Przekład:
Agnieszka Brodzik
Tytuł: Zenith
Cykl: Androma
Tom: 1
Gatunek:
science-fiction
Liczba
stron: 624
Wydawnictwo:
WE NEED YA
Opis: Większość zna Andromę Racellę jako Krwawą
Baronową, potężną najemniczkę, która dąży po trupach do celu, a jej bezlitosne
poczynania rozciągają się na całą Galaktykę Mirabel. Ale dla załogi swojego
statku jest po prostu Andi – ich przyjaciółką i nieustraszoną przywódczynią
kosmicznych piratów. Kiedy kolejna rutynowa misja nie przebiega zgodnie z
planem, wszyscy trafiają w ręce okrutnego łowcy nagród.
Andi,
zmuszona do udziału w niebezpiecznej misji, stawia czoła mrocznemu władcy
owładniętemu żądzą zemsty. Załoga Marudera staje przed trudnym wyborem – albo
przywrócą porządek w galaktyce, albo rozpoczną wojnę. Gdy statek rusza w stronę
nieznanego, pewne jest tylko to, że już nikomu nie mogą ufać.
[opis
wydawcy]
Napis na okładce głosi: „Porywająca
galaktyczna przygoda!”. Skoro były to słowa samej Sary J. Maas, powinniśmy jej
zaufać, prawda? Jeżeli to szczera opinia bestsellerowej autorki, jak Boga
kocham, przestaję jej ufać...
INCEPCJA
PRZESADZANIA, CZYLI O TYM, JAK PRZESADZIĆ Z PRZESADZANIEM
Zenith
to specyficzna książka dla młodzieży, choćby ze względu na układ treści. Pod tym względem
rzeczywiście może uchodzić za oryginalną, co nie znaczy, że pomysł był dobry –
wręcz przeciwnie, to dzięki niemu czytanie szło mi tak opornie. Przyznaję,
dawno już nie byłam tak znudzona lekturą. Tym bardziej ból sprawiał mi
fakt, że musiałam sprawiedliwie przebrnąć przez sześćset stron mało znaczących wątków. Nie dało się. To dlatego w pewnym momencie zaczęłam omijać opisy krajobrazów, których nadmiar już mnie mdlił, czy nieciekawe rozważania
bohaterów na temat przeszłości, powtarzane (choć innymi słowami!) do przesady.
Starałam się, ale naprawdę nie potrafiłam oddać się w pełni tej opowieści, bo była
dla mnie istną katorgą. Tak jak lubię opisy, tak tutaj je niestety znienawidziłam.
O co chodzi z tym specyficznym układem?
Historia opowiedziana jest w trzeciej osobie liczby pojedynczej, a mimo tego,
przy każdym nowym rozdziale, mamy oznaczenie w postaci imienia danego bohatera
– wtedy wiemy, kogo mogą dotyczyć trzecioosobowe rozważania. Trzeba przyznać,
że to nieczęsto wykorzystywany zabieg – przynajmniej ja prędzej natykam się na
oznaczanie imion danych bohaterów przy pierwszoosobowej narracji. Po
zastanowieniu stwierdzam, że w pierwszej osobie liczby pojedynczej ma to
większy sens. Dlaczego? Bo każdy bohater mówi swoim językiem i wyraża własne
myśli w specyficzny dla siebie sposób, a tutaj? Tutaj, choć mamy mnóstwo
różnych postaci, każda wydaje się być taka sama, czyli... mało ciekawa.
W całej książce naliczyłam sceny widziane okiem aż sześciu osób. I w tym właśnie momencie można już stwierdzić, że
autorki przesadziły. Owszem, istnieją książki, które są opowiedziane z wielu różnych
perspektyw, ale ten zabieg jest bardzo trudny do wykonania. Musi być logicznie
rozpracowany, aby za bardzo nie namieszać w głowach czytelnikom. To był debiut
Sashy Alsberg, więc powiedzmy sobie szczerze: przesadziła, jak na swoją
pierwszą książkę. Spektakularie przedobrzyła, nawet
jeżeli współpracowała z autorką, mającą już za sobą dwie serie młodzieżowe. Mało
tego, że było sześć postaci. Tu przeszłość przeplatała się z teraźniejszością,
czyli raz mieliśmy zdarzenia z czasu rzeczywistego jednego bohatera, a potem nagle cofaliśmy się
u zupełine innej postaci w przeszłość, która nie miała najmniejszego powiązania z poprzednim wątkiem. Te skomplikowane, nieudane zabiegi sprawiły, że książka praktycznie nie miała fabuły i w
dużej mierze opowiadała po prostu o… przeszłości w… aktualnie dziejącej się
teraźniejszości, która domniemanie miała być ważniejsza. W
fabule nie ma nawet krztyny oryginalności, a to, co miało nas zaskoczyć w
ostatecznym rozrachunku, po prostu było do mniejszego lub większego
przewidzenia, czyli... żadna nowość.
Choć dużo pisano o świecie
przedstawionym, choć bardzo skupiano się na historiach poszczególnych postaci,
nie miały one tutaj wielkiego znaczenia dla fabuły. Wszystko to zlało się w jedną
całość, z której nie można wyróżnić czegoś, co byłoby na tyle zabarwione, że aż
wyraźne. Patrząc na tę książkę, widzę osobiście tylko tornado. Niby coś przed
sobą mam, ale jednak wiatr mi w oczy kole, przysłaniając to, co miało zwrócić
moją uwagę. Nadmiar wspomnień i skakanie z jednej narracji do drugiej, nie
kończąc wątku pierwszej, jest chyba najgorszą wadą tej powieści. To wszystko
sprawiło, że ciężko się ją czytało, bo treść nie była spójna. Jak już nas coś
zaciekawiło w jednym wątku, na przykład głównej bohaterki, to zaraz
dostawaliśmy rozdział z perspektywy innej postaci, która na przykład coś
wspominała, potem rozdział z perspektywy kolejnego bohatera, który teraźniejszo
znajdował się w innym miejscu we wszechświecie, a potem nagle wracaliśmy do
początkowej perspektywy, która już w sumie przestała nas ciekawić w nadmiarze
wątków.
Nie mogę powiedzieć, że Zenith był książką z potencjałem, bo nie
był. Moim zdaniem niektóre perspektywy były kompletnie niepotrzebne, na
przykład takiej Lir, która uchodziła za postać mocno drugoplanową i zupełnie nic nie
wnosiła do fabuły, poza jakąś tam swoją historią, która nawet nie odnosiła się
zbytnio do całości – po prostu była i zbędnie zapełniała strony. Przeszłościowa
historia Klaren, która nie egzystuje w fabule w czasie teraźniejszym, również
mogła zostać wspomniana w perspektywie kogoś innego, na przykład swojej własnej
córki, nie wiem, czy od razu konieczne było wydzielanie jej jako odrębnej
bohaterki. Aż tak piekielnie ważna tutaj nie była.
Tej powieści naprawdę dobrze by zrobiło, gdyby ktoś wrzucił do niej odkurzacz i posprzątał ten autorski nieporządek, ucinając co niektóre rozdziały. Fakt, widać, że autorki były tym wszystkim zafascynowane i starały się jak najlepiej wszystko opisać, ale zbyt dokładne opisy sprawiły, że już nie chciało się tego czytać, bo było nudno.
Tej powieści naprawdę dobrze by zrobiło, gdyby ktoś wrzucił do niej odkurzacz i posprzątał ten autorski nieporządek, ucinając co niektóre rozdziały. Fakt, widać, że autorki były tym wszystkim zafascynowane i starały się jak najlepiej wszystko opisać, ale zbyt dokładne opisy sprawiły, że już nie chciało się tego czytać, bo było nudno.
Dodatkową dziwną rzeczą wśród tego
chaosu był dla mnie sam początek. Pierwszy raz miałam tak, że zaczęłam szukać w Internecie,
czy przypadkiem nie ominęłam jakiegoś tomu, bo dostałam nadmiar informacji
o przeszłości, i to tak ubranych, jakbyśmy mieli tam już z jakąś wiedzą
przyjść. Wkurzało mnie na przykład sztuczne otaczanie tajemnicą śmierci
przyjaciółki głównej bohaterki. Całe wspomnienie pojawiło się dopiero gdzieś
pod koniec, a przecież już się dawno domyśliliśmy, jak ta scena wyglądała. Miało
to być jakie wielkie bum? Nie było.
Tytuł książki jest zagadkowy. Owszem, słowo pojawiło się z dwa razy w powieści, ale miało tak słaby wydźwięk, że ja już sama nie pamiętam, co ten zenith oznaczał. Poza tym nie miał jakiegoś wielkiego wpływu na fabułę. Czy to oznaka braku pomysłu na nazwę dla historii? Bo dla mnie tak to właśnie wygląda.
PRZESZŁOŚĆ
MNIE BOLI – POWIEDZIAŁ KAŻDY BOHATER W KSIĄŻCE
Tak jak wspominałam, nadmiar perspektyw
i trzecioosobowa narracja zepsuły nieco bohaterów, dlatego każdy z nich, pomimo
własnej historii, wydawał się być taki sam, jak poprzednik. Większość z nich
bez problemu zabijała ludzi, ale w środku była po prostu krucha. Czy to nie
przesada, powtarzać to przy każdej postaci? Najbardziej pod tym względem irytowała
mnie chyba główna bohaterka (choć nie wiem, czy można nazwać ją główną, skoro
jakoś super się pośród innych nie wyróżniała, poza tym, że całą serię nazwano
jej imieniem…). Na każdym kroku wspominała tę samą chwilę. Ja
rozumiem, że to był znaczący zwrot w jej życiu, ale miałam już dosyć tego, że
wszystko krążyło wokół jednego wątku. Powtarzanie tego stało się w pewnym
momencie jednym wielkim użalaniem się nad sobą. Szczególnie wątek z
rodzicami Andromy sprawił, że bezustannie unosiłam brwi. Autorki
chciały podkreślać na każdym kroku, że Andi jest poszkodowana przez przeszłość, i
koniec, a jak dla mnie to chwilami zachowywała się jak dziecko i wcale taka biedna nie była. Dodatkowo to
łatwe krążenie wokół kwestii: „byłaś winna jej śmierci, nienawidzę cię”, a za chwilę: „ale
dam ci ważną misję, żebyś uratowała inną bliską mi osobę”, „ale jednak jesteś
moją przyjaciółką”, „ale ufam ci na tyle, że wszystko ci powierzę”. Wszyscy
nagle zmieniali zdanie odnośnie głównej bohaterki i pomimo wielu lat
bólu oraz życia w nienawiści, po prostu wszystko jej zawierzali. No, nie. To nie
było ani trochę wiarygodne.
Autorki starały się, aby cała kobieca
załoga pod dowództwem Andi bardzo się wyróżniała. I powinna się wyróżniać, bo
każda miała swój charakter, zachowania, wygląd… Jak to się dzieje, że mimo
tego nie miały ciekawych i wyraźnych kreacji? Nie
potrafię tego zrozumieć, chociaż… może to kwestia nadmiaru wspomnień oraz postaci?
To, czego tutaj nie polubiłam, to wątek
pseudo miłosny. Naprawdę inaczej nie da się tego nazwać. Był wciśnięty na siłę
i na siłę poprowadzony. Poza tym dwójka bohaterów, która darzyła siebie
jakimiś głębszymi uczuciami, mnie najzwyczajniej w świecie… obrzydzała. Żeby ten wątek
nie był jeszcze wciśnięty na siłę... Nie dość, że wspomnienia, różne perspektywy,
przeszłość, teraźniejszość, to jeszcze zbędne dramaty miłosne. Nie za dużo
tego? Za dużo. I to zdecydowanie.
Muszę przyznać, że jedyne wątki, które w miarę mnie ciekawiły, to te opowiedziane z perspektywy królowej Nor. Nie były one wielce ambitne, ale nie wzbudzały we mnie takiego znudzenia, jak to, co działo się z perspektywy Lir, Dexa i Andi, bo tu akurat wszystko było do bólu kalkowane. Nor stanowiła tu pewną odrębność. Może jeszcze niektóre wątki z Valenem w roli głównej uchodziły za całkiem ciekawe w odczycie, ale niego samego potraktowano po macoszemu, a szkoda, bo zapowiadał się na całkiem dobrą postać o określonym charakterze.
Muszę przyznać, że jedyne wątki, które w miarę mnie ciekawiły, to te opowiedziane z perspektywy królowej Nor. Nie były one wielce ambitne, ale nie wzbudzały we mnie takiego znudzenia, jak to, co działo się z perspektywy Lir, Dexa i Andi, bo tu akurat wszystko było do bólu kalkowane. Nor stanowiła tu pewną odrębność. Może jeszcze niektóre wątki z Valenem w roli głównej uchodziły za całkiem ciekawe w odczycie, ale niego samego potraktowano po macoszemu, a szkoda, bo zapowiadał się na całkiem dobrą postać o określonym charakterze.
Podsumowując. Zenith to przesada na przesadzie. Gdyby
zająć się tutaj tylko połową postaci, gdyby nie mieszać tak bardzo przeszłości
z teraźniejszością, gdyby poświęcono odpowiednią ilość czasu głównym bohaterom
i gdyby niektóre perspektywy nie były takie nudne i obfite w byle jakie opisy
dramatów czy krajobrazów, może nie byłoby tak źle, ale niestety, książka
zanudziła mnie niemal na śmierć. Jeszcze rozumiem, gdyby wywoływała we mnie
jakieś emocje pokroju zirytowania, ale żaden ogień nie zapłonął, a nawet wody tu nie uświadczyłam. Był po
prostu nudny, szary gruz niemający związku z żadnym żywiołem.
Fanom sci-fi nie polecam. Uwierzcie mi,
znajdziecie o wiele bardziej wartościowe powieści w tym gatunku.
OCENA:
★★★★☆☆☆☆☆☆
Hej :)
OdpowiedzUsuńZ jednej strony przykro czytać o książce, która nie porwała i właściwie nie miała w sobie nic, co trzymałoby przy niej czytelnika, a z drugiej mogę podziękować za tę recenzję, bo już wiem, jakie pozycji się wystrzegać. Nie rozumiem, jak można dopuszczać do druku tak toporną powieść, ale nie jestem redaktorem, może odbiór mamy inny niż ludzie w wydawnictwie, jednak to taki trochę strzał w kolano - jeśli więcej osób będzie miało takie zdanie jak Twoje, wątpię, by tytuł sprzedał się w dużym nakładzie.
Nie dziwię się Twoim odczuciom, jeśli chodzi o narrację. Zauważyłam przy kilku książkach, które czytałam i posiadały taki zabieg, iż naprawdę trzeba być przygotowanym, by tak napisane dzieło było klarowne. I zgadzam się - bardziej pasuje do narracji pierwszoplanowej, bo pozwala lepiej poznać bohatera, jego charakter, zachowania i motywacje.
Dziękuję za tę recenzję :)
Pozdrawiam Ciebie i Aleksandrę!
Con amor ❤️
Kilka razy spotkałam podobny sposób narracji i rzeczywiście - tu jest dziwnie.
OdpowiedzUsuńNo i w końcu znalazłam recenzję tej książki, która oddaje wszystkie moje odczucia o tej książce. Ja tak naprawdę przeczytałam ale do tej pory nie wiem do końca co autorka chciała nam przekazać w tej książce. Dla mnie okładka piękna, która kusi, jednak nie polecam bo nawet dla takiej okładki nie jest warto mieć tej książki.
OdpowiedzUsuńPrzekombinowanie nie służy powiesciom, a już tym z gatunku science-fiction szczególnie. Twoja recenzja jest bardzo merytoryczna, świetnie przytoczyłaś argumenty na każdy postawiony minus
OdpowiedzUsuńSzkoda, że tyle w niej przesady - niestety młodzieżówki fantastyczne są ostatnio coraz słabsze... Dzięki za ostrzeżenie! Zamiast lektury już chyba lepiej poprzesadzać kwiatki na balkonie :)
OdpowiedzUsuńJa już mam tyle książek do przeczytania że się nie wyrabiam, więc póki co nie szukam nowych, tym bardziej słabych książek. Bo wiadomo - dobrych nigdy za wiele!
OdpowiedzUsuńNie przeczytam Zenitu.
OdpowiedzUsuńNo właśnie naczytałam się dość sporo negatywnych opinii o tej książce i jakoś zapał mi do niej minął...
OdpowiedzUsuńZabrzmiało trochę, jak powieści pozytywistyczne, gdzie opisy ciągną się i ciągną i ciągną...Osobiście staram się unikać młodzieżówek, to już nie mój target. O tej nie słyszałam i prawdopodobnie się za nią już nie wezmę :/
OdpowiedzUsuńOjej jaką pokręcona książka. Czytając ta recenzję już miesza mi się w głowie, A co dopiero by było przy książce? Naprawdę Dotrfałaś do końca ? Chyba jeszcze az taką książka się nie spotkałam, ale już jedna polubiłam w połowie czytania i jakoś nie chce mi się do niej wracać. Też nie lubię długich opisów i ciągłego powtarzania się...
OdpowiedzUsuńZdziwiona jestem oceną. Aż 4 gwiazdki? Patrząc na Twoją recenzję, obstawiałam jedną, max dwie. Cóż... Już wiem, że nie sięgnę po tę książkę.
OdpowiedzUsuńZ tym prowadzeniem fabuły z perspektywy kilku osób całkowicie się zgodzę. Autorzy często po to sięgają, jednak niezbyt im to wychodzi. Trzeba to dobrze dopracować, żeby wszystko się zgadzało. Póki co, spotkałam się z samymi bardzo pozytywnymi opiniami.
OdpowiedzUsuńDzięki za ostrzeżenie. Ponieważ nie lubię przesady i przekombinowania, to będę wiedziała czego mam unikać.
OdpowiedzUsuń