środa, 16 grudnia 2020

O. M. G. [COLLEEN HOOVER – „CONFESS”]

Autor: Colleen Hoover

Przekład: Matylda Biernacka

Tytuł: Confess

Tytuł oryg.: Confess

Gatunek: literatura obyczajowa, romans

Wydawnictwo: Otwarte

Liczba stron: 304


Znajdź w sobie odwagę, by wyznać… SEKRET.

PRAWDĘ.

MIŁOŚĆ.


Niewypowiedziane pragnienia, bolesna przeszłość i głęboko skrywane grzechy są dla Owena największą inspiracją. Utalentowany malarz kolekcjonuje anonimowe wyznania i przenosi je na płótno. Auburn od kilku lat walczy o odzyskanie normalnego życia i desperacko potrzebuje pieniędzy. Zakochanie się w przystojnym malarzu nie jest częścią jej planu, ale przekorne przeznaczenie stawia na swoim. Dziewczyna odkrywa jednak, że przeszłość ukochanego może odebrać jej to, co dla niej najważniejsze...

[opis wydawcy]


Niekiedy w życiu bywa tak, że ktoś, kogo znamy od lat i jesteśmy z nim w miarę dobrych relacjach, wydaje nam się zupełnie obcy. Spędzamy z tą osobą wiele godzin, rozmawiając o wielorakich sprawach, wymieniamy poglądami, żartujemy sobie z przyziemnych spraw, a i tak nie odczuwamy pełnego komfortu. Tym samym każde kolejne spotkanie czy też widok wiadomości od tego kogoś wzbudza odrazę. Próbujemy rozluźnić kontakt, aby odseparować się, szukając pomocy nawet przy nawiązywaniu rozmowy z kimś zupełnie nieznajomym. W akcie desperacji zaczepiamy ludzi na przystankach lub w kolejce do kasy. Nawet zwykła rozmowa o pracę wydaje się szansą na odcięcie od tego, co nas dusi. 

Tylko co wtedy, gdy ten ktoś obcy, choć znamy go zdawkowo, sprawia wrażenie kogoś bliskiego sercu?


Marlena Marlu: Colleen Hoover zdecydowanie nie trzeba nikomu przedstawiać. To jedna z ulubionych autorek recenzentów książkowych ostatnich lat. Co jakiś czas natykam się na opinie dotyczące jej książek i zazwyczaj są one… pozytywne. Osobiście mam za sobą tylko dwie powieści w jej wykonaniu – „November 9”, no i teraz to nasze wspólnie czytane z Olą „Confess” (ukradkiem się przyznam, że na półce stoją jeszcze inne pozycje pani Hoover). W obu przypadkach to była udana przygoda, nawet jeżeli romans łamany przez dramat nie jest moim ulubionym gatunkiem literackim. Aby mi się spodobał, musi być naprawdę ciekawie przedstawiony. I myślę, że „Confess” spokojnie temu podołał, choć… nie obyło się bez mankamentów (kimże byłby czepialski recenzent bez wynajdywania wad?!).


Aleksandra: To i tak byłaś w lepszej sytuacji niż ja. Ty już zdołałaś nieco poznać styl pisania autorki, kiedy dla mnie stanowiło to wkroczenie na nieznane lądy. I przyznam, że właśnie obawiałam się tego romansu przeplatanego życiowymi dramatami. Niejednokrotnie podkreślam, jak to z nimi bywa w moim przypadku, ale jestem zmuszona przyznać, że Colleen Hoover zyskała w moich oczach. Rzadko kiedy tego typu powieści są w stanie wciągnąć mnie od pierwszego akapitu, a „Confess” wzbudzał tak chorobliwy apetyt na więcej, że przerywanie na wytyczonych przez nas stronach bywało bolesne (choć zazwyczaj tego przyczyną byłam ja oraz moja niechęć do czytania przy sztucznym świetle…). Zatem, nie przedłużając…


TAM, GDZIE PRZEZNACZENIE MÓWI „DZIEŃ DOBRY”


Marlena Marlu: Fabuła nie jest skomplikowana, ale potrafi niekiedy uderzyć człowieka w twarz (i to mocno). Nie zliczę, ile razy dramatyzowałam w wiadomościach pisanych do Oli, że dłużej już nie zniosę i tak strasznie boję się czytać dalej, bo mam wrażenie, że to wszystko może zakończyć się źle, a ja tak bardzo lubię pozytywne książki! Ilość dram, cierpienia i bólu przekraczała tutaj moim zdaniem ludzkie pojęcie. Przyznaję, nieraz roniłam łzy, próbując uciszyć wewnętrzną empatię, która krzyczała do mnie z oddali: „Życie jest tak bardzo niesprawiedliwe! Dlaczego złym ludziom się wszystko udaje, a dobrzy są kopani w cztery litery?!”. Emocje były tutaj przeogromne. Sprawiały, że serce nieraz uciekało na tyły żeber, kryjąc się w strachu przed tym, co zaraz może nadejść… 


Aleksandra: Trudno się dziwić twoim reakcjom, skoro już na samym starcie autorka zaprezentowała nam jazdę bez trzymanki. Z tak emocjonalnym wejściem było wiadome, że na tym nie poprzestanie i raz za razem bohaterowie zaznają cierpienia, a wraz z nimi wrażliwi czytelnicy. U mnie akurat lektura nie wywołała morza łez, jednak czułam wilgoć w oczach, a przerażone tym, co tutaj zastawałam serce wybijało tak szybkie rytmy, że ludzie na dyskotece mieliby się przy czym bawić. Drama goniła dramę! W pewnym momencie ten emocjonalny chaos aż przeciążał człowieka! Za to raz jeszcze zostałyśmy uświadomione, iż los bywa przewrotny oraz że nie sprzyja tym, którzy pragną spokoju i stabilizacji. Ale żeby nie było, pojawiały się też humorystyczne akcenty. Uśmiech wkradał się na usta, kiedy przyjemne chwile zastępowały te wzruszające, wyzwalając od tych pełnych napięć momentów. Wybuchowy koktajl. Smaczny koktajl, rzecz jasna!


Marlena Marlu: Moim zdaniem niewątpliwą zaletą twórczości Colleen Hoover może być to, jak przedstawia pewne relacje w fabule. Zarówno ja, jak i Ola nie jesteśmy romantyczkami, więc raczej na przesłodzone sceny ukazujące miłość będziemy się krzywić, a nie nimi zachwycać. Tutaj tego nie było. Więcej w tym romansie było tęsknoty, wzruszenia, wrażliwości… Nawet sceny erotyczne jak dla mnie robiły wrażenie. Autorka bardzo dobrze opisuje poszczególne sytuacje i potrafi wynieść romantyczną więź na wyższy poziom. Chodzi mi nie tylko o ckliwe miłostki, ale również o pokrewieństwo dusz, wspólne dzielenie bólu, zrozumienie, początkowa nieufność, silna tęsknota, magnetyczne przyciąganie, pożądanie czy przekomarzanie się dwóch złączonych przeznaczeniem dusz. Ten romans miał wszystko, co powinien mieć! Dlatego tutaj pani Hoover należą się brawa.


Aleksandra: Nawet kierowca wstał i zaczął klaskać! A tak całkiem na poważnie, byłam zdumiona, że romantyczne wątki nie wywołują u mnie odruchu wymiotnego. Jak słusznie zauważyłaś, relacja łącząca bohaterów nie stanowiła ckliwego elementu fabularnego, została przedstawiona w dojrzały, nieprzerysowany sposób. Dwoje ludzi ciągnie ku sobie, czuć chemię między nimi, ale ta chemia nie jest szkodliwa. Nawet liczne problemy przemykające się między tym wszystkim nie dawały powodów do krzyku. No, prawie. Pamiętasz może ostatnie osiemdziesiąt stron książki? Wcześniej czuło się, że Colleen Hoover wrzuciła piąty bieg, ale tutaj zrobiła czary-mary i jazda jeszcze bardziej przyspieszyła. Aż czuło się natłok wrażeń. Pozwolę sobie rzec, iż miałam nieodparte wrażenie, jakby pisarka otrzymała z góry ustaloną liczbę stron i tego się trzymała, co zaowocowało ciasnotą fabularną. A chyba nie tylko to daje do myślenia… (mam na myśli urywek, gdzie najpierw byli w mieszkaniu, a później nastąpił ostry przeskok do sceny na parkingu).


Marlena Marlu: O tak! Tutaj obie miałyśmy wrażenie, jakby w druku zostało pominięte kilka stron. Wracałam dwukrotnie, żeby upewnić się, czy nie brakuje jakiejś strony (a to całkiem możliwe). Chociaż trzeba przyznać, że sama końcówka to już w ogóle pędziła… Wydaje mi się, że za dużo emocji naraz skumulowało się w ciągu tego zakończenia. Jakby autorka rzeczywiście się spieszyła (albo chciała nas doprowadzić do zawału). To trochę obniżyło naszą ocenę, ale jednak trzeba przyznać, że samo zakończenie jest satysfakcjonujące.


Aleksandra: Dokładnie tak! Lepiej bym tego nie ujęła.

My tu sobie tak gadu-gadu, a trzeba jeszcze pamiętać o wyznaniach, które są częścią tej historii. Autentyczne, inspirujące do tworzenia cieszących oko obrazów (wiecie, że zamieszczono je w książce?) oddziaływały na wyobraźnię. Po wczytaniu się w te ludzkie historie nabierały sporego znaczenia, przestawały być jedynie farbą na płótnie. Podobał mi się ten zabieg (tobie również), bo urozmaicał powieść, nadawał jej nowych barw. W połączeniu z toczącymi się tutaj zdarzeniami uwypuklał charakter historii, tworząc jednolitą, cudowną całość.

No, to skoro sobie to wyjaśniłyśmy, najwyższa pora pójść o krok dalej i poplotkować o naszych bohaterach.




KIEDY SERCE I ROZUM NIE CHCĄ ZE SOBĄ WSPÓŁPRACOWAĆ


Aleksandra: Auburn dała się poznać jako charakterna nastolatka, która nie zamierzała poddawać się woli dorosłych. Skora do wielu poświęceń, udowadniała, jaką jest silną osobowością, gdzie ciężko było ją przegadać. Z biegiem lat jej charakter ewidentnie się zmienił. Wystarczyło dosłownie kilka wiosen, aby z lwicy przeobraziła się w bojaźliwą sarenkę, zważającą na każdy najdrobniejszy ruch. Wręcz czułam, że za tym stoi coś konkretnego, a nieustabilizowana znajomość z Owenem to pogłębiała. Widziałam, iż ją do niego ciągnie. Każdy skrawek jej ciała lgnął do czarującego malarza, lecz duchy przeszłości stanowiły solidny mur, trudny do przeskoczenia. 

Czy ją polubiłam? Jak najbardziej. Czuło się od niej autentyczność. Pewne zdarzenia oddziałują na nasz charakter, tworząc zupełnie nowego człowieka. Auburn wiele skrywała i to ją dusiło, dlatego nie dziwią mnie te jej wahania nastrojów. To dziewczyna, którą człowiek pragnie otoczyć opieką i wyzwolić od wszelkiego zła. Co ty uważasz? 


Marlena Marlu: W moim przypadku trudno mówić o lubieniu. Auburn to postać autentyczna, ale przy tym i zwyczajna. Traktowałam ją raczej z obojętnością, choć nie powiem, jej historia trafiła mnie w serce i nie dziwiłam się żadnemu z podjętych przez nią kroków. Co innego z Owenem. Mam wrażenie, że w jego przypadku mieliśmy jakby większe pole do myślowego popisu, bo autorka skupiła się początkowo na tym, żeby z jego opisu siebie, sposobu życia i sytuacji, które powstały, czytelnik mógł wywnioskować jedno: mamy do czynienia z typowym bad boyem. Owen to bardzo tajemniczy chłopak. Przez to często można było wysunąć niewłaściwe wnioski wobec jego osoby. Ostatecznie to bardzo ciekawa postać, którą – tak myślę – większość z nas chciałaby poznać. Jak dla mnie niemal ideał chłopaka (gdyby nie te wszystkie tajemnice i nieufność wobec ludzi!).


Aleksandra: Zgadza się. Aura tajemniczości, jaka otaczała Owena, tworzyła tego typu charakter, choć i tak okazał się on interesującym obiektem do obserwacji (jak i wzdychania). Zapewne niejedna kobieta zapragnęłaby udać się z nim na randkę, wiedząc, że ten jest gotowy na wszystko, aby uprzyjemnić nam czas i sprawić, by ten moment utrwalił się w pamięci. I właśnie to odróżniało go od jego rywala, Treya. Choć ten również wydawał się człowiekiem-zagadką, to tutaj to określenie posiada inne wytłumaczenie. Przy tym typie nigdy nie byłam pewna, co tym razem uczyni. Każde jego pojawienie się wywoływało u mnie odruch wymiotny. Oślizgły, pewny siebie, zaborczy typ, który zawsze musiał mieć ostatnie zdanie. Taki ostry kontrast!


Marlena Marlu: O tak! To najgorsza postać w tej książce. Nieźle manipulował Auburn… A jeszcze jego matka! To bardzo duża przepaść między osobą, którą Auburn wcześniej kochała, a przecież to był członek tej niewydarzonej rodziny (mowa o Adamie, pierwszym ukochanym głównej bohaterki). Czasami przez ten duet miałam ochotę rzucać powieścią po ścianach!!


Aleksandra: Nie ty jedna. Ta kobieta była okrutną, mściwą małpą, po której Trey odziedziczył najgorsze cechy charakteru. I jeszcze te jej chore zagrywki powodujące, że Auburn jeszcze bardziej popadała w melancholijny nastrój. Naprawdę nie wiem, jak można tak niszczyć drugiego człowieka. Sprawiać, że ten przestaje w siebie wierzyć... W sumie Owen też nie miał lekko z własnym ojcem. Również wyczuwało się napięcie między nimi, a pewne zdarzenia wyraźnie oddalały panów od siebie. 


Marlena Marlu: Tu również muszę się z tobą zgodzić! 

Co jeszcze zauważyłam… Pomimo tego, że postacie poboczne nie były jakoś szczególnie rozbudowane (to oczywiste, że bardziej skupiono się na głównych bohaterach), to jakieś wyjątkowe cechy można było u nich wyróżnić. Nawet Emory, która pojawiła się może z trzy razy (współlokatorka Auburn), zostawiła po sobie fabularny ślad, a z pewnością była charakterna!


Aleksandra: Oj tak. Chociaż pisarka kreowała ją na dziwaczkę, to jednak wiele jej cech powodowało, że nie dało się przejść obok niej obojętnie. Jak nikt inny umiała ubierać myśli w słowa, bez wahania wypowiadając je na głos. Bezpośredniość Emory niekiedy wytrącała z rytmu, ale ta szczerość pozwalała uwierzyć, że naprawdę zależy jej na współlokatorce i pragnie szczęścia dziewczyny, próbując zachęcić ją do działania. 



Podsumowując.

Marlena Marlu: Powieść Colleen Hoover okazała się być całkiem przyjemnym romansem łączonym z dramatem. Nie ma nic przesadzonego w relacji głównych bohaterów, za co nawet nie-romantyk mógłby ich znienawidzić. Książka wywołuje spore emocje, które są w stanie wycisnąć zarówno morze łez, jak i poruszyć serce z pomocą wszechogarniającego niepokoju. Jedną z najistotniejszych jej wad jest przyspieszona końcówka i to, że w pewnym momencie „Confess” wygląda tak, jakby ktoś celowo uciął kilka stron przy druku.


Aleksandra: Tak właściwie to nie wiedziałam, jak odbiorę „Confess”. Rzadko kiedy wybrany przeze mnie romans jest w stanie mnie usatysfakcjonować, jednak tym razem książka zdała egzamin śpiewająco. Miłosne uniesienia w duecie z dramatycznymi nutami oczarowały mnie i pozostawiły po sobie pustkę, gdy tylko odstawiłam powieść na półkę. W pewnym momencie uzależniłam się od losów Auburn i Owena, gdzie za każdym razem zastanawiałam się, jak potoczą się ich ścieżki. Czy ponownie każe im przebiec na bosaka po gwoździach? A może tym razem pozwoli im przejść się po puchowym dywanie? Co jak co, ale obecnie jestem gotowa na kolejne spotkanie z twórczością Colleen Hoover. Mam nadzieję, że długo nie będę czekać, bo ciekawi mnie, co jeszcze ma do zaoferowania. Kto wie, może stanę się jej zagorzałą fanką?


WSPÓLNA OCENA:

★★★★★★★☆☆☆




5 komentarzy:

  1. Ja też muszę przyznać, że nie było mi jeszcze dane czytać żadnej z książek tej autorki, chociaż od lat mam jedną na półce. Wasza recenzja jest ciekawa i wzbudziła moje zainteresowanie tą pozycją, aczkolwiek nie jestem pewna, czy właśnie od tej pozycji rozpoczęłabym swoją przygodę z autorką... :)
    Pozdrawiam! włóczykijka z Imponderabiliów literackich

    OdpowiedzUsuń
  2. Chciałabym, aby tego typu ksiązki mnie do siebie przekonywały, bo wybór propozycji czytelniczych ogromny, a jednak mimo pochlebnych opinii trudno mi się przełamać i sięgnąć po ten tytuł.

    OdpowiedzUsuń
  3. Z książkami tej autorki mam tak, że jedne mi się podobają, a drugie nie. Tej jeszcze nie czytałam. Fajny sposób na recenzje we dwie.

    Książki jak narkotyk

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem ogromną fanką Colleen Hoover, choć przyznaję, że niektóre z jej książek są, lekko mówiąc, problematyczne. Zdecydowanie sięgnę po tę książkę. :)

    Pozdrawiam,
    Podróże Międzyksiążkowe

    OdpowiedzUsuń
  5. Miałam podejście do książek tej autorki, ale okazało się, że to zupełnie nie moje klimaty, więc sobie odpuściłam.

    OdpowiedzUsuń