tego samego: idą i idą, i idą... Na
szczęście Stephen King przeistoczył tę kwestię w pełną wrażeń
wędrówkę, która – pomimo wiecznego brnięcia tylko przed siebie
– nie została przesiąknięta rutyną. To godne pochwały.
Podsumowując,
nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z prozą Stephena Kinga,
ale gdybym się nie zaparła do zapoznania innych jego dzieł, to
zapewne po „Wielkim Marszu” mocno bym się zastanowiła, czy
warto kontynuować z nim przygodę. Owszem, nie mogę odmówić temu
autorowi umiejętności budowania atmosfery grozy oraz kreowania
oryginalnych, specyficznych bohaterów, lecz zostaje tak wiele
niewyjaśnionych elementów, że ciężko stwierdzić czy to przez
nieuwagę pana „Bachmana”, czy jednak przerósł go ten
wyimaginowany świat i nie podołał wyzwaniu. Możliwe też, że po
tylu latach siedzenia w tym gatunku nie jestem już w stanie inaczej
postrzegać książki wydanej w 1979 roku. Nie mogę jednak odmówić
jednego – już wtedy nie wróżono następnym pokoleniom dobrego
życia.
MOJA
OCENA:
★★★★★★☆☆☆☆
DEMONICZNA
STREFA CYTATÓW:
Niczego
nie przynosimy na ten świat, a już bankowo niczego z niego nie
zabieramy.
Wspomnienia
są jak linia na piasku. Im dalej idziesz, tym jest wątlejsza i
mniej widzialna. Aż wreszcie nie ma niczego, jedynie gładki piach i
czarna dziura nicości, z której wyszedłeś.
Każde
zawody wydają się uczciwe, jeśli wszyscy zostali oszukani.
Idziesz
albo umierasz. Taki jest morał tej opowiastki.
„To
prawie samobójstwo, tyle że normalne samobójstwo jest szybsze”.
Z bólem serce przyznaje, że to jedyna ksiązka Kinga, która naprawdę mocno mi się nie spodobała. Ogromny wpływ miało na to niezrozumienie przesłania, ale sama pierwsza warstwa też jakoś nieszczególnie mnie zachwyciła. Może w przyszłości dam jej jeszcze jedną szansę, ale na razie razem z tobą jestem na nie. Jest wiele innych jego książek, które zasługują na większą uwagę niż "Wielki Marsz".
OdpowiedzUsuńNie czytałam i nie zamierzam przeczytać. Jakoś ta książką Kinga mnie nie interesuje.
OdpowiedzUsuńDo mnie King nie przemawia, nudzi mnie jego styl i wcale nie czuję tej grozy :D
OdpowiedzUsuńA mnie akurat ta książka bardzo się podobała i chętnie ją przeczytam jeszcze raz gdy znajdę na to czas. O nawet sobie rymuje :>
OdpowiedzUsuńKinga znam tylko jako tego od horrorów i od trylogi o "Panu Mercedesie". Lubię autora, ale jego "romansów" z fantasy nie czytałam :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
https://zksiazkanakanapie.blogspot.com/
Nie znam jeszcze twórczości Kinga, ale wszyscy tak go uwielbiają, że chyba bałabym się zabierać za cokolwiek jego autorstwa, bo jeszcze bym się zawiodła :D
OdpowiedzUsuńJa mam do powieści Kinga ogromny sentyment i wszystkie bardzo lubię :)
OdpowiedzUsuńOstatnio narzekałam, że na blogach ludzie się już nie starają i nie piszą długich postów, jak się ucieszyłam, że jest inaczej. Powiem tak Kiga nie przeczytam ani jednej książki, naprawdę próbowałam, ale jestem za bardzo strachliwą osobą o zbyt bujnej wyobraźni, a chcę jeszcze sobie pospać w te wakacje.
OdpowiedzUsuńBuziaki :*
Fantastic books
Nie mogę się przekonać by sięgnąć po cokolwiek od tego autora, jednak jeśli kiedyś się przełamię, nie zacznę swoje przygody z Kingiem od tej powieści ;)
OdpowiedzUsuńUwielbiam ksiązki Stephena Kinga, przeczytłam ich już bardzo wiele, co prawda nie wszystkie, ale większość na pewno. Mam w gabinecie swoją półeczkę poświęconą tylko i wyłącznie Stephenowi.
OdpowiedzUsuńhttp://recenzentka-doskonala.blogspot.com/2018/08/wszystko-czego-pragnelismy-emily-giffin.html
Nie czytałam jeszcze ani jednej książki Kinga, a ta zapowiada się całkiem obiecująco, więc może się skuszę. Chociaż swoją przygodę z tym autorem wolałabym zacząć od Zielonej mili. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
https://recenzjeklaudii.blogspot.com/
będą w liceum zaczytywałam się w powieściach Kinga, choć do tej nie dotarłam. Lubiłam jego styl i pomysły na fabułę. Ostatnio jakoś przestałam czytać jego powieści, choć nie wykluczam, że jeszcze do niego wrócę :P
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Bardzo lubię książki Stephena Kinga. Kilka ich już przeczytałam, ale jeszcze sporo ich przede mną. Tę również mam w planach. :)
OdpowiedzUsuńLubie od czasu do czasu sięgną po książkę tego autora. Jedne mi się podobają inne mniej, ale jakoś ciągnie mnie co jakiś czas do niego. Myślę, że i na tę przyjdzie czas
OdpowiedzUsuńKinga kończę czytać i właściwie po kilku miesiącach mogę ponownie wrócić do jego książki, odpowiada mi klimat jaki buduje, rewelacyjne portretowanie bohaterów, a także zwracanie uwagi na szczegóły. :)
OdpowiedzUsuń