Przekład:
Agata Kowalczyk
Tytuł:
Kiedy cię poznałam
Tytuł
oryginału: The Year I Met You
Seria/Cykl:
-
Gatunek:
literatura obyczajowa, literatura kobieca, romans
Wydawnictwo:
Akurat
Ilość
stron: 416
Jasmine
kocha swoją pracę i dotkniętą zespołem Downa siostrę. Zmuszona
do odejścia z firmy, stwierdza, że miłość do siostry to za mało,
by nadać sens jej życiu. Rozpaczliwie próbuje znaleźć coś, co
wypełniłoby bolesną pustkę.
W
bezsenne noce podgląda sąsiada z przeciwka – Matta Marshalla,
znanego didżeja radiowego. Jasmine szczerze nienawidzi go za to, że
podczas jednej z audycji nie zareagował na złośliwe komentarze
dotyczące osób z zespołem Downa. Matt zawieszony za wybryki na
antenie pije, awanturuje się, jest utrapieniem dla okolicy. Zbieg
okoliczności sprawia, że Jasmine coraz lepiej go poznaje i zaczyna
po trosze uczestniczyć w jego życiu. Każde z nich zmaga się z
innymi przeciwnościami, każde musi pokonać inne problemy, ale ku
swojemu zaskoczeniu odkrywają, że mogą być dla siebie wsparciem i
że niechęć od przyjaźni dzieli niekiedy tylko jeden krok.
[Opis
wydawcy]
Poranny,
orzeźwiający bieg z psem po pobliskim lesie. Delektowanie się
świeżo zaparzoną kawą parę minut przed szykowaniem się do
wyjścia. Wieczorny seans filmowy z rodziną w asyście miski
popcornu i wizji późniejszego sprzątania narobionego bałaganu.
Weekendowe ploteczki przy ciastkach i herbacie w gronie
przyjaciółek... Wszystko to powtarzane przez człowieka staje się
rutyną. Przyzwyczajeniem, które zakorzenione w nasz harmonogram
funkcjonowania staje się nie tylko codziennością, ale również
utrapieniem. Przecież wystarczy tak niewiele, aby dotychczasowy rytm
życia gwałtownie wytrącił nas z równowagi. Poranny bieg zostanie
zastąpiony dłuższym wylegiwaniem się w łóżku z powodu
rozkładającej nas grypy. W kuchni zastaniemy puste opakowanie po
kawie, bo zapomnieliśmy uzupełnić jej zapasy na ostatnich
zakupach. Gwałtowna burza sprawi, że całe osiedle zostanie odcięte
od prądu na długie godziny. Przyjaźń zakończy się przez dziwne
nieporozumienie... Wielu z nas prędzej czy później by się zdołało
pozbierać. Znaleźlibyśmy inne rozwiązania, jednak jak sobie
poradzić, kiedy nasza rutyna nie trwa tydzień, miesiąc, pół
roku, a... latami?
NO
BO TAK SOBIE MYŚLĘ... CZY ISTNIEJE JAKIEŚ ŻYCIE POZA PRACĄ?
W
takim paskudnym położeniu znalazła się sama Jasmine. Wyrzucona z
pracy przez przyjaciela (czy w tym przypadku można go tak nazywać?),
nie była zdolna odnaleźć sobie miejsca nawet we własnym domu. Jej
myśli co rusz krążyły wokół niechcianego urlopu ogrodniczego,
który spędzał jej sen z powiek. Trudno się nie dziwić. Od
ładnych paru, a nawet parunastu lat poświęcała całą swoją
uwagę prowadzonym przez siebie projektom, gdzie niesprawiedliwie
wydzielała czas między rodzinę a sprawy zawodowe. Taka wielka
zmiana mocno na nią oddziaływała. Uważnie przyglądałam się
toczonej przez nią walce samej ze sobą. Jasmine na wszelkie możliwe
sposoby starała się oswoić ze swoim aktualnym położeniem, lecz –
jak to zazwyczaj bywa – nic nie szło tak, jak pragnęła. Zdarzało
jej się nawet dokonywać takich wyborów, że na samą myśl o nich
można nabawić się migreny, a co dopiero przy wcielaniu tych planów
w życie. A kiedy jeszcze doszła do tego dosyć dziwna znajomość z
mieszkającym naprzeciw niej aroganckim, kontrowersyjnym didżejem
radiowym Mattem... Ojj, przy tej relacji hipokryzja to był chleb
poprzedni!
Cytat
zamieszczony na okładce wyraźnie mi zasugerował, że pomiędzy tą
dwójką może dojść do potwierdzenia tezy, iż „kto się czubi,
ten się lubi”. Błędne założenie. Chociaż toczone między nimi
wojny mogłyby wskazywać, że ta dwójka ma się ku sobie, to jednak
w tym wszystkim kryło się coś zupełnie innego. Wzajemne
wyliczanie potknięć. Nerwowe wykrzykiwanie popełnianych na każdym
kroku błędów, które mogą nieść ze sobą przykre konsekwencje.
Niekiedy poważne, niekiedy przesiąknięte do granic możliwości
sarkazmem rozmowy... Wszystko to miało na celu otworzyć obojgu
oczy. Zarówno Jasmine, jak i Matt popadali ze skrajności w
skrajność, byle tylko zrozumieć, że to życie, które dotąd
prowadzili wcale nie było takie piękne. Owszem, nawet wtedy, gdy
dokonujemy dobrych wyborów, ktoś lub coś zdoła nam sypnąć solą
w oczy, ale oni naprawdę musieli dostać solidną dawką po gałach,
aby docenić to, co dotąd mieli. Na szczęście Cecelia Ahern nie
sprawiła, że w ciągu paru minut zaczęli naprawiać popełniane
błędy. Nawet minimalne zmiany nie zachodziły na pstryknięcie
palcami. Stopniowo, krok po kroku Jasmine i Matt uczyli się
dostrzegać to, co dotąd było dla nich czymś bezsensownym,
niewartym uwagi. I wiecie co? Podobało mi się to. Dzięki temu
autorka nadała tej historii autentycznych nut, pokazując również,
że nie każda kłoda pod nogami musi nas zmusić do leżenia po
zaliczeniu bolesnego upadku. Kto wie, może ten nieprzyjaciel
naprawdę był przyjacielem?
W
całym tym chaosie popadania ze skrajności w skrajność nie da się
nie zauważyć, jak uczucia spacerują między licznymi drobnostkami,
niosąc ze sobą ukojenie nie tylko dla bohaterki, ale również dla
samego czytelnika – w tym przypadku dla mnie. Miłość zewsząd
otaczała Jasmine, oplatała ramionami, starając się ją
odseparować od wszelkiego zła i przepełnić optymistycznymi
barwami. Chociaż była okazywana na przeróżne sposoby, jednak
intencje zawsze były takie same. Tylko czy główna bohaterka
zdołała to docenić, a co więcej: zauważyć?
PRZEPRASZAM,
ŻE PRZESZKADZAM, ALE... TRACĘ KONTROLĘ!
Nie
da się ukryć, że Jasmine, pomimo swojego pracoholizmu, również
wiele uwagi poświęcała Heather, dotkniętej zespołem Downa
starszej siostrze. Dbała o nią jak mało kto, starając się
uchronić przed złem całego wszechświata. Wspierała przy każdym
podejmowaniu ważnych decyzji. Aż czasami człowiek mógłby
pozazdrościć im tej zażyłości. Tylko że z czasem... zaczęłam
odczuwać tutaj nutkę egoizmu. Brzmi to paskudnie, jednak taka jest
prawda. Za tą piękną otoczką skrywała się paskudna natura
Jasmine. Po utracie pracy musiała gdzieś usytuować swoją
chorobliwą chęć trzymania czegoś w ryzach. Zaczęła przypominać
nadopiekuńczą matkę, która nie zamierzała pozwolić na to, by
jej pociecha stała się samodzielna. Brnęła coraz głębiej w to
szambo, powoli w nim tonąc. Natomiast w przypadku Matta było
zupełnie odwrotnie. Zamiast skupić się na ratowaniu rodziny, wolał
topić swoje żale i niepowodzenia w alkoholu, doprowadzając do
nieprzyjemnych konsekwencji. Spotkanie tej dwójki i ich pokręcona
relacja wydawały się czymś toksycznym. A najbardziej śmieszyła
mnie hipokryzja Jasmine, kiedy pogubiona we własnych sprawach
starała się uświadomić sąsiada, że ten stacza się na sam dół,
młócąc jeszcze nogami, by go jeszcze pogłębić. Ale właśnie to
zetknięcie przeciwstawnych sobie światów miało im przede
wszystkim ukazać całą prawdę o nich. Los postanowił zmusić ich
do refleksji, z czasem stawiając na ich drodze kolejnych, bardzo
istotnych bohaterów: uroczego łowcę głów dla wielkich firm
Monday'a, dobroduszny pan Jameson, gburliwy syn Matta, Fionn czy sam
ojciec Jasmine i Heather ze swoją nową rodziną. Jedynie jedna z
postaci nie pasowała mi w tej całej historii. Kevin. Kuzyn Jasmine
i Heather wydawał się na siłę wciśnięty w tę historię. Miałam
wrażenie, jakby autorka komuś obiecała stworzenie kogoś takiego i
umieszczenie w kreowanych przez siebie światach, lecz on tutaj
pasował jak japonki na wypad w góry. Naprawdę, pani Ahern?
Naprawdę?
Tak
się ładnie złożyło, że to nie jest moje pierwsze spotkanie z
twórczością Cecelii Ahern. Już jakiś czas temu zdołałam
nadrobić zekranizowaną „Love, Rosie” (gdzie dalej nie rozumiem,
czemu zdecydowano się zmienić tytuł) czy też ocenić pierwsze
kroki autorki w dystopijnych klimatach, czyli zapoznać się z
„Skazą”. Od pewnej osoby usłyszałam, że „Kiedy cię
poznałam” wypada nieco słabiej na tle tamtejszych książek,
ale... nie mogę się z tym zgodzić. Cecelia Ahern nadal porusza
ciężkie tematy w taki sposób, by każdy mógł je poznać od
środka i dokładniej im się przyjrzeć. W połączeniu z lekkim
piórem wyszło jej dobrze. A nawet bardzo dobrze, bo ponownie
przeobraziła pozornie zwyczajną historię w coś, co nadaje
recenzowanej przeze mnie powieści świeżości. Mam tutaj na myśli
narrację, gdzie główna bohaterka... zwraca się do Matta. Tym
samym wchodzimy w skórę ekscentrycznego didżeja radiowego, stając
się częścią „Kiedy cię poznałam”. Z początku nieco to
dekoncentruje, ale z czasem da się przyzwyczaić i czerpać z tego
przyjemność.
Podsumowując,
„Kiedy cię poznałam” tylko wydaje się ckliwym romansem. Tak
naprawdę ta książka skrywa w sobie bolesną historię, która gra
na naszych emocjach i skłania do refleksji, gdzie romantyczne nuty
łagodzą bolesne doznania. Cecelia Ahern ponownie pozwoliła mi
docenić to, co mam i jestem jej za to ogromnie wdzięczna.
MOJA
OCENA:
★★★★★★★☆☆☆
DEMONICZNA
STREFA CYTATÓW:
Cuda
rosną tylko tam, gdzie je zasadzisz.
Kiedy
miejsca przeznaczenia nie znamy, możemy docenić samą podróż.
Nie
wiem, czy to przez to, jaki był dziadek, ale chyba zawsze miałam
nadzieję, że milczący ludzie są strażnikami magii i wiedzy,
której brak mniej powściągliwym osobom; że nie mówią, bo w ich
głowach dzieją się ważniejsze rzeczy. Że ta pozorna prostota
skrywa mozaikę dziwacznych myśli […].
Ja kiedyś próbowałam coś przeczytać tej autorki, ale szczerze to po kilku stronach odpuściłam. Jakoś się nie polubiłyśmy :(
OdpowiedzUsuńJakoś tak się złożyło, że nie czytałam nic tej autorki. Myślę, że czas spróbować :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Znam twórczość Ahern i raczej nie mogę powiedzieć, że się lubię z tą panią. Oferowane przez nią książki nie przypadają mi do gustu. Najważniejsze jednak, że inni doceniają jej prozę i wynajdują w niej nie tylko historię, ale jakiś przekaz.
OdpowiedzUsuńLubię Ahern i ta książka czeka na swoją kolej ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Lady Spark
[kreatywna-alternatywa]
Od dawna mam w planach twórczość autorki :) mam chyba dwie jej książki w domu, więc będę musiała wkrótce przeczytać :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Ksiazkowa-przystan.blogspot.com
Oj, książka kompletnie nie w moim guście, ale za to Twój styl pisania bardzo mi odpowiada. Dobrze się czyta taką recenzję, choć jest ona naprawdę długa. To dobrze. :) Z chęcią pozostanę na dłużej.
OdpowiedzUsuńCzytałam, niezła książka, ale bez rewelacji. Najbardziej tej autorki mi się podobała ,,Love, Rosie" - uwielbiam ją!
OdpowiedzUsuńNie znam twórczości tej autorki,ale mam nadzieje, że będę miała okazj3 z nią się zapoznać. Zapisałam tytuł.
OdpowiedzUsuńTwórczości autorki nie znam, ale z tego co piszesz, widać, że przykłada dużą wagę do realności w powieści, przesłanek o najważniejszych wartościach w życiu człowieka, a jeszcze w ciekawej formie prowadzi narrację. Romans, ale wiele z niego można wynieść dla siebie.
OdpowiedzUsuńNie wspominam źle tej autorki. Może sięgnę i po ten egzemplarz? Pozdrawiam i zapraszam Zaczytana emigrantka
OdpowiedzUsuńBardzo lubię takie historie. Z przyjemnością sięgnę po tą książkę :)
OdpowiedzUsuńNie lubię romansów, ale skoro to nie jest ckliwe, to może przekonam się tą książką do gatunku.
OdpowiedzUsuńchyba czytałam. Ale nie jest to typ literatury który lubię:) za to moja kumpela rozpływała się z zachwytu nad ową pozycją:) obserwuję z miłą chęcią i zapraszam serdecznie do siebie;)
OdpowiedzUsuń"Kiedy miejsca przeznaczenia nie znamy, możemy docenić samą podróż." - podoba mi się ten cytat, moje myśli od razu poszybowały w refleksje, jakże prawdziwy, a przy tym wypełniony nadzieją i celebracją życia. :)
OdpowiedzUsuń