Cześć wszystkim!
Pragniemy Was piekielnie ciepło powitać w naszym nowym zakątku, który zwie się DEMONICZNE KSIĄŻKI. Ale spokojnie, bez paniki – to tylko tak groźnie brzmi. Uroczyście oświadczamy, że nie zamierzamy zajmować się książkami mogącymi nas wpędzić w tarapaty. Uspokojeni? ;)
Ogólnie, zapewne pomyślicie sobie: „Chwila, chwila... skoro posiadacie inne blogi książkowe, które dobrze prosperują, to dlaczego zdecydowałyście się stworzyć kolejny?” Otóż odpowiedź jest bardzo prosta – nowe możliwości. Wraz z nowym blogiem jesteśmy w stanie poeksperymentować, jeżeli chodzi o wpisy. Nasze poprzednie strony są znane z pewnych schematycznych elementów i wtrącenie tam czegokolwiek nowego mogłoby przynieść więcej strat, aniżeli korzyści. Dlatego też tutaj możemy sobie pozwolić na znacznie więcej szaleństw, ale zanim odkryjecie na dobre naszą demoniczną naturę, pozwólcie że rozpoczniemy raczej łagodnie. A mianowicie przedstawimy Wam nasze...
Ostrzegamy – wchodzicie na własne ryzyko!
Dla ułatwienia (znajcie nasze „dobre” serduszka):
Kolor fioletowy – Aleksandra
Kolor niebieski – Marlu
Łóżko? W żadnym wypadku! Przecież to regał! Na dodatek z przestrzenią do spania! Luksus, nieprawdaż?
Aktualnie jestem po generalnych porządkach w domowej biblioteczce, dzięki czemu znalazło się sporo miejsca na umiejscowienie nowych tytułów, ale jeszcze nie tak dawno moje łóżko przypominało magazyn książek! Jednak najśmieszniejsze było to, że chociaż doskonale zdawałam sobie sprawę z braku przestrzeni na powiększenie swoich zbiorów, to wystarczała jakaś wyśmienita promocja (albo wydawnictwa kusiły ciekawymi egzemplarzami recenzenckimi), dzięki czemu miałam coraz mniej miejsca do spania. A że jeszcze musiałam wydzielić kawałek dla rudego sierściucha to już zupełnie inna bajka... Tak czy inaczej, muszę – w końcu – pomyśleć o nowym regale, bo lada moment czeka mnie powtórka z rozrywki! ;_;
Perfekcjonizm w książkowym wydaniu – zakładki pod kolor okładki.
Kupuję miliony karteczek indeksowych (zawsze przecenione w biedronkowej towarotece!). Dlaczego? Bo gdyby mi zabrakło jakiegoś koloru i nie mogłabym zaznaczyć wszystkich ulubionych cytatów tak, żeby te maleńkie kartełki pasowały swoją barwą do okładki, zrobiłoby mi się smutno. A gdybym miała zaznaczyć strony różnymi kolorami? O zgrozo! Tak być nie może! To dlatego nigdy nie kończę żadnego zestawu zakładek, ja po prostu kończę jeden zestaw kolorów i otwieram nowe! To się nazywa marnotrawstwo, prawda?
Jak załatwić sobie dostawę WSZYSTKICH paczek, wysyłanych Pocztą Polską, do domu? Od czasu do czasu dzieląc się swoimi zbiorami z panią listonoszką.
Od kilku lat moje osiedle obsługuje (bez zbereźnych myśli) wspaniała pani Gabrysia, która – pomimo wielu prób wyważenia moich drzwi za pomocą pukania – zawsze z uśmiechem przynosi do mnie paczki, gdzie nie dość, że są ciężkie, to jeszcze są przesyłkami nierejestrowanymi. W takim przypadku mogłaby wypisać awizo (Ma ku temu pełne prawo, bo owa paczuszka nie zmieściłaby się do skrzynki.) i mieć problem z głowy, a ja bym biegała z wywieszonym jęzorem do głównej placówki Poczty Polskiej, która znajduje się... powiedzmy sobie to szczerze: w dziurze! Dlatego też, kiedy pani Gabrysia pyta się mnie, czy mam coś ciekawego do przeczytania, to bez wahania odnajduje coś w swojej biblioteczce i ofiarowuję jej to. Niby nic wielkiego, a jednak obie strony czerpią spore korzyści!
Czytanie i picie? O tak! Czytanie i jedzenie?! Nie, w życiu!
… I nie chodzi tu o to, że boję się pobrudzić książki jedzeniem (każda plama to w końcu część niepowtarzalnej, czytelniczej historii!). Moje poranne czytanie wygląda tak, że przychodzę do kuchni, robię sobie śniadanie, herbatę, a obok kładę aktualnie czytaną powieść. Zawsze sobie obiecuję, że za chwilę się za nią zabiorę, ale koniec końców nie potrafię i jeść, i czytać równocześnie! Kończy się to tak, że odkładam pusty talerz i dopiero potem zaczynam z herbatką w dłoni czytać to, co mam przed sobą.
(Prawie) wszystko może u mnie robić za zakładki.
Chociaż posiadam całkiem pokaźną sumkę zakładek, to zawsze, kiedy ich potrzebuję, nigdy nie potrafię ich odnaleźć. Tym samym nie bawię się w detektywa i biorę pierwszą lepszą rzecz, która nadaje się do tego, aby zaznaczyć miejsce, w którym skończyłam czytać. Dlatego też w moich książkach widywano bilety, paragony ze sklepów, gołębie pióra, kabel ze słuchawek, chusteczki, a nawet grosiki! A jeżeli ktoś, tak samo jak ja, dość często zastępuje czymś zakładki, to niech się pochwali w komentarzu, cóż to takiego lądowało w waszych książkach. Chętnie się zainspiruję! ;)
Nic do mnie nie dociera, kiedy czytam.
Tak naprawdę to jak jestem czymkolwiek zajęta, to nie dociera do mnie to, co się dzieje wkoło, ale jeżeli chodzi o książki to już w ogóle! Ktoś coś ode mnie chce, mówi mi o tym, ja to potwierdzam, po czym przychodzi pół godziny później, kiedy nie czytam już książki, przypomina mi o obietnicy wykonania danej czynności, a ja się dziwię, że w ogóle ta osoba była u mnie w pokoju i że cokolwiek odpowiadałam na jej prośbę. Wychodzi na to, że mój mózg wytworzył specjalną funkcję, która opiera się o mechaniczne wyrzucanie z siebie zaprogramowanych, prostych słów, takich jak: „nie”, „tak”, „okej”, „zaraz”. A to wszystko dzieje się poza kontrolą mojego własnego umysłu! Świat wyobraźni potrafi zdziałać cuda.
„Januszowanie”, czyli kupowanie książek o kilka, kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt złotych taniej!
Jeszcze kilkanaście lat temu (Rany, jak ten czas leci!) nie zdawałam sobie w ogóle sprawy z tego, że cena widniejąca na okładce książki wcale nie musi być stała. Po prostu nie wiedziałam, iż niczym produkty w sklepach spożywczych może zostać obniżona, dzięki czemu zaoszczędzę parę groszy. Ale jak to mówią, człowiek uczy się całe życie, dlatego teraz, zanim kupię jakąkolwiek książkę, to wyszukuję księgarnie, w których jest ona dostępna i porównuję ceny (wraz z kosztem dostawy). Także często poluję na okazje, gdzie można zdobyć ciekawe tytuły dosłownie za grosze! A że jeszcze znam parę księgarń, gdzie ceny książek nie przekraczają dziesięciu złotych... To już jest typowy tryb „Januszowania”, czyż nie?
„A pani Marleny znowu nie ma?”
Możecie mi wierzyć, nie znam swojego listonosza. Podobnie z kurierami, znam ich w sumie tylko z SMS-ów, które mi zostawiają, kiedy nie mogą się do mnie dodzwonić. Te wiadomości zawsze mają podobną treść: „Dzień dobry, paczkę zostawiłem w kwiaciarni/rybnym/mięsnym”. Tak się wycwanili, że przywożą paczki z książkami wtedy, kiedy akurat nie ma mnie w domu! Może kurierzy i listonosze mnie nie znają, za to znają mnie już pracownicy sklepów, którzy zawsze mi te paczki przetrzymują. Kiedyś będę musiała im za to podziękować jakąś czekoladą!
Oczywiście najlepszy jest listonosz. Kiedy otwiera mu drzwi mój chłopak, lubi się śmiać i pytać: „A pani Marleny znowu nie ma?”. Tak to się szlajam po tym Wrocławiu, że nigdy nie mogę odebrać książek własnoręcznie!
Kto umiał przetrzymywać książki z Miejskiej Biblioteki Publicznej miesiącami, a nawet latami? Tak, tak... Ja!
Bardzo, ale to bardzo chciałabym tutaj zrzucić całą winę na dziecięcą odmianę sklerozy, gdzie dość ważne sprawy zostały przysłonięte rozrywką, jaką zapewniali podwórkowi przyjaciele. Tym samym, zamiast iść grzecznie oddać książki do biblioteki, bawiłam się na dworze, zapominając przy tym o całym bożym świecie! A później przychodziło otrzeźwienie w postaci kary, którą na mnie nakładano. Oczywiście wtedy biegłam do biblioteki, gdzie zazwyczaj udawało mi się zmniejszyć „mandat” do minimalnej kwoty (gdzie po prostu zwracałam pieniądze za wysłanie owej kary drogą pocztową). I za każdym razem obiecywałam, że to się już nigdy nie powtórzy. Cóż... jakoś wtedy nie byłam dobra w wypełnianiu składanych obietnic... ;)
Moje książki są wszędzie!
Kiedy ktoś nowy przychodzi do mojego pokoju, zawsze robi głośne: „WOW!”. Dlaczego? Bo moje książki są… wszędzie. Na regałach, na ścianach, na szafkach, na półkach, na biurku, na łóżku (tak, robię z wszystkiego półki, dla mnie nie ma złych miejsc na lektury). Dobrze, że nie zdobią jeszcze podłogi, chociaż taki książkowy dywan byłby znakomitym pomysłem! W mieście, gdzie studiuję, wcale nie jest lepiej. Musiałam kupić specjalne pudła na książki (różowe!), które trzymam pod biurkiem, a stosiki przedstawiające nowości piętrzą się na szafce i przerażają swoją wielkością. Już raz dostałam książką w głowę. Może to znak?
W tej chwili to by było na tyle, ale nie martwcie się – kiedyś powrócimy z kolejną porcją książkowych faktów! A tymczasem wypatrujcie recenzji książki, która swoją premierę będzie miała dopiero 18 lipca! Domyślacie się, o jaki tytuł może chodzić? ;)
Do napisania!
Aleksandra oraz Marlu!
W moim rodzinnym domu zawsze był problem z nowym miejscem na książki, dlatego doskonale wiem co może sie dziać w mieszkaniu Marlu. Nawet pamiętam jak praiwe złamałam sobie nogę, bo wpadłam na nowy stos postawiony na środku pokoju. Gdyby nie tata to byłoby ze mną krucho..:)
OdpowiedzUsuńNo i ja takż nie znam swojego listonosza, a to dlatego, że kiedy on jest na moim osiedlu to ja siedze w pracy. Dobrze że moja siostra odbiera za mnie przesyłki bo bym później musiała stać godzinami na poczcie..
I także lubię taniej kupować książki. Nauczyłam sie żyć oszczędniej kiedy trzeba było wykupywać leki mamie (a nasz przecudowny NFZ nie wszystko refundowal..) i tak mi to pozostało :)
Powodzenia dziewczyny na tym blogu. Oby wam sie dobrze współpracowało :)
Na początku pragnę wam życzyć wytrwałości oraz ogromnych pokładów kreatywności, chociaż sądząc po waszych wcześniejszych blogach, aktualny zapas w zupełności wam wystarczy.
OdpowiedzUsuńDoprawdy miło się dowiedzieć, że ktoś tak samo jak ja nie umie czytać i jeść równocześnie. Tak, jakby nałożono na mnie blokadę, która jest niemożliwa do usunięcia. I ja również nie mam problemu z tym, że upaćkam czymś książkę, na co dowodem są niektóre strony „Córki dymu i kości” umazane czekoladą.
Także mam podobnie z zakładkami. Mogę ich mieć od pioruna, a i tak są porozrzucane po mieszkaniu do tego stopnia, że w ich zastępstwo wchodzą faktury i tym podobne świstki.
Jeszcze raz powodzenia.
Życzę udanego eksperymentowania :)
OdpowiedzUsuńWitajcie ponownie w książkowej blogosferze :). Oby wam się dobrze prowadziło współpracę. Czekam na wasze szalone pomysły!
OdpowiedzUsuńCo do faktów, to wiele z nich jest mi naprawdę bliskich - jak chociażby gromadzenie dużej ilości książek, gdzie popadnie i kupowanie ich po taniości, szczególnie na grupach książkowych!
Pozdrawiam.
Z okazji przeprowadzki, wszystkiego najlepszego na nowej drodze... pisania? Z niecierpliwością będę czekać na kolejne posty i mam nadzieję, że nie będę się musiała z tego powodu spowiadać. ;)
OdpowiedzUsuńPS Też uprawiam Januszowanie. :)
Trzymam kciuki za powodzenie! :)
OdpowiedzUsuńŻyczę powodzonka :*
OdpowiedzUsuńU mnie także książki są dosłownie wszędzie! Nawet już specjalnie zamówiłam większy regał, ale to nic nie dało. Nadal magazynuję je gdzie popadnie. Chyba lada moment przebiję się do sąsiada, coby zdobyć więcej miejsca ;>
OdpowiedzUsuńPowodzenia we wspólnym prowadzeniu bloga.
Ja też staram się dobierać zakładki indeksujące kolorystycznie do okładki! Chociaż jeść i czytać równocześnie potrafię, teraz, na wakacjach, spędzam tak właśnie poranki przy śniadaniu ;)
OdpowiedzUsuńJa mieszkam na 30 m kwadratowych i książki walają się wszędzie i nie mam miejsca na nowy regał. Ciężkie jest życie książkoholika ;) Podobne smsy od kurierów również nie są mi obce. Zazwyczaj paczki zostawiają w piekarni, gdzie chyba częściej odbieram książki niż kupuję chleb ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Miło Was poznać! Ja również kilka lat temu byłam przekonana, że ceny okładkowe, które widziałam w Empiku, są jedynymi możliwymi i to właśnie tam robiłam wszystkie swoje zakupy. Teraz myślę o tym z przerażeniem, ponieważ aktualnie wypatruję z każdej strony okazji, aby zdobyć jakąś książkę choć odrobinę taniej :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko!
BOOKS OF SOULS
Czeeeeeeeść!
OdpowiedzUsuńJa się wycwaniłam i książki zamawiam do miejsca pracy, bo tam zawsze ktoś je odbierze :D
OdpowiedzUsuńJa często czytam i jem jednocześnie, czytam i sobie podśpiewuję etc. Kocham mieć podzielną uwagę :)
Witam :)
OdpowiedzUsuńJest mi bardzo miło :)