Autor: Rory Power
Przekład:
Piotr Raganowicz, Paulina Raganowicz
Tytuł:
Toxyczne dziewczyny
Tytuł
oryg.: Wilder Girls
Seria/Cykl:
?
Tom:
I (?)
Gatunek:
thriller młodzieżowy, literatura młodzieżowa
Wydawnictwo:
NieZwykłe
Liczba
stron: 300
Minęło
osiemnaście miesięcy, odkąd na szkołę dla dziewcząt Raxter
nałożono kwarantannę. Tox pogrążył wyspę i wywrócił życie
Hetty do góry nogami.
Zaczęło
się powoli. Z początku umierali tylko nauczyciele. Potem Tox
przeniósł się na podopieczne, wykręcając i zmieniając ich
ciała. Teraz, odcięte od reszty świata i pozostawione same sobie
na wyspie, dziewczyny nie wychodzą poza ogrodzenie szkoły. Tox
zmienił lasy w dzikie i niebezpieczne, a uczennice czekają na
lekarstwo, które obiecano im dostarczyć. Tox przenika do
wszystkiego.
Kiedy
Byatt znika, Hetty robi wszystko, aby ją odnaleźć, nawet jeśli
oznacza to złamanie kwarantanny i walkę z potwornościami czającymi
się za ogrodzeniem. Gdy się tego podejmuje, odkrywa, że w historii
Raxter kryje się znacznie więcej, niż mogłaby kiedykolwiek
przypuszczać.
[Opis
wydawcy]
Trochę czasu (oraz stron) minęło, nim
właściwie dotarłam do początku możliwego końca „idylli”
panującej na odizolowanej od reszty cywilizacji wyspie. Rory Power
trzymała mnie w niepewności, oszczędnie karmiąc licznymi
wskazówkami, pozwalając na snucie najróżniejszych domysłów.
Naumyślnie budowała napięcie, wprowadzając elementy grozy zdające
się przybierać realne kształty. Przypominało to oddziaływanie
Toxu: powolne rozprzestrzenianie po zamkniętej przestrzeni, gdzie
prędzej czy później czytelnik całkowicie staje się niewolnikiem
historii. W jednej chwili jednak pojęłam, że zabawa w „kotka i
myszkę” zaczyna się dłużyć. Pragnęłam wreszcie zaznać tego,
co tak obiecywano, a serwowanie fabularnych przystawek ani trochę
nie odciągało myśli od dania głównego. Czekałam na godzinę
„zero”, siedząc jak na szpilkach. I wiecie co? Wreszcie się
tego doczekałam!
NIEBEZPIECZNY TOX MOCNO ŚPI…
NIEBEZPIECZNY TOX MOCNO ŚPI! MY SIĘ GO BOIMY, PO TERENIE SZKOŁY
TYLKO CHODZIMY. JAK SIĘ ZBUDZI…
Decyzja Hetty o opuszczeniu pozornie
bezpiecznego terytorium zagwarantowała nie tylko przerwanie
kwarantanny (chociaż, gdyby inaczej na to spojrzeć, co innego
mogłyby zarazić, skoro las na wyspie już od dawna był skażony
Toxem). Kierowana egoistyczną chęcią odnalezienia najlepszej
przyjaciółki nawet nie przypuszczała, że przyczyni się to do
zniszczenia niewidzialnej bramy rutyny, wywołując szereg mrożących
krew w żyłach zdarzeń. Jak wcześniej groziło im spore
niebezpieczeństwo, tak odkręciła ten kurek do końca, wylewając
nie tylko na siebie, ale również resztę dziewczyn paskudztwo. A to
ustalało własne zasady gry, mając na uwadze oszustwo drugiej
strony. Owocowało to niespodziewanymi zagrywkami. I tylko wzajemne
wsparcie oraz odwaga mogły je uratować. Obserwowałam każdy ich
ruch. Płomiennie liczyłam na to, że, pomimo przeciwności losu
oraz niedogodności, dadzą radę odeprzeć wrogie ataki, dzięki
czemu znowu w ich sercach zagości nadzieja. Nadzieja na to, że Bóg
sobie o nich przypomni, zsyłając prezent w postaci wyśnionego
lekarstwa. Tylko czy choroba nie pokrzyżuje im walecznych planów?
Na to pytanie musicie odpowiedzieć sobie sami. Ja powiem jedynie
tyle, że może bez ryzyka nie ma zabawy, ale czy warto się na
takowe narażać, kiedy i tak tkwi się po uszy w pułapce? A może
to taki bunt wobec własnej bezsilności?
Jeżeli w życiu jest za kolorowo,
wszystko idzie jak z płatka, prędzej czy później coś musi
p...ójść nie tak. No, może nie zawsze, ale w przypadku
„Toxycznych dziewczyn” znajdzie się parę „niewypałów”. Na
pewno jednym z nich jest wątek miłosny. Nie mam nic do związków
homoseksualnych, żeby nie było, ale w tej książce da się odczuć,
iż jest wciśnięty na siłę. Zyskałby on na jakości, gdyby
autorka postanowiła poprowadzić go w zgoła inny sposób. Dała
szansę, by rozwinąć skrzydła i poszybował w niebiosa. A tak
jedynie je ukazał, szybko chowając za siebie, unikając latania. A
tak niepotrzebnie zajmował przestrzeń, psując nieco i tak
zagęszczoną atmosferę. Również mam parę zastrzeżeń do warstwy
medycznej. Nie jestem szczególnie uzdolniona w tej dziedzinie
(obejrzenie kilkudziesięciu odcinków „Dr House’a”, a co
dopiero kilku sezonów serialu „Hoży doktorzy” nie czyni ze mnie
lekarki), ale wydaje mi się, że więcej w tym było amatorszczyzny,
niżeli profesjonalizmu. Błądzenie jest rzeczą ludzką, ale nikt –
dosłownie NIKT – nie wpadł na pomysł, aby zajrzeć GŁĘBIEJ w
fenomen sławnego Toxu? Ach, no tak – przecież gdyby poczynili
taki ruch, to reszta historii mogłaby spakować manatki i wyjechać
w siną dal. A to nie wchodziło w rachubę… Dlatego uznam to za
celowy zabieg, jednak dalej będzie mnie gryzł! Oby był
zaszczepiony przeciw wściekliźnie…
ŁĄCZY NAS WIELE, NIE TYLKO TA PRZEKLĘTA
ZARAZA
Osiemnaście miesięcy bez kontaktu ze
światem zewnętrznym. Osiemnaście miesięcy walk o każdy
najmniejszy kawałek jedzenia. Osiemnaście miesięcy spoglądania
śmierci w oczy, gdzie odliczają czas do kolejnego ataku ze strony
siejącego spustoszenie w ciałach Toxu.
Właśnie tak wyglądała codzienność
Hetty oraz pozostałych dziewcząt, które choroba uwięziła na
wyspie Raxter w szkolnych murach, odbierając dosłownie wszystko.
Zdane na siebie oraz pozorną pomoc ze strony wojska, próbujące żyć
w zgodzie, choć ta nie zawsze między nimi panuje. Okradzione z
przyszłości, niekiedy wypatroszone z uczuć… Jak to przetrwać?
Na szczęście Hetty ma u swego boku lojalne przyjaciółki, Byatt
oraz Reese, które są w stanie gotowe skoczyć za sobą w ogień.
Dlatego też nie dziwne, że główna bohaterka zaryzykowała własnym
życiem, aby ocalić jedną z nich z rąk podejrzanych osobistości.
Szkoda tylko, iż każdy jej ruch przypominał nieudolne utrzymanie
równowagi na oblodzonym chodniku. Hetty działała impulsywnie, pod
wpływem uczuć, co ciągle ją gubiło. Rozumiałam jej
rozgoryczenie. Wiecznie oszukiwana pragnęła, by sprawiedliwości
stało się zadość, lecz więcej szkodziła, niżeli pomagała. I
to właśnie sprawiało, że choć obdarzyłam ją sympatią, to
zdarzało jej się grać mi na nerwach. To samo tyczy się Reese,
choć w jej przypadku mogę powiedzieć o syndromie „sfochanej
nastolatki”. Przyjaciółka głównej bohaterki wiele przeszła,
lecz niejednokrotnie odczuwałam, że mam przed sobą kilkuletnie
dziecko, a nie nastolatkę, która lata moment wkroczy w dorosły
wiek. Jej dąsy doprowadzały mnie do szaleństwa! Wiele razy
chciałam nią ostro potrząsnąć. Aby oprzytomniała. Aby pojęła,
że nie jest w tym bagnie sama, iż takie zachowanie nie przynosi
niczego dobrego. Co zaś tyczy się Byatt…
Nie spodziewałam się, że ta dziewczyna
skrywa tak wiele tajemnic. Że jest nimi obładowana od czubków
palców u stóp po same cebulki włosów. Jak dla mnie ta postać
była najwyraźniejsza. Pokazała, iż może nam się wydawać, że
kogoś znamy niczym własną kieszeń, kiedy prawda okazuje się
zupełnie inna...
Ach, chciałabym napisać, że każda z
przewijających się przez „Toxyczne...” bohaterka znacznie
wyróżnia się na tle pozostałych, nadając całej historii
różnorodnych barw. Tak niestety nie było. Wiele postaci – w moim
odczuciu – wydawało się nieco spłaszczonych, jakby brakowało na
nie konkretnego pomysłu. Czasami tylko imiona powodowały, że je
odróżniałam (choć też imiona potrafiły mnie mylić. Spójrzcie
na te od głównej bohaterki i jej przyjaciółek – możemy
nastąpić mały chaos), co jest trochę zasmucające. Rory Power
miała wiele okazji, aby dodać im wyrazistości, głębi, a
pozostała jedynie woda z resztkami farby, gdzie maczano pędzel
używany przy malowaniu pierwszoplanowych dam. Sama przeszłość
Hetty i jej świty, choć ukazana, miała trochę luk, przez co
często zastanawiałam się, czy aby na pewno ma ona związek z tym,
co aktualnie nimi kieruje. Oczywiście nie każę robić pełnej
charakterystyki, bo kto to by przeczytał, ale jeżeli powiedziało
się „a”, to trzeba dośpiewać „b”.
Rory Power, choć dopiero nieśmiało
trupta po literackim świecie, zdołała mnie zdobyć swoją
kreatywnością. Co jak co, ale w takie klimaty to mi graj i nie
pozwalaj, by muzyka przedwcześnie ucichła. Autorka, choć stawiając
na prostotę słów, bez wyszukanych nazewnictw, umie obciążyć
ciało i umysł, nie dając wytchnienia. Chociaż naliczyłam trochę
wad – jak na debiut przystało – nie byłam w stanie odmówić
sobie chwili relaksu z książką, gdzie minuty przekształcały się
w godziny, aż nie spostrzegłam, że już ją pożarłam. Ogromnie,
przeogromnie podobało mi się rozwinięcie tematu Toxu. Spodziewałam
się wszystkiego, lecz prawidłowa wersja jeszcze bardziej mnie
zadowoliła. Niestety inne odczucia mam w sprawie zakończenia.
Wydaje mi się nieco odbiegające od reszty książki, gdzie wszędzie
docierało się stopniowo, a tutaj panował istny chaos. Pomijając
już zdarzenie, po którym czułam, jak mi zaciska żołądek
(przypuszczam, że ci, co znają tę historię, to zrozumieją), ale
zostawienie go otwartego, bez powiadomienia, czy faktycznie nastąpi
kontynuacja? Tak się nie robi!
Podsumowując. „Toxyczne dziewczyny”
to debiut literacki Rory Power, który zachwycił czytelników do
takiego stopnia, że podobno ma powstać film na jego podstawie. I
wcale bym się nie obraziła, bo wykreowany przez autorkę świat
świetnie nadaje się na wielkie ekrany, gdzie jej przeszywająca do
szpiku kości, wywołująca ciarki aura w połączeniu z wieloma
niewiadomymi wbija w fotel. Dlatego ogromnie liczę, aby ta plotka
okazała się prawdą, bo może dzięki temu inne postaci zyskają
inne, bardziej charakterystyczne oblicza?
MOJA OCENA:
★★★★★★☆☆☆☆
Mnie totalnie nie ciągnie do tego tytułu :/
OdpowiedzUsuńNa codzień nie bardzo lubie tego typu literaturę ale w twoim opisie coś jest co mocno zachęca i intryguje
OdpowiedzUsuńDebiut i już film? Wow! Chociaż nie dziwię się, bo widzę, że o tej książce jest głośno!
OdpowiedzUsuńCo prawda lubię takie klimaty, jednak nie czuję chęci jej czytania... Ale okładka niczego sobie - taka intrygująca i niepokojąca :)
OdpowiedzUsuńWszędzie widzę tę okładkę, jednak czytam recenzje i kompletnie nie czuje, że chce poznać tę historię. Przyciąga mnie tylko okładka, ale nie kupuje już książek z ładnymi okładkami, których i tak nigdy nie przeczytam ;)
OdpowiedzUsuńPo tytule spodziewałam sie innej toksyczności. I bardzo cieszę się, że nie o nią chodzi!
OdpowiedzUsuńPo samym opisie chyba bym się nie zdecydowała przeczytać, ale Twoja recenzja jak najbardziej mnie przekonała, ta książka wyglada mi na całkiem niezły powiew świeżości w literaturze młodzieżowej
OdpowiedzUsuńW sumie to sama okładka mnie skutecznie zniechęcała do czytania tej książki, ale po Twojej całkiem pozytywnej recenzji rozejrzę się za tym tytułem. :)
OdpowiedzUsuńZ chęcią przeczytam. I mam nadzieję - też kiedyś zobaczę w kinie. Rzeczywiście fabuła iście kinowa.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawi mnie ta książka, mam nadzieję, że niedługo uda mi się ją przeczytać :D
OdpowiedzUsuńCałkiem fajny pomysł, kolejne perypetie nastolatków, ale w nowej odsłonie.
OdpowiedzUsuńMam ją na liście książek do przeczytania :D
OdpowiedzUsuńNie jestem do końca przekonana, ale lubię dawać szansę debiutującym autorom, więc może przymknę oko na wątek miłosny i słabo wyróżniających się bohaterów.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk