czwartek, 25 marca 2021

A mogło być tak pięknie… [LYNETTE NONI – „SZEPT”]

 

Autor: Lynette Noni

Przekład: Jakub Maćczak

Tytuł: Szept

Tytuł oryg.: Whisper

Seria/cykl: Szept

Tom: I

Gatunek: fantastyka młodzieżowa, literatura młodzieżowa

Wydawnictwo: Uroboros

Liczba stron: 380

Akcja: Klub Recenzenta [NaKanapie]


Przez dwa i pół roku Jane Doe – Obiekt Sześć-Osiem-Cztery – była przetrzymywana w celi tajnego podziemnego ośrodka rządowego i w tym czasie nie wypowiedziała ani jednego słowa. Nawet swojego prawdziwego imienia.

Teraz władze podejmują ostatnią desperacką próbę nakłonienia jej, by zaczęła mówić, i oddają ją pod opiekę tajemniczego Landona Warda.

Ku zaskoczeniu Jane, Ward odnosi się do niej uprzejmie. Sprawia wrażenie, że mu na niej zależy. Pomimo wysiłków Jane, by wytrwać w oporze, jej determinacja stopniowo słabnie. W momencie, gdy Jane zaczyna żywić nadzieję na odzyskanie swego dawnego życia, niecodzienny wypadek ujawnia jej najmroczniejszy sekret i niebezpieczną moc, którą ukrywała przez lata.

Jej słowa mają moc sprawczą – gdy coś mówi, powołuje to do istnienia. I oto nagle „odnalezienie swojego głosu” staje się kwestią życia i śmierci.

[opis wydawcy]


Słowa. Niezależnie od formy ich przekazu, stanowią nieodłączny element komunikacji międzyludzkiej. I choć gesty oraz mimika twarzy są w stanie równie wiele przekazać, to jednak one, zbite w zdania, są w stanie zrobić to znacznie lepiej. Z pomocą słów możemy dokonać wiele. To one – w sporym stopniu – prowadzą nas przez życie. Ile to razy ratowały jakąś sytuację, kiedy robiło się gorąco? Jak wiele znajomości mogło zaistnieć, gdyż nas przedstawiono i pozwolono powiedzieć coś o sobie. Jak często wykorzystywaliśmy słowotok, aby tylko zapełnić wypracowanie z wymaganą liczbą słów i mieć choćby to zaliczone? Nie ma co ukrywać, bez nich byłoby nam ciężko.

Jednakże słowa nie kojarzą się tylko z czymś miłym. Bywa tak, że to właśnie one, rzucone pod wpływem negatywnych emocji, krzywdzą mocniej niż czyny. Doprowadzają człowieka do płaczu lub do szewskiej pasji, gdzie dochodzi do ostrej wymiany zdań, mogącej przeobrazić się w coś zgoła gorszego. Same mityczne syreny, swoim pięknym głosem, mamiły zagubionych zdobywców wód, sprowadzając ich na śmiertelną drogę. Jak widać, są dwie strony medalu, gdzie niektórzy naprawdę powinni podążać za słowami, iż „milczenie bywa złotem”…


BĘDĄC UWIĘZIONĄ NIE TYLKO W TAJNYM PODZIEMIU, ALE RÓWNIEŻ WE WŁASNEJ GŁOWIE


Tak się złożyło, że ostatnimi czasy mam takie szczęście, że co sięgnę po jakiś tytuł, to ten wciąga na tyle, iż kartki same się przewracają, a oczy ekspresowo sczytują kolejne linijki tekstu. I tak też działo się w przypadku „Szeptu”. Historia zaciekawiła mnie na tyle, że porzucenie jej choćby na sekundę wydawało mi się zbrodnią! Losy uwięzionej w tajnym instytucie, uparcie zachowującej milczenie, Jane powodowały, że coraz bardziej pragnęłam poznać to pozornie sterylne miejsce, a wraz z tym powód, dla którego usta dziewczyny nie wydają żadnych dźwięków. A znalezienie odpowiedzi na tę przypadłość wcale nie było trudne. Pomijając już opis książki, gdzie jak wół stoi informacja, o co tutaj chodzi (choć byłoby lepiej, gdyby mocniej zakamuflowano ten element), to przez wiele rozdziałów dostawałam wskazówki, które automatycznie kierowały na pewien tok rozumowania. Nie powiem, dobra zagrywka, jednakże gdyby pobawiono się tym wątkiem, gdyby dano mu więcej tajemniczości, byłoby znacznie więcej frajdy. Już samo to, że najgorsze lata bohaterki ukazano w sporym skrócie, ukazując zaledwie niewiele z tego, co przeżyła, odebrało nieco brutalności. Brzmi to paskudnie, lecz dzięki tej wizualizacji lepiej by zrozumiano, przez co musiała przechodzić i jak to ją kształtowano. Chociaż z czasem pojęłam, skąd taka zagrywka i czemu miała się przysłużyć, to ta wiedza ani trochę nie pomogła zaakceptować tego, co podziało się po wkroczeniu Warda, posiadającego przepustkę do zupełnie innego świata. Bo właśnie wtedy, choć fabuła popłynęła do przodu, otwierając kolejne drzwi, uwolniła też pewne paskudztwa...

Ani trochę nie jestem zaskoczona tym, że Jane została obdarzona silnym darem. Pomijając już fakt, iż to typowa zagrywka w powieściach młodzieżowych, pozwalająca uwierzyć bohaterce, jaka to ona jest wyjątkowa, to nie było co do tego żadnych wątpliwości po tym, jak myślami wracała do pewnego przykrego zdarzenia. Mam jednak nieodparte wrażenie, jakoby pani Lynette Noni zapomniała o czymś takim, jak autentyczność. Nie podobało mi się to, że wystarczyło dosłownie niewiele, aby Jane wręcz zjawiskowo zdołała oswoić się ze swoim potężnym i niebezpiecznym (a jakże!) darem. Przy tym, co mogła zaoferować światu, potrzeba sporo czasu, a tutaj wystarczyło parę tygodni, aby pięknie zaprezentować swój talent. No ale jak inaczej podkreślić, jak to główna bohaterka jest wyjątkowa? A to jeszcze nie koniec nieścisłości. Powrócę zatem do tych lat, kiedy Jane – raz za razem – przeżywała katusze w podobnych do siebie dniach. Typowy monotonny harmonogram w połączeniu z brutalnym traktowaniem i odizolowaniem od reszty społeczeństwa powoduje, że człowiek staje się nieufny. Zamknięty w sobie, trzymający się jedynie własnych myśli, szukający luk, aby znaleźć drogę do wolności lub bez szemrania poddający się wszelkiemu złu. Taka osoba nie jest w stanie w ekspresowym tempie otworzyć się na ludzi, ponownie im zaufać. Każdy ruch drugiego człowieka jest podejrzany… Tym samym potrzeba tygodni, a nawet miesięcy terapii, aby złamać te zabezpieczenia… A nie, guzik prawda! Wystarczyło postawić dobrodusznego, gotowego ofiarować gwiazdkę z nieba przystojniaka, który dość szybko skruszył część murów, jakie bohaterka postawiła wokół siebie. Ach, i nie można zapomnieć o tym, aby miał równie miłych, empatycznych przyjaciół, gdzie ci zrobią za ciebie resztę. I to w ekspresowym tempie. Tak, wiem, co mogło kierować Jane, że do tego doszło, lecz jestem zdania, że to niczego nie usprawiedliwia. Oczywiście, ogromny szacunek za takie umiejętności, bo nawet dobrze wykwalifikowani lekarze nie zawsze są w stanie poczynić takich postępów. Wracając, jednak ten wątek sprawiał wrażenie totalnie odrealnionego. Pozbawionego rzeczywistej głębi, co spowodowało, że – choć dalsza część historii nadal przykuwała uwagę i nie pozwalała na chwilę oddechu – przestałam wierzyć w to, że coś mnie pozytywnie zaskoczy.

Będę szczera – autorka wrzuciła do tego fabularnego gara nieco schematów, gdzie nawet próby przyprawienia ich sekretami nie wywoływało we mnie potężnego efektu „WOW”, a co najwyżej ciche „meh”. Część tego, co nam zaoferowała, już gdzieś się pojawiło. Dobrze, obecnie ciężko o coś nowego w danej sferze, ale nawet zmiana jednego składnika w jakimś daniu zmienia jego smak, gdzie przez większość książki właśnie tego zabrakło. Ale-ale. Nie do końca tak było. Co to, to nie. Ostatnie rozdziały zupełnie swój status. Ze statusu „czytam, bo fajne, lekkie, można przestać myśleć o przyziemnych sprawach” przeskoczyłam na „ojaciępanie, co tu się dzieje? Czemu dopiero teraz?”! Nawet nieco rozdziawiłam usta, taka zaszła zmiana! Nawet niektóre wątki zyskały wytłumaczenie, co też ogromny plus. „Spodziewaj się niespodziewanego” – właśnie takimi słowami mogłabym opisać to, co działo się na tych zamykających pierwszy tom stronach. I tak się w to szaleństwo wkręciłam, że choć czułam lekką gorycz rozczarowania, to zapragnęłam dowiedzieć się, jak dalej potoczą się losy naszej niezwykłej bohaterki.

Mam również małe zastrzeżenie co do tłumaczenia tekstu, a dokładniej jednego słowa, które rzuciło mi się w oczy: impostorka. Zgrzytnęłam przy tym zębami, ubolewając, że polski odpowiednik również by tutaj pasował, by po chwili zastanowić się, czy to aby nie jest mała sugestia, by zagrać sobie w „Among Us”, gdzie mamy taką klasę postaci. Zastanawiające...


BLASK TWOJEJ WYJĄTKOWOŚCI OŚLEPIA LUDZI… WŁAŚNIE PRZYSZŁY PIERWSZE PISMA O ODSZKODOWANIA.


Mam niemały problem, jeżeli chodzi o naszą wspaniałą Jane. Z jednej strony miło było wraz z nią poznawać ten nowy dla niej świat, mieć wgląd w jej uczucia i reakcje na otaczające ją nowości, gdzie tyle lat spędziła w pokoju wielkości schowka na miotły, żyjąc jak znienawidzony przez wielu karaluch. Próbująca odnaleźć się na nowo wśród społeczeństwa, pragnąca na nowo zaznać mocy przyjaźni, wzbudzała podziw, jak i też współczucie, jednakże nie umiały mi umknąć te wahania, którymi ją obdarzano. Wykreowana na silną, waleczną nastolatkę, mogącą znieść nawet największy ból, nie wydając z siebie choćby dźwięku, w otoczeniu chłopaków dostawała małpiego rozumu. Nagle wszystko odmawiało jej posłuszeństwa, a ona sama, bezradna i bezbronna, potrzebowała silnego męskiego ramienia, aby odnaleźć właściwą ścieżkę. I tak naprzemiennie: silna-słaba-silna-słaba-waleczna-tchórzliwa… Irytujące. Już więcej cierpliwości miałam do Landona Warda, choć ten też miał swoje za uszami. Poznałam go jako przesłodzonego nastolatka, gotowego chronić Jane własnym ciałem, gdzie z czasem przeistoczył się w kogoś znacznie mroczniejszego, pozbawionego krzty radości. Zachowujący dystans, ujawniający umiejętność rzucania sarkastycznymi uwagami, wydawał mi się o wiele ciekawszy. To ten typ człowieka, z którym za wiele bym nie pożartowała, lecz zapewne byłabym w stanie urządzić konkurs na najbardziej kąśliwe uwagi. A kogo od razu obdarzyłam sympatią? Na pewno siostrę Landona, Cami. Szczera w intencjach, pragnąca spokoju i przyjaźni dziewczyna, która akceptuje Jane bez szemrania i ofiarowuje jej to, czego jej przez lata brakowało – możliwość normalnego życia. Uczy ją na nowo tego, co odebrano naszej wspaniałej, wykazując przy tym sporo cierpliwości. Również Enzo to taki typ pociesznego bohatera, z którym nie da się nudzić. Jego pojawianie się wywoływało u mnie uśmiech i tylko czekałam, aż rzuci jakimś tekstem, by dodatkowo zaśmiać się w głos.

Żeby nie było, w „Szepcie” natknęłam się również na czarne charaktery, które – o dziwo – były dobrze wykreowane, a ich pobudki miały ręce i nogi. Dodatkowo wzbudzali negatywne emocje, niezależnie od tego, przez co musieli przejść, co też uważam za niemały sukces, przy którym warto otworzyć szampana. Natrafiali się również i tacy bohaterowie, którzy po bliższym spotkaniu zyskiwali w moich oczach swoją determinacją oraz chęcią ukazania tej właściwej prawdy, ale nie zdołam zapomnieć też o tych, co tak właściwie mogliby zostać pominięci, a fabuła nawet by na tym nie ucierpiała. Ale jak to mówią: „nie masz pomysłu na pociągnięcie wątku? Wciśnij randoma!”


Podsumowując. Po przeczytaniu wielu pochlebnych opinii myślałam, że będzie znacznie lepiej, ale też nie ma aż tak najgorzej. „Szept” jest w miarę przyjemny w odbiorze, szybko się go pochłania, a historia nie jest na tyle wymagająca, że bez problemu da się przy niej zrelaksować. Bohaterowie, jacy oni by nie byli, też są zjadliwi, da się ich jakoś polubić. Jednakże to nie jest książka dla każdego. Ci, którzy oczekują czegoś ambitnego, wybitnego, to niestety nie mają czego tutaj szukać. To tytuł, przy którym każdy wymagający czytelnik zdoła wyrwać sobie wszystkie włosy z głowy, nim zdoła dotrzeć do połowy historii. Ale jak ktoś potrzebuje „odmóżdżacza”, to ta przepełniona nadnaturalnymi wątkami, obsypana schematami i jakimiś tam sekretami historia będzie jak znalazł.


MOJA OCENA:

★★★★★☆☆☆☆☆


LUBIMY CZYTAĆ | NA KANAPIE | GRANICE




4 komentarze:

  1. Ta pozycja jest nadal przede mną. Wraz z moją współautorką kupiłyśmy ją sobie w empiku. Miałyśmy nadzieję na jakieś "wow", ale chyba go nie doczekamy. Co nie znaczy oczywiście, że nie mamy zamiaru jej przeczytać. Co ciekawe spoedziewałam się jednotomówki, a to jednak ma być seria. Kinga

    OdpowiedzUsuń
  2. Wynudziłam się przy książce, kilka razy zirytowałam, a przecież pomysł na fabułę stwarzał niezły potencjał na wciągającą intrygę. Zmagania głównej bohaterki mogły zostać zajmująco rozwinięte, ale Lynette Noni wybrała drogę infantylnych emocji sercowych i scen wypełnionych niekonsekwentnymi dialogami. Przeskoki z jednej skrajności w drugą postaci z tła następowały w dużym uproszczeniu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie zaintrygowała fabuła, książkę mam zamiar przeczytać w święta. Widzę, że masz sporo do zarzucenia, ja wrócę tutaj, jak tylko uporam się z lekturą.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tego się mniej więcej spodziewałam, widząc rekomendację Saarah J. Maas. Dzięki za ostrzeżenie, szkoda czasu na takie książki!

    OdpowiedzUsuń