wtorek, 17 grudnia 2019

NIECH MOC FANDOMU BĘDZIE Z TOBĄ! [Ashley Poston – „Księżniczka i fangirl”]

Autor: Ashley Poston
Przekład: Agnieszka Brodzik
Tytuł oryg.: The Princess and the Fangirl
Wydawnictwo: We Need YA
Liczba stron: 360

Opis: Imogen Lovelace to pozornie zwykła dziewczyna, która podejmie się niemożliwej misji. Ta szalona fangirl zrobi wszystko, by uratować swoją ulubioną postać, księżniczkę Amarę, przed uśmierceniem jej w ukochanej serii filmowej.
Po epickiej Geekerelli przyszedł czas na nową fanowską baśń, w której przyjaciele staną się wrogami, wrogowie sprzymierzeńcami, a w międzyczasie wybuchnie płomienny romans. Tylko jak odnaleźć się w całym tym bałaganie, skoro właśnie wypłynął do sieci scenariusz sequela Starfield?
Poznaj porywającą opowieść o Księciu i żebraku w zupełnie nowej odsłonie. Wejdź do świata fandomu i poczuj magnetyzującą siłę wciągającej kosmicznej podróży.
[opis wydawcy]

Kto z was czytał „Geekerellę”, opierającą się na baśni o Kopciuszku, ten wie, czego się spodziewać po kolejnej części fandomowej historii, a jeżeli jeszcze się z nią nie zapoznaliście, spokojnie od razu możecie przejść do „Księżniczki i fangirl” (tym razem na tapecie „Księżniczka i żebraczka”), bo opowiada już o zupełnie innych postaciach, które mają niewielkie powiązanie z poprzednikami w serii. Czy jednak polecam to robić? Niekoniecznie. I nie chodzi tu bynajmniej o brak znajomości uniwersum…

NIECH MOC FANDOMU BĘDZIE Z TOBĄ!

Przyznaję, historia trochę mnie zmęczyła, i nie chodzi bynajmniej o to, że była nudna. Płynęło się przez nią niezwykle lekko, choć przy okazji bez większego zaangażowania w fabułę. Nie mogę napisać, że była to książka na miarę swojego poprzednika, czyli „Geekerelli”. Tamta przynajmniej w strategicznych momentach mnie nie irytowała i nie sprawiała, że wznosiłam dłonie ku niebu, zadając sobie to znamienne pytanie: „DLACZEGO?”. Mam wrażenie, że wiele błędów, które zarzuciłam „Geekerelli” zostało zlikwidowanych, na przykład niekiedy nienaturalne i nieśmieszne dialogi (dobrze, jest jednak bohaterka, która na siłę stara się być śmieszna, ale jej to nie wychodzi. To na szczęście tylko jeden przypadek i można go zrzucić na celową kreację). Nie było również nagłego przeskakiwania z jednej sytuacji do drugiej – wydaje mi się, że wszystko płynęło w odpowiednim tempie i żadnych opisów nam nie zabrakło. Pojawił się tu inny, dla mnie bardzo poważny problem, a mianowicie przesadne naciąganie fabuły pod akcję dziejącą się na stronicach książki. Pojawiło się tu tyle dziwnych, przypadkowych zdarzeń (wybiegam zapłakana na ulicę, o, prawie wpadłam pod koła auta pewnej aktorki, która musiała mi udowodnić, że życie nie jest takie złe i oczywiście rzucić przy okazji mądrym cytatem, który zmieni moje życie o sto osiemdziesiąt stopni – to tylko jeden przykład, ale było ich mnóstwo, uwierzcie), a także niedopatrzeń oraz głupich decyzji bohaterów, które wyglądały, jakby ktoś na moment wyjął im mózgi uchem (hej, zgubiłam scenariusz, oddam swoją karierę osobie, której kompletnie nie znam, a która ma obsesję na punkcie postaci z serialu, którą gram, i może przez to namieszać! Ups, a ja przecież nie chcę już grać tej postaci…), że nie mogłam wręcz tego znieść! Chwilami kompletnie nie rozumiałam zachowań niektórych postaci, chociaż bardzo tego chciałam. To chyba jedna z tych rzeczy, która zabrała mi najwięcej przyjemności z czytania, bo oto książka stała się dla mnie dziwnie naciągana, i choć dotykała tematyki dobrze mi znanej oraz bliskiej, nie byłam w stanie jej poczuć. Szczególnie ostatnie sceny lektury były tak dziwnie niewiarygodne i bajkowe, że nie chciało mi się w to wszystko wierzyć. Ja rozumiem, że to literatura młodzieżowa, ale już nie przesadzamy.
„Geekerella” miała pięknie zarysowane tło, jeżeli chodzi o życie codzienne głównych bohaterów. Tu niestety tego nie było. Ich światek ograniczał się do kilku innych postaci, z których to każda była do siebie podobna (w końcu fandom to przecież takie duże zbiorowisko ludzi wiecznie robiących z siebie idiotów… Nie, przykro mi, ale tak nie jest) i jakichś tam obaw. O ile jeszcze Jessica wydawała się tu mniej więcej wiarygodna, tak nie mogłam tego powiedzieć o Imogen, która niekiedy doprowadzała mnie do szewskiej pasji…
Ciekawe było dla mnie tutaj nienachlane, naturalne przedstawienie homoseksualnych postaci – wiecie, takie niewymuszone, jak to nieraz bywa w dzisiejszych młodzieżówkach. Zdziwiłam się, bo pierwszy raz miałam okazję przeczytać książkę, w której więcej było homoseksualnych par niż heteroseksualnych. To ciekawe doświadczenie, tym bardziej, że niczego nam tutaj nie narzucano, a LGBT traktowano jako oczywistość. Nie pojawił się tu również żaden nietolerancyjny Seba czy Grażyna, co też było miłe dla oczu i duszy. Autorka przedstawiła wizję świata, w którym wszyscy mogą kochać, kogo chcą, i nikt nic do tego nie ma. Póki co, może trochę utopijnego świata, ale jednak wciąż pokrzepiającego.
Poruszano tutaj nie tylko wątek LGBT, ale również kwestię feminizmu. Przedstawiono go trochę płytko i z początku nawet nie był tak wyraźnie widoczny – dopiero pod koniec dostajemy wielkie, feministyczne bum na twarz, które próbuje udowodnić nam jedno: kobieta nie jest tylko elementem ozdobnym dla mężczyzny i nie może on robić z nią tego, co mu się podoba. Bardzo mi się to podobało.
To, co było dla mnie najprzyjemniejsze w „Księżniczce i fangirl” to – tak samo jak w „Geekerelli” – przedstawienie elementów popkultury, które są nam dobrze znane. Nieraz kiedy widziałam, że jedna z głównych bohaterek wspomina „Czarodziejkę z Księżyca”, której jestem wielką fanką, czy Hamiltona, czyli musicalu, w którym podkochuję się już od 2017 roku, robiło mi się jakoś tak cieplej na sercu, zupełnie jakby autorka starała się mi przekazać: nie jesteś sama, lubię to samo, co ty, choć na pewno wiele osób nawet nie wie, o co nam chodzi! Ta fandomowa miłość jest tutaj wyraźnie pokazana, ale to pewnie dlatego, że autorka sama przyznaję się do bycia nerdem. Na pewno miała za sobą spore doświadczenie z uczestnictwa w konwentach, dlatego perfekcyjnie mogła oddać to, co tam się zazwyczaj dzieje. Co mnie jedynie bolało, to spłycone zachowanie większości fanów. Nie odnalazłam wśród nich siebie, to na pewno, a fajnie byłoby jednak pokazać różnorodność tego środowiska.
W „Geekerelli” poruszano temat tworzenia remake’ów dobrze znanych i kochanych seriali, a więc tego, jak wiele mają do powiedzenia złego fani, jeżeli dostają coś zupełnie innego niż do tej pory. W „Księżniczce i fangirl” zostaje ukazane oburzenie fanów związane z tym, że dana postać serii niespodziewanie i niesłusznie ginie, a także próbę walki o odzyskanie bohatera, który dla wielu ludzi naprawdę wiele znaczy, i, co było bardzo mocne, hejt, jakim obdarzani są aktorzy, którzy nigdy nie będą dla wszystkich idealni. Wydaje mi się, że ta problematyka została lepiej ukazana w drugiej części. Więcej poświęcono czasu na pokazanie, że fandom to nie tylko dobro, ale również i zło – także od strony producentów filmowych. Fajnie, że autorka, chociaż sama należy do tego środowiska, starała się patrzeć na nie obiektywnie. Brawo.
Była jeszcze jedna rzecz, która mi przeszkadzała. O ile w pierwszej morały i tak zwane „końcowe mowy” były przepełnione emocjami, tak tutaj miałam wrażenie, że są one nieco… sztuczne i chwilami nawet żenujące. Nie wypadło to tak dobrze, jak w „Geekerelli”, i na pewno nie zmusiły mnie one do łez. Raczej do wykrzywienia ust w grymasie niezadowolenia.

KSIĘŻNICZKA I NARZEKACZKA – CZYLI O MIŁOŚCI I NIENAWIŚCI DO POSTACI FIKCYJNYCH

Przy postaciach naprawdę jest o czym mówić, a raczej na co narzekać, szczególnie na wyżej już wspomnianą Imogen, dla której fandom był całym życiem. I nie, nie mam nic do tego, że na każdym kroku pokazywała, jak bardzo kocha poszczególne serie czy postacie, z drugiej strony kojarzyła mi się często z takimi osobami na konwentach czy eventach, których kompletnie nie trawię, czyli takich, co chodzą od człowieka do człowieka, rzucają głośnymi, głupimi żarcikami – oczywiście zawsze związanymi z lubianymi przez nie seriami – i chwalą się, ile to oni razy już tu nie byli i ilu osób nie znają. Może to błędne odczucie, bo ostatecznie Imogen nie robiła takich rzeczy, ale niestety sam jej charakter kazał mi sądzić, że w rzeczywistości byłaby właśnie taką osobą. Nie to mnie w niej jednak najbardziej wkurzało. Rzecz, za którą notorycznie miałam ochotę ją udusić, zawierała się w jej ciągłym, dramatycznym powtarzaniu: „Jestem nikim”. Często, kiedy to mówiła, wyżywała się przy okazji na kimś, kto wcale jej tego nie powiedział. A gdy taka osoba próbowała zaprzeczyć, ta rozpędzała się jeszcze bardziej, jakby nikogo dookoła nie słyszała, tylko siebie. Irytowało mnie również jej ciągłe powtarzanie, że asystent Jess, Ethan, lubi ją tylko dlatego, że jest zakochany w tamtej. I nie, nic nie mogło przemówić jej do rozsądku, gdzie tam. Zawsze się burzyła, irytowała i oczywiście uciekała, zachowując się jak wkurzający, obrażony dzieciak. Nie, zdecydowanie nie lubię takich osób ani w życiu codziennym, ani tym bardziej w książkach. Imogen z pewnością byłaby tą osobą, którą omijałabym szerokim łukiem.
A co z Jess, czyli drugą bohaterką „Księżniczki i fangirl”? Tu muszę już przyznać, że nawet ją polubiłam. Kiedy zbliżały się wątki z perspektywy Imogen, wzdychałam i po prostu przelatywałam przez nie z krzywą miną, bo nie niosły ze sobą niczego wartościowego, zupełnie jakby brakowało jej piątej klepki, za to u Jess były jakieś emocje i nawet dało się ją polubić. Co prawda wciąż nie rozumiem jej nagłej, końcowej zmiany, i tego, że pomimo, iż strasznie zależy dziewczynie na utrzymaniu swojej kariery, robi cały czas dosłownie wszystko, aby skończyła się źle. Fajnie zostało ukazane zagubienie Jessici, a także jej przesadne wręcz przejmowanie się opiniami innych ludzi. Była tą osobą, której w przeciwieństwie do Imogen, chciało się współczuć, a nawet posłać wyimaginowanego huga.
Co o reszcie? Niewiele. Byli po prostu tłem historii. Nikt z nich jakoś szczególnie się nie wyróżniał, chociaż o wszystkich  zostało coś (cokolwiek) powiedziane. Na przykład wiemy, że brat Imogen, bodajże Bran, to zapalony sportowiec, który ma chłopaka i… to na tyle. Czy warto zapamiętywać taką postać? Wątpię.

Podsumowując. „Księżniczka i fangirl” wypadła dla mnie o wiele gorzej niż „Geekerella”. Za największą wadę tej części uważam naciąganie wątków pod fabułę, a także niekiedy traktowanie bohaterów jak osoby pozbawione mózgu. Wciąż jest to jednak dobrze ukazana pod względem fandomu historia. Poruszono w niej oryginalne i bardzo nam bliskie dla dzisiejszej popkultury tematy, takie jak fanowski hejt, nieszczere zabiegi producentów filmowych i walka o cenne postacie, które dla tysięcy ludzi mogą znaczyć więcej niż nam się wydaje. Powieść czyta się szybko i lekko, raczej się przy niej nie zanudzicie, jednak chwilami możecie się bardzo irytować niektórymi zachowaniami postaci, jak i wątkami, które nie są do końca uzasadnione przez realia. Zostawiam was z moją opinią i oceną, a wy sami zdecydujcie, czy chcecie się w to pchać.


OCENA:
★★★★★☆☆☆☆

STREFA DEMONICZNYCH CYTATÓW:


– Myślę, że to gówno prawda, że najbardziej znaczące historie to te poważne, głębokie i nudne, opowiadające o jakichś banałach w taki sposób, że w zasadzie nic nie mówią, a człowiek musi doszukiwać się znaczenia żółtej tapety i takich tam.

– Witaj w świecie fandomu, gdzie nigdy nikogo nie znasz, ale wszyscy są ci znajomi.

9 komentarzy:

  1. Słyszałam mnóstwo dobrych opinii o "Geekerelli", ale na razie odpuszczam obie książki :) Chyba już na nie za stara jestem :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Geekerella jeszcze przede mną, ale muszę szczerze przyznać, że Księżniczka i fangirl w ogóle mnie nie ciekawi. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja z ciekawości sięgnę po te dwie książki. Lubię młodzieżówki, a poza tym mam je na oku już od jakiegoś czasu :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie...nie jest to książka dla mnie, choć zdarzyło mi się czytać wiele młodzieżówek. Ten tytuł sobie odpuszczę. Fabuła jakoś nie wzbudziła mojego zainteresowania. Natomiast spodobało mi się Twoje szczere spojrzenie na ten tytuł. Takie recenzję lubię czytać.

    OdpowiedzUsuń
  5. Chyba miałam fuksa, że na żadnym konwencie na taką bohaterkę nie trafiłam. A może... może sama taka jestem? Choć nie podchodzę do każdego, wiec chyba nie :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Czyli drugi tom to raczej rozczarowanie... Nie ma dla mnie nic gorszego niż bohaterka robiąca głupie błędy i panująca się w absurdalne sytuacje gdy wystarczy tylko pomyśleć że cos jest nie hallo i zareagować zupelnie inaczej (chyba że zabieg wyciagania mózgu uchem jest celowy)

    OdpowiedzUsuń
  7. Wolę poznawać fandom od podszewki, bywając na konwentach, niż czytać takie średnie książki. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Widzę, że ksiązka nie dla mnie, choć ostatnio chwytam za młodzieżówki, głównie za namową córki, to jednak preferuję ciekawie sportretowanych bohaterów i ich przekonujące zachowania.

    OdpowiedzUsuń