sobota, 11 sierpnia 2018

Nie warto zadzierać z żywiołami [MERIDIANE SAGE – „ŻYWIOŁY KARTERU. ZIEMIA”]


Autor: Meridiane Sage
Tytuł: Żywioły Karteru. Ziemia
Seria/Cykl: Żywioły Karteru
Tom: I
Gatunek: fantasy, literatura młodzieżowa
Wydawnictwo: WasPos
Ilość stron: 314

Żywioły przemówiły. Karterze, poznaj swoich Strażników!
Fallen Rossmary, Elizabeth Feliss, Alexander Cartwright i Katherine Narione zostali wybrani, by chronić swój lud przed krwiożerczymi nerimimi.
Co się stanie, kiedy któreś z nich przypadkiem przemieni się w nerimiego? Kara za „zdradę” jest jedna. Czy zostanie wymierzona? Po tysiącach lat potomek bogini Nilani i księcia piekieł Castiella obudził się w nowym ciele. Los Dzieci Żywiołów to szachownica, po której poruszają się pionki bogów i demonów. Kto pierwszy zabije króla?
[Opis wydawcy]

Muszę przyznać, że przez pierwsze osiemdziesiąt stron (z hakiem) miałam niemały problem, aby móc z impetem wgryźć się w fabułę. Oczywiście nie było to spowodowane skomplikowanymi do szpiku kości wątkami czy też ciężkim do przełknięcia językiem, jakim mogłaby się posługiwać autorka, bo takich „atrakcji” nie zaznałam. Wszystkiemu winne były schematy, które zachowywały się tak, jakby to one miały tutaj najwięcej do powiedzenia. Wyczułam również, że sama Meridiane Sage nie umiała sobie z nimi poradzić, oddając się powoli w łapska największego wroga literatury. Przyglądałam się tej drobnej „potyczce” z lekkim znużeniem, lecz autorka – w końcu – postanowiła powiedzieć STOP!, a jej walka pozwoliła mi ujrzeć „Żywioły Karteru...” z zupełnie innej strony.

HALO? POLICJA? CHYBA KTOŚ NAS ZROBIŁ W KONIA!

Kiedy tylko schematy straciły swoją drogocenną potęgę (chociaż ich obecność nadal była w jakimś stopniu wyczuwalna), zaczęłam coraz lepiej dostrzegać, w jak paskudnym położeniu znaleźli się, wybrani przez same Żywioły, nastolatkowie. Z pozoru łatwa misja do wykonania okazała się dla nich zgubą, gdzie każdy nieprzemyślany ruch oznaczałby pożegnanie się z życiem. Także zaufanie komukolwiek w tak drastycznej sytuacji mogłoby przyczynić się do niechcianego obrotu spraw. Tym samym, uważnie przyglądałam się rozwojowi wypadków, gdzie narastające napięcie powoli dawało się wszystkim we znaki, co skutkowało wieloma (nie)spodziewanymi zdarzeniami. Nastolatkowie powoli zaczęli dostrzegać prawdziwe znaczenie bycia Strażnikami, chociaż wieloletnie mydlenie oczu mocno dawało im się we znaki. Intryga rosła w siłę, a oni nadal brnęli w coś, co było ich „przeznaczeniem”. I kiedy tylko myśleli, że los się do nich uśmiecha i wreszcie mogą odetchnąć pełną piersią, wtedy życie wymierzało im siarczysty policzek, a ja zastanawiałam się, jak wiele przelanej krwi potrzeba, by porzucili oklepane plany pozbycia się wroga. Aby wreszcie postanowili udowodnić, że nie są marionetkami, gdzie każdy, kto tylko chciał, pociągał za sznurki. Jednak czy „oświecenie” wskazało im właściwą drogę? Nie, tego nie mogę zdradzić.
Niezmiernie podobało mi się ukazanie wojny, jaką toczyli przedstawiciele słynnych czterech żywiołów. Wyjątkowo nie stanęli naprzeciw siebie (bo zazwyczaj autorzy trzymają się tego scenariusza jak rzep psiego ogona), a ramię w ramię, by wspólnymi siłami pokonać swoich największych, krwiożerczych wrogów – nerimich (a dokładniej wampiry oraz zmiennokształtni, bo to właśnie te dwie rasy skrywały się pod tym pojęciem). To wyraźnie pokazało, że Meridiane Sage wymierzyła solidnego kopniaka nieprzyjacielowi wszelkich twórców, odważnie zmieniając ich oklepane „dane osobowe”.
Niestety niespecjalnie przypadł mi do gustu wątek związany z wyjaśnieniem wysyłania TYLKO czwórki Strażników do walki z nerimimi. Jak dla mnie był on wprowadzony za szybko. O wiele za szybko. Przedwczesne wyjaśnienie tej „tradycji” odebrało jej całą aurę tajemniczości, którą była obleczona od góry do dołu. To tak, jakby chciwie napić się wrzącej herbaty, niemiłosiernie parząc sobie przy tym język, by później nie odczuwać jej smaku. Teraz rozumiecie to uczucie? Także mam nieodparte wrażenie, jakby ukazane tutaj wątki miłosne były... wciśnięte na siłę. Doskonale rozumiem, że każdy z nas potrzebuje kogoś kochać, ale w tym przypadku wydawało mi się to nieco naciągane, przez co nagromadzona tutaj słodycz starała się w lekkim stopniu przyćmić znacznie ważniejsze wątki.


DZIECI ŻYWIOŁÓW... A MOŻE DZIECI POSŁANE NA PEWNĄ ŚMIERĆ?

Wydawałoby się, że wykreowanie bohaterów z krwi i kości to bułka z masłem i każdy jest w stanie tchnąć w nich tyle człowieczeństwa, że czytelnicy zaczynają się zastanawiać, czy aby nie mają do czynienia z kimś prawdziwym. I chociaż autorce po części się to udało, bo doskonale oddawała emocje, jakie targały postaciami oraz ukazała, że każdy – pomimo swojego statusu w społeczeństwie – nie jest pozbawiony wad, to nie umknęło mojej uwadze to, jak Strażniczki szybko opanowały sztukę walki, której niektórzy musieliby uczyć się latami. Poza tym Elizabeth została ukazana jako nieśmiała, niepewna swoich możliwości przedstawicielka Ziemi, gdzie gwałtownie przeistoczyła się w gotową do dyskusji odważną dziewczynę. Nie powiem, działało to na jej korzyść, bo dzięki tej zmianie stała się przykładną pogromczynią nerimich, jednak – w moim odczuciu – nie było to zbytnio naturalne. Także Alexander, pomimo ciętych ripost i żarcików, które wywoływały uśmiech na mojej twarzy, wydawał mi się taki... rozciapany. Rozumiem, że miłość może ogłupiać, ale nie dajmy się zwariować. Tym samym mogę śmiało go porównać do rozcieńczonego kisielu, gdzie ten w smaku jest nawet w porządku, lecz szału nie ma. Natomiast nie mogę przyczepić się do lubującego przewidywać czarne scenariusze Fallena, który całkowicie kupił mnie troską o brata. Mógł sobie zgrywać twardziela, jednak to rozczuliło mnie na tyle, że już był mi obojętny jego „paskudny” charakterek. A Katherine... cóż... prócz szybkiego (a zarazem nienaturalnego) przyswojenia umiejętności walki niebezpieczną bronią, nie mam o niej nic więcej do powiedzenia.
Nie mogę także zapominać, że prócz Strażników pojawili się również inni bohaterowie, którzy okazują się godni naszej uwagi. Jedną z takich osób jest Marie, wampirzyca, gdzie swoją postawą udowodniła, że w każdym, nawet w potworach, tkwi szczypta dobroci. Polubiłam ją w dość ekspresowym tempie i niezmiernie cieszyłam się, że nastolatkowie postanowili jej zaufać, chociaż – mówiąc szczerze – wiele przy tym ryzykowali. Spoufalali się z wrogiem, za co mogli zostać paskudnie ukarani, lecz nie tylko oni złamali zasady tej „gry”. Jednakże nikt nie przypuszczał, że w ich szeregach czają się prawdziwe kreatury... Może nie miały one zbyt wiele do powiedzenia, ale przypuszczam, że już wkrótce może się to zmienić.


PROSZĘ PANI, A W ZADANIU TRZECIM WIDZĘ LITERÓWKĘ!

Meridiane Sage niczym nie wyróżnia się na tle innych młodych pisarzy, których dzieła miałam przyjemność (lub też nie) poznać. Owszem, autorka posługuje się lekkim piórem, jednakże w nim tego czegoś, co mogłoby mnie bezwarunkowo kupić. Mówiąc dokładniej – styl autorki jest dobry, lecz – moim zdaniem – powinna jeszcze ociupinkę popracować nad swoim warsztatem. A wtedy zdoła się przebić przed pozostałych, grzecznie nakazując im pozostanie w jej cieniu.

Zjedzone lub nadprogramowe literki, zgubione ogonki czy też źle postawione przecinki mogą zrobić każdemu psikusa, dlatego też, kiedy jest ich tyle, że byłabym w stanie zliczyć je na palcach tylko jednej ręki, po prostu je ignoruję. Niestety w przypadku „Żywiołów Karteru...” bardzo ciężko o tym mówić, gdyż prawie na każdym kroku pojawiały się przepiękne „niespodzianki”. Zagubione „ł” przy kwestiach coś pokroju „Pan XYZ kiwnąŁ głową na znak, że się zgadza”, bolesna separacja „po za” przy „poza tym” – to tylko drobne przykłady, bo mogłabym ich wskazać odrobinę więcej. Dlatego też mam prośbę do wydawnictwa, aby zadbali o tego typu szczegóły, bo ja jeszcze delikatnie zwracam o to uwagę, ale może kiedyś pojawić się ktoś, kto nie pozostawi na Państwu suchej nitki. A wtedy zrobi się nieprzyjemnie...
Pragnę także zwrócić uwagę na pewne (chyba) niedopatrzenie związane z naszą dobroduszną wampirzycą, Marie. Otóż autorka za każdym razem podkreślała, jak to „krwiopijcy” mają wyostrzony słuch, dzięki czemu potrafią usłyszeć każdy szmer ze sporej odległości, kiedy podczas pewnej rozmowy owa dziewczyna nie usłyszała słów swojego rozmówcy. Jak dla mnie było to nadzwyczaj dziwne, bo również mogła przeniknąć do jego myśli, jednakże w głowie powstało mi pewne pytanie: A może, niczym Bella z dość osławionej sagi „Zmierzch”, również posiadał swego rodzaju dar, dzięki czemu mógł skrzętnie ukrywać swoje przemyślenia? Aczkolwiek, nadal pozostawała sprawa felernego słuchu Marie, która kłuje mnie niczym oset podczas spacerów po dość zarośniętej łące.

Podsumowując, może „Żywioły Karteru...” autorstwa Meridiane Sage nie zachwyciły mnie do tego stopnia, bym mogła o niej myśleć godzinami i zastanawiać się, co takiego wydarzy się w kolejnej księdze, lecz nie można im odmówić pewnego uroku. W bardzo dobry sposób ukazuje, że pełne zaufanie, wsparcie oraz szczerość są idealnymi kluczami do stworzenia silnej więzi, która pozwala ludziom być ze sobą na dobre i złe. Także udowadnia, że również nigdy nie wiadomo, kto jest tak naprawdę naszym wrogiem... Jednakże starzy wyjadacze fantastycznych klimatów mogliby nie czerpać satysfakcji z tej książki, dlatego też warto, aby zainteresowali się nią ci, którzy są dopiero na etapie zapoznania się z tym gatunkiem.

MOJA OCENA:
★★★★★★☆☆☆☆




DEMONICZNA STREFA CYTATÓW:

Nie cackaj się z nimi! [...] Zostali wybrani i muszą dowieść swojej wartości. Niech pokażą, że są godni zaszczytu, jaki ich spotkał!
Od kiedy samobójstwo jest zaszczytem?

Oni wszyscy są zagrożeniem. Jeśli tego nie rozumiesz, chyba nie nadajesz się na Strażnika.
A może ty nie nadajesz się na człowieka? [...] Nasza misja nie polega na zabijaniu wszystkiego, co się rusza, a ty sprowadzasz ją do takiego poziomu. Niczym nie różnisz się od nerimich.
Zabijam dla sprawiedliwości, nie korzyści.
To, co masz czelność nazywać sprawiedliwością, jest jej brakiem [...].

Kiedy ludzie zbyt mocno zaczynają wierzyć we własną potęgę i szczęście, coś zawsze przypomni im, jak słabi są w rzeczywistości.

Jacy ludzie są krusi, pomyślała ze smutkiem. Trzymają się życia z całych sił, ale jeden mały cios wystarczy, by spadli w ciemność.

18 komentarzy:

  1. Ostatnio brakuje mi takich lekkich książek fantasy, także chętnie zobaczę gdzie można ją zdobyć :>

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię takiego typu książki i może się wydać luźną książką na wieczór <3
    Pozdrawiam!
    https://bookcaselover.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. błędy w druku doprowadziłyby mnie do irytacji, to pewne. jako stara wyjadaczka fantastyki nie przeczytam tej książki :D pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zdecydowanie nie jest to historia dla mnie. Ma ta książka w sobie coś ciekawego, ale wszystkie wady, które wymieniłaś, całkowicie mnie zniechęcają. Słabej fantastyce mówię nie!

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie słyszałam wcześniej o tej książce i szczerze powiedziawszy - nie brzmi zbyt zachęcająco.

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja chętnie dam tej książce szanse. Przecież trzeba czasami sięgnąć po lżejsze fantasy :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jeszcze się zastanowię nad tą serią. Coraz częściej sięgam po fantasy, więc może za jakiś czas dam jej jednak szansę. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. raczej nie moje klimaty, więc chyba sobie ją odpuszczę.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Z recenzji wnioskuję, że raczej bym przez nią nie przebrnęła. Jeżeli chodzi o Alexandra i ogłupienie przez miłość, to szczególnie drażnią mnie postaci, które zatracają swój charakter na rzecz wielbionej przez nie osoby. Zwłaszcza, kiedy są to bohaterowie z założenia temperamentni, buntowniczy, wręcz nawet źli. Pojawia się wybranka i puff, nagle dobra, konkretna postać zmienia się w ciepłą kluchę. Drażni mnie też nagminne naginanie zasad własnego świata, czyli dajemy bohaterce super słuch, ale nie działa albo działa w fabule akurat wtedy, kiedy potrzebuje tego autorka. Nie ma to jak pójście na łatwiznę. ;)

    czytelnya.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  10. Bardzo chciałam przeczytać tę książkę lecz teraz mam mieszane uczucia... Trzeba to przemyśleć P. S. Świetna nazwa bloga :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Pierwsze o niej słyszę. I chyba nawet szczerze mówiąc nie zainteresowałabym się nią nawet, gdybym ją gdzieś zobaczyła. Zupełnie jej nie czuję :s

    Pozdrawiam i obserwuję!

    OdpowiedzUsuń
  12. Zaciekawiłaś mnie. Rzadko kiedy sięgam po fantastykę, a tutaj tematyka i sam pomysł już mi się podoba. Jeśli się kiedyś obrobię z książkami, to z chęcią przeczytam :)
    http://whothatgirl.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  13. Muszę przerobić kolejkę recenzyjnych i może się skuszę :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie wiem... Średnio mi podchodzi ten gatunek, ale skoro mówisz,że dla świeżaków...

    OdpowiedzUsuń
  15. A ja już czytałam tę książkę i za niedługo będzie u mnie na blogu, więc nie chcę spojlerować :)
    Pozdrawiam,
    Broken Arrow z http://www.javri.eu

    OdpowiedzUsuń
  16. Takie książki nie są dla mnie, ale myślę, że fantatyków fantastyki zdecydowanie zaciekawi!

    www.zaczytana-na-zabo.pl

    OdpowiedzUsuń
  17. A mnie do tej książki w ogóle nie ciągnęło i nie ciągnie. Widziałam też kilka niepochlebnych recenzji, które mocno zapadły mi w pamięć.

    OdpowiedzUsuń