Tłumacz: Andrzej
Goździkowski
Tytuł:
Pod taflą
Tytuł
oryg.: The Surface Breaks
Gatunek:
fantastyka
Wydawnictwo:
We Need YA
Liczba
stron: 336
Opis: Głęboko pod taflą zimnego, wzburzonego morza
żyje Gaja, syrena, która marzy o świecie bez dworskich zasad i ojcowskich
nakazów. Gdy buntuje się po raz pierwszy i wypływa na powierzchnię, spotyka
chłopaka, który sprawia, że dziewczyna pragnie dołączyć do jego beztroskiego
świata. Ile będzie musiała poświęcić, by spełnić marzenie o wolności i stąpaniu
po lądzie? Co się stanie, gdy zabraknie jej odwagi?
[źródło: Lubimy czytać]
Czy
macie swoje ulubione animacje Disneya? Ja kocham się w tych nieco starszych, na których się wychowałam. Na
pierwszym miejscu zawsze stał u mnie „Król Lew”, na drugim „Mulan”, a na trzecim… na trzecim sadowiła się bliska memu sercu „Mała Syrenka”. Od kiedy
tylko zobaczyłam, że „Pod taflą”, które jest retellingiem znanej baśni o
rudowłosej trytonce, pojawiło się na półkach w księgarniach, miałam nieziemską
chęć się za nią zabrać. Tym bardziej ucieszył mnie fakt, że może to być trochę
bardziej brutalna wersja opowieści ze szczyptą (albo w tym przypadku: całą
garścią) feminizmu. Czy wszystko tutaj zagrało tak, jak powinno? Cóż, nie
zawsze było tak kolorowo, jak tego oczekiwałam.
MĘŻCZYZNOM
WSTĘP WZBRONIONY – CZYŻBY KSIĄŻKA TYLKO DLA KOBIET?
Jakiś czas temu natknęłam się na vloga,
w którym książkę „Pod taflą” tytułowano jako mroczną wersję „Małej Syrenki”. Myślę,
że mogę się z tym poniekąd zgodzić. Okładka podpowiada nam, że powieść będzie takim
uroczym retellingiem o przygodach rudowłosej potomkini Posejdona, ale już przy
pierwszych stronach, jedyne, co dostajemy, to niepokój. Aura niepokoju, poczucie
niesprawiedliwości i brutalność towarzyszyły mi przez całą tę przygodę, i
przyznaję, powieść była przez to dla mnie niezwykle ciężka do przejścia,
szczególnie że pochłonęłam ją praktycznie naraz, czego żałowałam, bo może
gdybym nie chciała jej tak szybko skończyć, pozostawiłaby we mnie lżejsze
odczucia. Po skończonej już czytelniczej przygodzie przez chwilę czułam…
obrzydzenie, zniechęcenie, może trochę lekki zawód, ale nie z tego powodu, że
historia była kiepska, a po prostu dlatego, że została tutaj przedstawiona
nieco okrutna, dla mnie chwilami nawet nieco przesadzona, wizja męskiego
świata. Początkowo bardzo mnie cieszyło to, że książka będzie miała w sobie
znamiona feminizmu. Uwielbiam silne i niezależne kobiety, które nie dają sobie
dmuchać w kaszę. Uwielbiam też, kiedy konfrontują się one z jakimiś denerwującym szowinistą, z którym sobie radzą na swój własny niepowtarzalny sposób. Problem
pojawia się, kiedy potęga kobiecości staje się przesadzona. I takie właśnie miałam
odczucie, czytając „Pod taflą”. Było mi po prostu niezwykle przykro, że niemal
każda męska postać była tutaj przedstawiona jako ta zła, może z wyjątkiem
George’a, który przedstawiał sobą poziom reprezentatywnego dżentelmeństwa,
ale było go na tyle mało i był na tyle mało znaczącą postacią, że jego
pojawienie się tam niczego nie zmieniło. Rozumiem zamysł autorki.
Chciała pokazać, w jak brutalnym świecie żyła kiedyś kobieta, i przy okazji
przełożyć to na rzeczywistość, ale ja osobiście poczułam się, jakby mężczyźni
zostali tutaj uznani za największe zło tego świata. A ja się z tym nie zgadzam,
bo wbrew pozorom otaczają mnie cudowni osobnicy płci przeciwnej. Niektóre
teksty wydawały mi się zdecydowanie zbyt mocne, ale może to też wynikać
poniekąd z mojej wrażliwości dotyczącej równości pomiędzy ludźmi. Nie lubię,
kiedy jedna strona jest do końca czarna, a druga biała. Niemniej jednak szanuję
autorkę za odwagę, bo jestem w stanie uwierzyć, że książka wzbudziła sporą
kontrowersję (co można dostrzec już w samych recenzjach niektórych polskich blogerów).
Bardzo stronnicze potraktowanie
mężczyzn to dla mnie jedno w tej książce, ukazanie kobiecej siły i tego, że
powinna mieć własną wartość, to drugie. Podobało mi się na przykład
powiedzenie, że najważniejsze powinno być dla kobiety bycie sobą (z drugiej
strony równie dobrze można to podpiąć pod to, że wszyscy ludzie powinni być
sobą, bez względu na płeć, ale książka jest feministyczna, więc skupiamy się na
kobietach). I teraz niech mi ktoś powie, że literatura kobieca nie istnieje.
Wątpię, że zwykły, szary człowiek płci męskiej przeczytałby tę książkę z
przyjemnością. Oczywiście my mu tego nie zabronimy, ale myślę, że w wielu
kwestiach może poczuć się urażony. Dlatego to jest książka dedykowana głównie
kobietom.
Największą zaletą tej lektury, moim
zdaniem, jest wplecenie uniwersalnych, choć jednocześnie mocno dzisiejszych problemów w
fabułę, która działa się wiele lat wstecz. Poruszony został pokrótce choćby wątek
wegetarianizmu, homoseksualizmu oraz ogólnego braku akceptacji ze strony innych ludzi. To były takie nienachlane
wtrącenia, pod którymi podpisuję się rękami i nogami – bo każdy ma prawo
jeść, co chce, wyznawać to, co chce i kochać, kogo chce.
A teraz wrócę jeszcze do początku.
Odnoszę wrażenie, że fabuła książki do połowy była nieco nudna. Dopiero potem
zaczęło się rozkręcać (kiedy nasza Gaja trafiła już do świata ludzi). Ta część
działa dla mnie bez zarzutu, aż do zakończenia, które po prostu mi się nie
podobało. Odnoszę wrażenie, że było
nieco patetyczne. Miało wzbudzać w czytelniku emocje, to na pewno, a jednak
moje serce pozostało obojętne na czytaną treść. Może to dlatego,
że odnośnie samego końca, bardziej brutalnie i nieprawdopodobnie wypadła reszta
książki? To, co miało stać się z Gają, było całkiem pomysłowe, ale jednak mnie
najzwyczajniej w świecie ta ostateczna konfrontacja z losem nie kupiła. Myślę,
że wadą tej książki może też być poniekąd przewidywalność. Niby buduje się wokół fabuły taką otoczkę zaskoczenia, ale sprawia ona, że na naszych
twarzach pojawia się po prostu ironiczny uśmieszek. A szkoda. Bo do tej książki
pasowałyby zaskoczenia.
MIĘDZY
BAŚNIĄ, ANIMACJĄ A… RZECZYWISTOŚCIĄ
To, co wyszło tutaj niezwykle dobrze,
to moim zdaniem przeplatanie się różnych wersji „Małej Syrenki”. Mamy tutaj urywek brutalnej baśni Hansa Christiana Andersena,
a także, co bardzo mnie zdziwiło, dużo obrazów, które idealnie pokładały się z
cukierkową animacją Disneya – co zabawne, nawet w
tej cukierkowej wersji postać Posejdona była nieco brutalna. Niby kochał swoje
córki, ale najzwyczajniej w świecie próbował je zniewolić – autorka „Pod taflą”
po prostu ten obraz uwydatniła.
Czytając nową, młodzieżową wersję mrocznej „Małej Syrenki”,
cały czas przed oczami miałam bajkowe postacie. Rude włosy, fascynację Arielki
światem ludzi, a także poszczególnymi przedmiotami z tego świata, no i jej
naiwność, która czasami mogła trochę irytować. Siostry bohaterki też ukazywały
mi się w głowie jako te przerysowane bohaterki z bajki (chociaż tu trzeba
przyznać, że zostały one lepiej ukazane dopiero w trzeciej części animacji pt.:
„Mała Syrenka: Dzieciństwo Ariel”). Cieszy mnie, że autorka splotła to
wszystko z rzeczywistością, rozbudowując niektóre wątki, a także nieco je
podkręcając. Te wszystkie nawiązania idealnie ze sobą
współgrają. Można by powiedzieć, że autorka się nie popisała, bo jednak wiele
rzeczy „ściągnęła” od poprzedników, ale jak dla mnie sztuką jest umiejętne
połączenie tego, co już było, i dodanie czegoś nowego, co podkręci kolory
opowiedzianej już historii. Także tutaj mogę panią Louise O’Neill pochwalić.
WIEDŹMA
MORSKA, WIEDŹMA MORSKA I JESZCZE RAZ… WIEDŹMA MORSKA!
Już samym tytułem chciałam tutaj mocno
podkreślić, jaka postać najbardziej do mnie trafiła. Kiedy pojawiła się w
książce Ceto, czyli po prostu Wiedźma Morska, banan niemal nie schodził mi z
twarzy. To, co mówiła, to jaka pewna siebie była i to jak się zachowywała,
było dla mnie po prostu cudowne. Muszę przyznać, że widziałam w niej poniekąd disnejowską
Urszulę, tylko po prostu ubraną w nieco bardziej zwycięską i feministyczną
wersję. Najbardziej podobał mi się moment, w którym rozmawiała z główną
bohaterką o swojej tuszy. Chociaż była niezwykle potężnej struktury, jak
wskazywały na to opisy, była dumna z tego, jak wyglądała, a jeszcze otwarcie
przyznawała, że niekiedy podoba się mężczyznom, bo niektórzy przecież wolą
trochę okrąglejsze kobiety. Poza tym idealnie podkreślała to, że kobieta nie
istnieje po to tylko, aby być ładna. Oprócz tego powinna mieć w sobie coś jeszcze,
na przykład charakter. Także wielkie brawa za tę kreację. Ewidentnie się w niej
rozkochałam.
Gaja, która była główną bohaterką tej
powieści, również nie była źle wykreowana, choć moja miłość do niej jest już
nieco stonowana. Przez całą historię starałam sobie uparcie powtarzać: ona ma
dopiero piętnaście lat. Nastolatki czasami właśnie tak się zachowują. Weź
głęboki wdech. No i muszę przyznać, że taka wewnętrzna rozmowa ze sobą nieco
pomogła, bo potrafiłam zaakceptować niektóre jej naiwne, dziecinne zachowania,
w końcu dziewczyna dopiero dorastała. Całe szczęście, Gaja nie była irytującą
nastolatką przez całą powieść. Można powiedzieć, że historia dorastała razem z nią,
uświadamiając jej niektóre brutalnie bolesne sprawy – na przykład to, że
miłość wcale nie jest taka kolorowa i bajkowa, a powierzchowność to nie
wszystko, co się w tym świecie liczy. Były momenty, w których mnie denerwowała, ale były też
momenty, w których mocno jej współczułam. Dziewczyna na pewno wiele przeszła i
nie dziwię się, że na sam koniec zachowała się tak, jak się zachowała. To było
wręcz uzasadnione.
Resztą postaci jestem kompletnie
zawiedziona. Wszyscy zostali tutaj ukazani bardzo płytko, nawet sam ojciec
naszej bohaterskiej syreny – niby był potężny, niby miał władzę, ale tak
naprawdę oprócz tego nic nie można było o nim powiedzieć. Oliver, czyli ten
przystojny chłopiec, w którym zakochała się Gaja, wydawał się być mdły i jakby
poza zasięgiem czytelnika, że już nie wspomnę o córkach Władcy Mórz, które niby
miały coś sobą przedstawiać, a nie przedstawiały kompletnie nic – po prostu
płytkie, mało znaczące historie. Także w tej fabule wygrywa na pewno Wiedźma
Morska, a zaraz za nią jest może nie zawsze przeze mnie lubiana, ale jednak
ciekawie rozpracowana Gaja.
Podsumowując.
Pomimo tego, że skończyłam tę książkę z pewnym zawodem i lekkim poczuciem
niesprawiedliwości, uważam, że to całkiem dobra lektura. Nie polecam jej czytać
panom, bo mogą się nieźle zirytować, ale damom polecam jak najbardziej,
szczególnie jeżeli lubią silne, kobiece kreacje. Może feminizm czasem kipi tutaj
w tej niepochlebnej, nieco przesadnej wersji, ale wciąż jest to powieść, która
niesie ze sobą ważne wartości i poniekąd satysfakcję. Poza tym fani „Małej Syrenki”
mogą poczuć tutaj powiew świeżości, także… polecam, pomimo kilku większych i
mniejszych wad, które wkradły się na łamy książki.
OCENA:
★★★★★★☆☆☆☆
Ja lubię silne bohaterki, więc nie mówię nie tej książce. Obecnie jednak nie zbyt dużo czasu na kolejne lektury.
OdpowiedzUsuńJest to dość głośny i popularny tytuł. Sama od jakiegoś czasu mam ją w planach, więc to tylko kwestia czasu, aż ją przeczytam.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Nie do końca mnie ten temat przyciąga, ale może kiedyś się to zmieni 😊
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
https://subjektiv-buch.blogspot.com/
Syrenki, niepokoj podoba mi sie
OdpowiedzUsuńMnie też trochę zawiodła ta książka i to, że tak bardzo źle zostali przedstawieni praktycznie wszyscy mężczyźni. I ja rozumiem zamysł, że miała być to książka bardzo kobieca i feministyczna, no ale aż tak przekoloryzować i zmienić wszystkich mężczyzn w bęzwzględnych i brutalnych. Jestem dosyć uczulona na schematyczne i czarno-białe przedstawianie obu płci, dlatego to był dla mnie dosyć spory minus, nie mniej jednak szanuję autorkę za poruszanie takich tematów
OdpowiedzUsuńMroczna opowieść o Arielce to "Świat obok świata", ale bardzo mi się nie podobała :( Teraz mam jakieś uprzedzenie do retellingów...
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się konwencja pisania książek inspirowanych znanymi baśniami lub innymi tekstami zakorzenionymi w kulturze. Oczywiście pod warunkiem, iż powieść napisana jest dobrze i nie zakrawa na plagiat. "Pod taflą" wydaje się spełniać powyższe kryteria, zatem z chęcią przeczytam :)
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że lubię silne i pewne siebie kobietki w książkach, ale ten kipiący feminizm... dla mnie co za dużo – to niezdrowo! Może jednak kiedyś sięgnę – nie dam sobie ręki uciąć! – bo jednak ta Mała Syrenka kusi ;)
OdpowiedzUsuńTa książka kusi mnie odkąd tylko się pojawiła. Kocham baśnie więc co za tym idzie, chce posiadać wszystkie retelingi. Uwielbiam motyw feminizmu, ale dodany do fabuły z tak zwaną szczyptą smaku. Można bowiem przesadzić, co wywnioskowałam z Twojej recenzji, że tak właśnie się tutaj stało. Nie mniej jednak chcę ją posiadać i przeczytać.
OdpowiedzUsuńMoże to być ciekawa lektura ;)
OdpowiedzUsuńKiedyś bardzo lubiłam fantastykę, ale teraz już rzadko po nią sięgam :)
OdpowiedzUsuńMimo iż to fanatstka chciałabym przeczytać bo to na motywacg baśni :)
OdpowiedzUsuńLubię książki, które są inspirowane baśniami i lubię te kontrowersyjne. Myślę, że dam tej pozycji szansę i sprawdzę jak ja ją odbiorę. Ciekawa jestem czy mi się spodoba. ;)
OdpowiedzUsuńSama nie wiem co sądzić o tym tytule. Tyle różnych opinii krąży o nim po Internecie...
OdpowiedzUsuńCzeka na czytniku, ale jakoś nie mogę się za nią zabrać. Boję się trochę, że mnie rozczaruje :)
OdpowiedzUsuńMoże to dziwne ale nigdy nie oglądałam Małej Syrenki więc dla mnie to byłaby zupełnie nowa powieść, muszę chyba ją przeczytać :)
OdpowiedzUsuńMoja przyjaciółka czytała i bardzo mi polecała tę książkę. Ja też mam ją w planach ale może trochę później ;)
OdpowiedzUsuń