Autor: Maria Zdybska
Tytuł: Wybrzeże Snów
Seria/cykl: Krucze serce
Tom: III
Gatunek: fantastyka młodzieżowa,
fantastyka polska
Wydawnictwo: Inanna
Liczba stron: 425
Lirr straciła wszystko, poza obietnicą
zemsty na siedmiu magach Kręgu. Jedynie wątła nadzieja na
odzyskanie Raidena powstrzymuje ją przed poddaniem się rozpaczy.
Stając do nierównej walki, musi zaufać swojemu kruczemu
przeznaczeniu i zawrzeć nieoczekiwane sojusze. Rozpoczyna się
walka, która może zburzyć równowagę świata.
Magowie rzucają ostateczne wyzwanie
bogom.
Sny zmieniają się w koszmary.
Zbliża się czas przebudzenia.
[opis wydawcy]
Błędy
przeszłości nigdy nie sypiają. Przycupując na ramieniu, oplatając
je szczelnie, przymykają jedynie powieki, symulując, czekają na
właściwy moment, aby sączyć truciznę; aby szeptać przykre
słowa, czerpiąc satysfakcję z rozpaczy
ogarniającej
człowieka, który
pragnie zaznać spokoju i wyciszyć się, izolując od złego.
Błędy przeszłości
można łatwo wykorzystać. Złowrogie słowa, osiadające na dnie
serca i umysłu, posłużą za broń, kiedy nie pozwolimy sobie na
udrękę. Nieodłączne urywki tego, co stało się skutkiem źle
podjętych działań są w stanie posłużyć jako materiał do
naprawienia poczynionego zła. Choć łatanie dziur nie przywróci
poprzedniego wyglądu, ale zdoła zapobiec ich powiększaniu. Tylko
od nas zależy, czy zapragniemy podjąć się tego wyzwania…
PÓKI TLI SIĘ NADZIEJA, SERCE KRZYCZY
„WALCZ!”, A UMYSŁ SIĘ TEMU PODDAJE, NIE MOŻNA REZYGNOWAĆ.
Po wstrząsającym,
dosłownie łamiącym nawet najtwardsze serca zakończeniu „Jeziora
Cieni”, oczekiwanie na ten tom przychodziło z trudem. Dlatego wraz
z chwyceniem książki w ręce rozpoczęła się upragniona przygoda,
za którą tak tęsknie wyglądałam; przygoda, w której strach,
poczucie winy, miłość, nienawiść, niepewność oraz nadzieja
znacznie się wybijały ponad przeciętną, zarażając przy tym
czytelnika. Podróżowanie po tej mistycznej krainie, chłonięcie
tamtejszych widoków i dosłownie czucie na skórze wibrującego od
nadmiaru emocji klimatu sprawiało, że pamiętanie o dostarczaniu
tlenu do płuc nieraz bywało dla mnie priorytetem. Podążanie za
Lirr, akceptowanie ze spokojem – lub wykrzykiwanie sprzeciwów –
podejmowanych przez nią decyzji, jej wewnętrzne dylematy i próby
odzyskania tego, który sprawił, iż wreszcie dostrzegła szansę
dla siebie, uzależniało i nie wypuszczało ze swych kruczych
skrzydeł. Nawet chłodne powiewy, wysysające nieraz nadzieję na
pochwycenie promieni słonecznych i dojrzenie nadziei na lepsze jutro
nie stanowiły żadnych przeszkód. Co więcej, z wysoko uniesioną
głową podążałam w stronę nadchodzącego sztormu. Wiedziałam,
że walka z czytelniczym żywiołem może przynieść zgubę, ale
podskórnie czułam, iż jeśli to przetrwam, zyskam nie tylko
kolejne doświadczenie, ale też sowite wynagrodzenie za wyglądanie
za tym, co pozornie umykało z rąk. Spektakularne zakończenie,
wywołujące nieposkromioną radość – a zarazem parszywy smutek –
to coś, na co czekałam! Nie powiem, znajdą się elementy, do
których zdołałabym przyczepić metkę „czuję niedosyt”, ale
Maria Zdybska tak przepięknie manewrowała słowami, tak wybitnie
stworzyła klimat, iż ten kulminacyjny moment… ach, z trudem
powstrzymywałam się przed przerzucaniem spojrzenia nie tylko o parę
linijek niżej, ale też o parę stron, byle tylko stanąć naprzeciw
wybuchu. Eksplozji zmiatającej z nóg!
„Wybrzeże Snów” to przede wszystkim
przesiąknięte magią pejzaże oraz zaskakujące zwroty akcji, gdzie
nieraz mrugałam jak szalona, nie dowierzając temu, co właśnie
przeczytałam. Wyjaśnione wątki, odnalezione zamknięcia
napoczętych wcześniej fragmentów – to jest coś, co pozwala
zaspokoić, ale. Właśnie – ale. Słynna metka „czuję niedosyt”
może też otrzymać siostrę w postaci „czegoś mi nie
powiedziałaś, autorko”. Krucze serce to trylogia, dlatego też
jestem zaskoczona, że Maria Zdybska pozostawiła niektóre wątki
otwarte. Wiem, że to pozwala dopowiedzieć czytelnikowi, co wydarzy
się później i trzymać tej wersji zdarzeń, aczkolwiek… czy to
nie jest brutalne? Bo jednak narasta nadzieja; nadzieja na to, że
być może, niczym w przypadku sagi Zmierzch, nastanie kontynuacja, a
wraz z nią odpowiedzi na przepełniające umysł pytania. Czy tak
nastanie? Czas pokaże…
UWOLNIJ SWOJE
WEWNĘTRZNE ZWIERZĘ I DAJ MU SIĘ POKIEROWAĆ, O ILE ONO NIE SPRAWI,
ŻE SIĘ ZAGUBISZ.
Pozwolę sobie
zacytować jedno ze zdań samej Lirr: „Jestem idiotką”. I
szczerze? Przez grzeczność nie zaprzeczę. Nie zdołam zliczyć,
ile to razy działała pod wpływem impulsu, kompletnie ignorując
możliwe konsekwencje. Wybuchowa przybrana córka piratów, do której
nieraz nie docierały dobrze sformułowane argumenty, nawarzyła
piwa, gdzie wreszcie przyszło jej je wypić. Błędy przeszłości
przytłaczały ją, czuła się przez nie stłamszona, ale kiedy
ponownie zatliła się w dziewczynie iskra – wtedy nie było
zmiłuj. Nadal potykała się o własne nogi, jednak tym razem było
w tym odrobinkę rozwagi. Zaczęła też bardziej współpracować,
chwytając pomocną dłoń. Kierowana silnym uczuciem oraz chęcią
odzyskania Raidena z determinacją brnęła w ogień, nie zważając
na to, iż ten jest w stanie zamienić ją w proch. Posiniaczona,
rozbita, a zarazem odważna i zadziorna. Natomiast nasz mag…
Przyznam, że niekiedy brakowało mi jego słynnego pazura. Owszem,
bywał sarkastyczny i jego uwagi doprowadzały mnie do wielu
parsknięć, ale i tak nie czułam tego dawnego Raidena. Ale cóż
się dziwić – pewne zdarzenia kształtują człowieka na nowo.
Odbierają jakąś cząstkę, uzupełniając ją czymś innym lub
pozostawiając pustkę. Nasz król ciętych ripost przeszedł swoje,
to odbiło na nim piętno, tym samym poznaliśmy jego nowe oblicze.
No i też inny czynnik odsłonił jego drugą twarz, ale o tym wolę
tymczasowo nie opowiadać, coby za dużo nie powiedzieć…
Cael. Ślepo
zapatrzony w swoją upiorną mamusię książę, który nauczony
tego, że Lirr mu się nie przeciwstawia, pokazuje pazurki i –
niczym kapryśna nastolatka – próbuje udowodnić swoją rację.
Nieznoszący sprzeciwu, pozwalający na to, by nim manipulowano
chłopiec (bo mężczyzną bym go nie nazwała), a zarazem największy
wrzód, z jakim nasza rozczochrana bohaterka (gęste, bujne włosy,
pamiętacie?) miała do czynienia. Od pierwszego tomu go nie
cierpiałam, a każda kolejna część wzmagała to uczucie, gdzie
tutaj moja nienawiść do niego niemal zalewała ulice Jastrzębia. A
kiedy jeszcze pojawiała się wzmianka o Maeve, to już w ogóle
obawiałam się, że to uczucie przekroczy granice miasta i zaatakuje
sąsiedztwo. Owładnięta szaleństwem, spragniona boskiej władzy
kobieta traciła kontakt z rzeczywistością, a jej postępki –
wprowadzane z zimną krwią – wywoływały gęsią skórkę. Nie ma
co, diabelska natura władczyni Ysborga wygrywała demoniczne
melodie, pragnące przejąć stery. Ale wiecie co? Poniekąd jej
współczułam. Nienawidziłam babsztyla, jednak czuło się, że za
tym wszystkim musi stać ogromna krzywda, aczkolwiek to jej w żaden
sposób nie tłumaczy. Gdyby tylko… No właśnie – co? Tę myśl
pozostawię dla siebie.
Stara, poczciwa Milda.
Niekiedy nieco przesadzało ze swoim matkowaniem, to fakt, ale
udowodniła, że możesz być mitycznym potworem, jednak to ty
decydujesz, czy pozostaniesz wiernym pierwowzorowi, czy wsiądziesz
na statek i popłyniesz we własny rejs. Jej troska o Lirr
rozczulała, ukazywała właśnie, że nie zawsze to, co jasne, jest
dobre, a to, co ciemne, złe. I to nie tylko ona jest tego dobrym
przykładem. Praktycznie każdy tutaj może to udowodnić. Cenna
lekcja, którą dobrze zapamiętać.
Podsumowując.
„Wybrzeże Snów” to długo wyczekiwane przeze mnie zamknięcie
trylogii. To książka, która – moim zdaniem – jest najlepszą w
dorobku Marii Zdybskiej. Kunszt pisarski autorki został
udoskonalony, co wyraźnie odczułam. Jeszcze więcej emocjonalnych
przeżyć, jeszcze więcej porywów serca. To tytuł, który
pochłonęłam w zaledwie parę godzin, niemalże rozkoszując się
przesiąkniętym solą morską, trzepotaniem kruczych skrzydeł oraz
odwiecznymi bataliami z własnymi słabościami przygodami krnąbrnej,
a zarazem nieco dojrzalszej Lirr. Na taki finał warto było czekać!
MOJA OCENA:
★★★★★★★★☆☆
TRYLOGIA KRUCZE SERCE:
WYSPA MGIEŁ | JEZIORO CIENI | WYBRZEŻE
SNÓW
DEMONICZNA STREFA CYTATÓW:
Jeśli spadasz wystarczająco długo,
zaczynasz się czuć, jakbyś latał.
W nieskończonej ciemności nawet odległe
odbicie wątłej iskry może zastąpić słońce.
Zabawne, jak świadomość tego, że ktoś
inny pokłada w nas nadzieje, potrafi zahartować serce i zgładzić
strach.
– W ucieczce nie ma żadnej hańby. –
Usłyszała za sobą przytłumiony głos rusałki. – Czasami
rozdziela bohaterstwo od głupoty.
[…]
– A
innym razem wiarołomcę od przyjaciela [..]
Niestety, ja odpadłam czytając pierwszy tom. Raczej do serii nie wrócę, ale zawsze jest nadzieja ;)
OdpowiedzUsuńJakoś ta seria mnie nie kręci. Ale kto wie, co będzie kiedyś.
OdpowiedzUsuńZapowiada się ciekawie, może przy okazji sięgnę po pierwszy tom :)
OdpowiedzUsuńTroszkę poczułam na koniec taką Diabloinę (co poradzę... jakoś mnie natknęło).
OdpowiedzUsuńNie znam poprzednich tomów tej trylogii, ale ta recenzja jak najbardziej zachęciła mnie do ich poznania.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Tak pięknie opisałaś tę książkę, że nie pozostaje mi nic innego jak podsunięcie pomysłu trylogii mojej córce, a ja również chętnie dołączę do tej przygody czytelniczej. Niech pochłonie nas fantastyka na wysokim poziomie. :)
OdpowiedzUsuńMusiałabym cofnąć sie do 1 tomu
OdpowiedzUsuńgdzieś ta seria już mi się obiła o oczy, ale nie miałam okazji jej czytać, widzę, że warto się nad nią zatrzymać :-)
OdpowiedzUsuń