sobota, 26 stycznia 2019

Kto się czubi, ten się lubi? [CECELIA AHERN – „KIEDY CIĘ POZNAŁAM”]


Autor: Cecelia Ahern
Przekład: Agata Kowalczyk
Tytuł: Kiedy cię poznałam
Tytuł oryginału: The Year I Met You
Seria/Cykl: -
Gatunek: literatura obyczajowa, literatura kobieca, romans
Wydawnictwo: Akurat
Ilość stron: 416

Jasmine kocha swoją pracę i dotkniętą zespołem Downa siostrę. Zmuszona do odejścia z firmy, stwierdza, że miłość do siostry to za mało, by nadać sens jej życiu. Rozpaczliwie próbuje znaleźć coś, co wypełniłoby bolesną pustkę.
W bezsenne noce podgląda sąsiada z przeciwka – Matta Marshalla, znanego didżeja radiowego. Jasmine szczerze nienawidzi go za to, że podczas jednej z audycji nie zareagował na złośliwe komentarze dotyczące osób z zespołem Downa. Matt zawieszony za wybryki na antenie pije, awanturuje się, jest utrapieniem dla okolicy. Zbieg okoliczności sprawia, że Jasmine coraz lepiej go poznaje i zaczyna po trosze uczestniczyć w jego życiu. Każde z nich zmaga się z innymi przeciwnościami, każde musi pokonać inne problemy, ale ku swojemu zaskoczeniu odkrywają, że mogą być dla siebie wsparciem i że niechęć od przyjaźni dzieli niekiedy tylko jeden krok.
[Opis wydawcy]

Poranny, orzeźwiający bieg z psem po pobliskim lesie. Delektowanie się świeżo zaparzoną kawą parę minut przed szykowaniem się do wyjścia. Wieczorny seans filmowy z rodziną w asyście miski popcornu i wizji późniejszego sprzątania narobionego bałaganu. Weekendowe ploteczki przy ciastkach i herbacie w gronie przyjaciółek... Wszystko to powtarzane przez człowieka staje się rutyną. Przyzwyczajeniem, które zakorzenione w nasz harmonogram funkcjonowania staje się nie tylko codziennością, ale również utrapieniem. Przecież wystarczy tak niewiele, aby dotychczasowy rytm życia gwałtownie wytrącił nas z równowagi. Poranny bieg zostanie zastąpiony dłuższym wylegiwaniem się w łóżku z powodu rozkładającej nas grypy. W kuchni zastaniemy puste opakowanie po kawie, bo zapomnieliśmy uzupełnić jej zapasy na ostatnich zakupach. Gwałtowna burza sprawi, że całe osiedle zostanie odcięte od prądu na długie godziny. Przyjaźń zakończy się przez dziwne nieporozumienie... Wielu z nas prędzej czy później by się zdołało pozbierać. Znaleźlibyśmy inne rozwiązania, jednak jak sobie poradzić, kiedy nasza rutyna nie trwa tydzień, miesiąc, pół roku, a... latami?

NO BO TAK SOBIE MYŚLĘ... CZY ISTNIEJE JAKIEŚ ŻYCIE POZA PRACĄ?

W takim paskudnym położeniu znalazła się sama Jasmine. Wyrzucona z pracy przez przyjaciela (czy w tym przypadku można go tak nazywać?), nie była zdolna odnaleźć sobie miejsca nawet we własnym domu. Jej myśli co rusz krążyły wokół niechcianego urlopu ogrodniczego, który spędzał jej sen z powiek. Trudno się nie dziwić. Od ładnych paru, a nawet parunastu lat poświęcała całą swoją uwagę prowadzonym przez siebie projektom, gdzie niesprawiedliwie wydzielała czas między rodzinę a sprawy zawodowe. Taka wielka zmiana mocno na nią oddziaływała. Uważnie przyglądałam się toczonej przez nią walce samej ze sobą. Jasmine na wszelkie możliwe sposoby starała się oswoić ze swoim aktualnym położeniem, lecz – jak to zazwyczaj bywa – nic nie szło tak, jak pragnęła. Zdarzało jej się nawet dokonywać takich wyborów, że na samą myśl o nich można nabawić się migreny, a co dopiero przy wcielaniu tych planów w życie. A kiedy jeszcze doszła do tego dosyć dziwna znajomość z mieszkającym naprzeciw niej aroganckim, kontrowersyjnym didżejem radiowym Mattem... Ojj, przy tej relacji hipokryzja to był chleb poprzedni!
Cytat zamieszczony na okładce wyraźnie mi zasugerował, że pomiędzy tą dwójką może dojść do potwierdzenia tezy, iż „kto się czubi, ten się lubi”. Błędne założenie. Chociaż toczone między nimi wojny mogłyby wskazywać, że ta dwójka ma się ku sobie, to jednak w tym wszystkim kryło się coś zupełnie innego. Wzajemne wyliczanie potknięć. Nerwowe wykrzykiwanie popełnianych na każdym kroku błędów, które mogą nieść ze sobą przykre konsekwencje. Niekiedy poważne, niekiedy przesiąknięte do granic możliwości sarkazmem rozmowy... Wszystko to miało na celu otworzyć obojgu oczy. Zarówno Jasmine, jak i Matt popadali ze skrajności w skrajność, byle tylko zrozumieć, że to życie, które dotąd prowadzili wcale nie było takie piękne. Owszem, nawet wtedy, gdy dokonujemy dobrych wyborów, ktoś lub coś zdoła nam sypnąć solą w oczy, ale oni naprawdę musieli dostać solidną dawką po gałach, aby docenić to, co dotąd mieli. Na szczęście Cecelia Ahern nie sprawiła, że w ciągu paru minut zaczęli naprawiać popełniane błędy. Nawet minimalne zmiany nie zachodziły na pstryknięcie palcami. Stopniowo, krok po kroku Jasmine i Matt uczyli się dostrzegać to, co dotąd było dla nich czymś bezsensownym, niewartym uwagi. I wiecie co? Podobało mi się to. Dzięki temu autorka nadała tej historii autentycznych nut, pokazując również, że nie każda kłoda pod nogami musi nas zmusić do leżenia po zaliczeniu bolesnego upadku. Kto wie, może ten nieprzyjaciel naprawdę był przyjacielem?
W całym tym chaosie popadania ze skrajności w skrajność nie da się nie zauważyć, jak uczucia spacerują między licznymi drobnostkami, niosąc ze sobą ukojenie nie tylko dla bohaterki, ale również dla samego czytelnika – w tym przypadku dla mnie. Miłość zewsząd otaczała Jasmine, oplatała ramionami, starając się ją odseparować od wszelkiego zła i przepełnić optymistycznymi barwami. Chociaż była okazywana na przeróżne sposoby, jednak intencje zawsze były takie same. Tylko czy główna bohaterka zdołała to docenić, a co więcej: zauważyć?

PRZEPRASZAM, ŻE PRZESZKADZAM, ALE... TRACĘ KONTROLĘ!

Nie da się ukryć, że Jasmine, pomimo swojego pracoholizmu, również wiele uwagi poświęcała Heather, dotkniętej zespołem Downa starszej siostrze. Dbała o nią jak mało kto, starając się uchronić przed złem całego wszechświata. Wspierała przy każdym podejmowaniu ważnych decyzji. Aż czasami człowiek mógłby pozazdrościć im tej zażyłości. Tylko że z czasem... zaczęłam odczuwać tutaj nutkę egoizmu. Brzmi to paskudnie, jednak taka jest prawda. Za tą piękną otoczką skrywała się paskudna natura Jasmine. Po utracie pracy musiała gdzieś usytuować swoją chorobliwą chęć trzymania czegoś w ryzach. Zaczęła przypominać nadopiekuńczą matkę, która nie zamierzała pozwolić na to, by jej pociecha stała się samodzielna. Brnęła coraz głębiej w to szambo, powoli w nim tonąc. Natomiast w przypadku Matta było zupełnie odwrotnie. Zamiast skupić się na ratowaniu rodziny, wolał topić swoje żale i niepowodzenia w alkoholu, doprowadzając do nieprzyjemnych konsekwencji. Spotkanie tej dwójki i ich pokręcona relacja wydawały się czymś toksycznym. A najbardziej śmieszyła mnie hipokryzja Jasmine, kiedy pogubiona we własnych sprawach starała się uświadomić sąsiada, że ten stacza się na sam dół, młócąc jeszcze nogami, by go jeszcze pogłębić. Ale właśnie to zetknięcie przeciwstawnych sobie światów miało im przede wszystkim ukazać całą prawdę o nich. Los postanowił zmusić ich do refleksji, z czasem stawiając na ich drodze kolejnych, bardzo istotnych bohaterów: uroczego łowcę głów dla wielkich firm Monday'a, dobroduszny pan Jameson, gburliwy syn Matta, Fionn czy sam ojciec Jasmine i Heather ze swoją nową rodziną. Jedynie jedna z postaci nie pasowała mi w tej całej historii. Kevin. Kuzyn Jasmine i Heather wydawał się na siłę wciśnięty w tę historię. Miałam wrażenie, jakby autorka komuś obiecała stworzenie kogoś takiego i umieszczenie w kreowanych przez siebie światach, lecz on tutaj pasował jak japonki na wypad w góry. Naprawdę, pani Ahern? Naprawdę?

Tak się ładnie złożyło, że to nie jest moje pierwsze spotkanie z twórczością Cecelii Ahern. Już jakiś czas temu zdołałam nadrobić zekranizowaną „Love, Rosie” (gdzie dalej nie rozumiem, czemu zdecydowano się zmienić tytuł) czy też ocenić pierwsze kroki autorki w dystopijnych klimatach, czyli zapoznać się z „Skazą”. Od pewnej osoby usłyszałam, że „Kiedy cię poznałam” wypada nieco słabiej na tle tamtejszych książek, ale... nie mogę się z tym zgodzić. Cecelia Ahern nadal porusza ciężkie tematy w taki sposób, by każdy mógł je poznać od środka i dokładniej im się przyjrzeć. W połączeniu z lekkim piórem wyszło jej dobrze. A nawet bardzo dobrze, bo ponownie przeobraziła pozornie zwyczajną historię w coś, co nadaje recenzowanej przeze mnie powieści świeżości. Mam tutaj na myśli narrację, gdzie główna bohaterka... zwraca się do Matta. Tym samym wchodzimy w skórę ekscentrycznego didżeja radiowego, stając się częścią „Kiedy cię poznałam”. Z początku nieco to dekoncentruje, ale z czasem da się przyzwyczaić i czerpać z tego przyjemność.

Podsumowując, „Kiedy cię poznałam” tylko wydaje się ckliwym romansem. Tak naprawdę ta książka skrywa w sobie bolesną historię, która gra na naszych emocjach i skłania do refleksji, gdzie romantyczne nuty łagodzą bolesne doznania. Cecelia Ahern ponownie pozwoliła mi docenić to, co mam i jestem jej za to ogromnie wdzięczna.

MOJA OCENA:
★★★★★★★☆☆☆



DEMONICZNA STREFA CYTATÓW:

Cuda rosną tylko tam, gdzie je zasadzisz.

Kiedy miejsca przeznaczenia nie znamy, możemy docenić samą podróż.

Nie wiem, czy to przez to, jaki był dziadek, ale chyba zawsze miałam nadzieję, że milczący ludzie są strażnikami magii i wiedzy, której brak mniej powściągliwym osobom; że nie mówią, bo w ich głowach dzieją się ważniejsze rzeczy. Że ta pozorna prostota skrywa mozaikę dziwacznych myśli […].




14 komentarzy:

  1. Ja kiedyś próbowałam coś przeczytać tej autorki, ale szczerze to po kilku stronach odpuściłam. Jakoś się nie polubiłyśmy :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakoś tak się złożyło, że nie czytałam nic tej autorki. Myślę, że czas spróbować :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Znam twórczość Ahern i raczej nie mogę powiedzieć, że się lubię z tą panią. Oferowane przez nią książki nie przypadają mi do gustu. Najważniejsze jednak, że inni doceniają jej prozę i wynajdują w niej nie tylko historię, ale jakiś przekaz.

    OdpowiedzUsuń
  4. Lubię Ahern i ta książka czeka na swoją kolej ;)

    Pozdrawiam,
    Lady Spark
    [kreatywna-alternatywa]

    OdpowiedzUsuń
  5. Od dawna mam w planach twórczość autorki :) mam chyba dwie jej książki w domu, więc będę musiała wkrótce przeczytać :)

    Pozdrawiam,
    Ksiazkowa-przystan.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj, książka kompletnie nie w moim guście, ale za to Twój styl pisania bardzo mi odpowiada. Dobrze się czyta taką recenzję, choć jest ona naprawdę długa. To dobrze. :) Z chęcią pozostanę na dłużej.

    OdpowiedzUsuń
  7. Czytałam, niezła książka, ale bez rewelacji. Najbardziej tej autorki mi się podobała ,,Love, Rosie" - uwielbiam ją!

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie znam twórczości tej autorki,ale mam nadzieje, że będę miała okazj3 z nią się zapoznać. Zapisałam tytuł.

    OdpowiedzUsuń
  9. Twórczości autorki nie znam, ale z tego co piszesz, widać, że przykłada dużą wagę do realności w powieści, przesłanek o najważniejszych wartościach w życiu człowieka, a jeszcze w ciekawej formie prowadzi narrację. Romans, ale wiele z niego można wynieść dla siebie.

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie wspominam źle tej autorki. Może sięgnę i po ten egzemplarz? Pozdrawiam i zapraszam Zaczytana emigrantka

    OdpowiedzUsuń
  11. Bardzo lubię takie historie. Z przyjemnością sięgnę po tą książkę :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie lubię romansów, ale skoro to nie jest ckliwe, to może przekonam się tą książką do gatunku.

    OdpowiedzUsuń
  13. chyba czytałam. Ale nie jest to typ literatury który lubię:) za to moja kumpela rozpływała się z zachwytu nad ową pozycją:) obserwuję z miłą chęcią i zapraszam serdecznie do siebie;)

    OdpowiedzUsuń
  14. "Kiedy miejsca przeznaczenia nie znamy, możemy docenić samą podróż." - podoba mi się ten cytat, moje myśli od razu poszybowały w refleksje, jakże prawdziwy, a przy tym wypełniony nadzieją i celebracją życia. :)

    OdpowiedzUsuń