niedziela, 16 grudnia 2018

MIŁOŚĆ, WOJNA... SWATANIE? [ERIN BEATY – „POCAŁUNEK ZDRAJCY”]

Autorka: Erin Beaty
Tytuł: Pocałunek zdrajcy
Tytuł oryg.: Traitor's Kiss
Cykl: Traitor's Trilogy
Tom: 1
Gatunek: fantastyka młodzieżowa
Wydawnictwo: Jaguar
Liczba stron: 472

Opis: Sage Fowler, w której ojciec rozbudził pasję do książek i której wpajał, że sama może decydować o sobie, jest inteligentna, odważna i nie zamierza wychodzić za mąż. Przyjmuje więc propozycję swatki i zaczyna szpiegować potencjalnych kandydatów na męża dla wpływowych panien. Kiedy podczas jednej z misji spotyka przystojnego księcia, sprawy się komplikują…
[opis wydawcy]

Jakie zadania musiały spełniać kobiety w zamierzchłych czasach – dobrze wiemy. Celem nadrzędnym było wówczas znalezienie męża, który zapewni damom godne życie, a w zamian za to one obdarzą go licznym potomstwem. Świat Sage prawie niczym nie różni się od tamtejszych realiów. Od niej również oczekiwano, że wyjdzie za mąż i właśnie w tym celu wynajęto dla niej swatkę. Jak się szybko jednak okazało, płomienna Sage pochodząca z dwóch sfer społecznościowych – dzieciństwo spędziła z ojcem, który był ptasznikiem, a swoje nastoletnie życie w arystokratycznej rodzinie wuja Williama – nie zamierzała tak łatwo się dopasować. Sama wolała decydować o swoim życiu, ponieważ ceniła sobie wolność. Swatka szybko dostrzegła w niej potencjał, dzięki któremu z łatwością mogła uciec od czekających ją obowiązków. Tak oto Sage wplątuje się w istną sieć zawiłości politycznych. I pomyśleć, że wszystko zaczęło się od śledzenia potencjalnych kandydatek na żony w sferze arystokracji…

ORYGINALNOŚĆ? TO JUŻ PRZEŻYTEK. KORZYSTAJMY Z DOBRZE ZNANYCH, UTARTYCH SCHEMATÓW! STĄD PROSTA DROGA DO SŁAWY!

Myślę, że powyższe słowa idealnie oddają ogólny zamysł Pocałunku zdrajcy. Jak dla mnie jest to kolejna książka z kategorii tych, które już były. Początkowo myślałam, że pomysł z pełnieniem roli swatki wprowadzi coś świeżego do literatury fantastyczno-młodzieżowej, ale jednak lekko się zawiodłam. Wprowadzenie było dobre, nadzieje wielkie, a jednak gdzieś zatracono to bycie swatką, co bardzo bolało.
Na okładce widnieje napis: „Znakomita lektura dla fanów serii Rywalki”. Muszę się z tym stwierdzeniem nie zgodzić, a wręcz z groźnym tupnięciem nogą mu zaprzeczyć. Może jadące na Concordium damy, które miały być przeznaczone poszczególnym panom z wyższych sfer, rzeczywiście kojarzyły się z Rywalkami, także sama bohaterka była podobna do Americi i oczywiście całkiem PRZYPADKOWO wplątała się w politykę państwa, ale jednak mało tutaj dla mnie Rywalek. Rzecz toczy się wokół tych panien, które zostały potraktowane jako lichy dodatek. W sumie jakby ich nie było, to książka niczego by nie straciła. I właśnie to mnie tutaj boli – potraktowanie oryginalnego zamysłu na książkę jak coś, co praktycznie nie miało miejsca.
Czytając Pocałunek zdrajcy odnosiłam wrażenie, że autorka celowo stara się położyć duży nacisk na polityczne zagrania. I muszę przyznać, że wyszło jej to niezwykle nudno. Czasami z trudem powstrzymywałam się, żeby nie ominąć tych przydługich, strategicznych fragmentów, gdzie rozmowy prowadzili mężczyźni. Czyżby Erin Beaty chciała udowodnić, że nie jest wcale gorsza od męskich autorów, którzy książkę w dużej mierze opierają na politycznych zagraniach? Cóż, nie wyszło to ostatecznie tak dobrze, jakby mogło. Moim zdaniem lepiej wyszłoby, gdyby skupiła się na samej bohaterce, choć i tu muszę przyznać, że trochę popłynęła. W efekcie, Erin Beaty kojarzyła mi się z niespełnioną feministką.



Cała książka wydaje się trochę nierówna. To znaczy, że najpierw mamy dużo fragmentów o pracy swatki, potem nagle Sage wplątuje się w wojskowe zagrania, więc pojawia się dużo strategicznych zagrań (co już zajmuje dużą część książki), gdzieś tam w trakcie przewija się wątek miłosny i później to on dominuje nad fabułą… Wydaje mi się, że właśnie przez to fabuła jest taka nierówna. Mnie osobiście najbardziej podobał się wątek dotyczący miłości. Polityczny nie bardzo – mógł być lepiej przedstawiony. No i robota swatki, która zeszła na drugi plan, a może nawet i trzeci. Szkoda, bo gdyby to wszystko wyważyć, mogłaby wyjść z tego naprawdę dobra fantastyka. A tak mamy po prostu przyjemną dla oka książkę, która ani jakoś szczególnie nie zachwyca, ani jakoś szczególnie nie irytuje. Dodatkowo oczekiwałam, że naprawdę pojawi się tu coś… innego, a wszystko zdawało się być takie, jak już było, łącznie z wątkiem miłosnym, który choć jest całkiem uroczy, nie robi na nas większego wrażenia.

I WTEDY NA SCENĘ WCHODZI WALECZNA BOHATERKA, KTÓRA ZASKAKUJE WSZYSTKICH MĘŻCZYZN!

Chyba nikogo nie zdziwi, że Sage jest tutaj główną bohaterką i to taką, która naprawdę wyróżnia się na tle innych kobiet. Szczerze powiedziawszy, mnie taka kreacja już wkurza. Czemu książki fantastyczne często ukazują ten sam schemat głównych bohaterek? Zamknięta w sobie, nieufna, nieodstępna, obdarzona inteligencją i odwagą, lepsza nawet niż niektórzy mężczyźni. Nigdy nie uczestniczyła w wojennych rozgrywkach, a jednak potrafi wymyślić taką strategię, że nawet kapitan jest pod wielkim wrażeniem jej mądrości. W każdej dziedzinie dobra, przez co inni jej nienawidzą. Kobiety nią gardzą, bo jest za blisko mężczyzn i wyraźnie odstaje od schematycznych panien z wyższych sfer. Nic dziwnego, w końcu wychowała się z ojcem, który nie był artystokratą, ale po śmierci jednak wśród tej gnuśnej sfery się wychowuje, bo jakiś tam przodek (siostra ciotki?) był jej rodziną. Oczywiście nie potrafi się dopasować. Na dodatek jest ładna i wyróżnia się spośród tłumów (choć na początku można odnieść wrażenie, że nieco pospolita). Męska jak niejeden facet i kobieca jak niejedna kobieta. Typowa kreacja. Nie bolałaby mnie ona tak bardzo, gdyby na każdym kroku (szczególnie mężczyźni) nie podkreślali tego, jaka to Sage jest cudowna. Coś mi się wydaje, że w tych zamierzchłych czasach, raczej mężczyźni by nią gardzili, bo „kobieta powinna znać swoje miejsce”, a tu tymczasem wszyscy byli nią oczarowani (przy równoczesnym podkreślaniu, że przecież aż tak się nie wyróżniała, bo miała pospolity wygląd). Nie. Takie zagrania, które skupiają się na cudowności bohaterki, której niemal wszystko wychodzi, bardzo mnie wkurzają. Osobiście nie miałam nic do samej Sage, bo nie była irytująca (dobrze, poza tym wątkiem, gdy bardzo się obraziła na swojego ukochanego, co okazało się sztucznym dramatem), ale jednak ta niesamowitość, która z niej parowała, mogła być nieco wkurzająca. Uwielbiam silne bohaterki, ale nie wtedy, kiedy ich siła jest przesadzona.



Co się tyczy pozostałych postaci… Z przykrością muszę stwierdzić, że niezbyt się wyróżniają. Może nasz kapitan miał w sobie coś wyjątkowego (przynajmniej początkowo), ale z czasem stał się słabą kluchą rzygającą i płaczącą po kątach, co stanowiło przesadny kontrast pomiędzy jego poszczególnymi zachowaniami. Do czego dążę? Większość postaci była nieco jałowa, na szczęście fabuła skupiła się głównie na Sage i jej ukochanym, dlatego ta jałowość jakoś szczególnie nie przeszkadzała. Oczywiście nie obraziłabym się, gdyby na sławę głównej bohaterki padło trochę wyrazistości innych postaci, ale nie można mieć wszystkiego.

TO W KOŃCU DOBRA CZY NIEDOBRA?

Poza małymi irytującymi szczególikami, jak olśniewająca bohaterka, jałowość postaci i nierówność wątków fabularnych, książka nie była taka zła. Może długo się w nią wdrażałam, może długo zajęło, zanim zaczęłam się przy niej uśmiechać, ale jednak to w końcu nastąpiło. Jak już wspominałam, lubię wątek miłosny, a szczególnie jego powolny rozwój. To zostało akurat przedstawione idealnie, choć może pod sam koniec było już nieco mdło, ale jednak. Trzeba też podkreślić, że z czasem, gdy wątki polityczne panowały nad książką, w końcu zaczęły sobą przedstawiać coś konkretnego. Najbardziej umiłowałam sobie ostateczne starcie. To, co do niego doprowadziło i ile wysiłku musieli włożyć w niego bohaterowie, było akurat całkiem ciekawie przedstawione.
Jeżeli chodzi o zaskoczenia, muszę się tu bardzo mocno czepić samego tytułu. Nie chodzi tutaj oczywiście o polskie tłumaczenie, które doskonale odwzorowywało wersję oryginalną. Autorka popełniła tutaj jeden z największych spoilerów wszechczasów. Jeżeli widzimy już na okładce „pocałunek zdrajcy”, to od samego początku się domyślamy, kto tym zdrajcą jest. Może jego motywy nie są do końca znane, ale przez ten wielki spoiler w ogóle nie jesteśmy zaskoczeni, kiedy do tego punktu kulminacyjnego dochodzimy. Czy autorka naprawdę nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo zdradza fabułę swojej książki, czyli jeden z większych jej wątków? Naprawdę? To gdzie ona była, kiedy nadawała jej tytuł? A może to nie ona? Może jakieś nieczyste siły ją do tego zmusiły?
Sama powieść nie ma w sobie zbyt wielu zaskakujących zdarzeń. Ta otoczka wypełniona niespodziankami została naruszona przez wielki spoiler. Może gdyby nie on, nawet śmierć niektórych bohaterów zdawałaby się szokująca. Ale niestety – wyszedł klops. I to taki z sosem pomidorowym i toną makaronu.


Podsumowując. Pocałunek zdrajcy ma w sobie wiele błędów i nierówności, a także typową, wysławianą ponad niebiosa bohaterkę, która w efekcie końcowym wydaje nam się mocno sztampowa. Książka nie jest oryginalna, choć miała na nią zadatki poprzez spłaszczoną misję swatki. Nie zaskakuje nas na każdym kroku i czasem może trochę nudzić, jednak to wciąż lektura, z którą miło można spędzić czas, jeżeli nie będziemy się tak skupiali na szczegółach. Wątek miłosny i ostateczne rozegrania pozostają bardzo ciekawe, dlatego choćby dla nich warto przeczytać całość.
Jestem ciekawa, jak na tle pierwszego tomu wypadnie drugi – który już czeka w kolejce. Mam nadzieję, że tym razem zostanę pozytywnie zaskoczona.

Każdy gra w życiu wiele różnych ról, ale to nie znaczy, że wszystkie są kłamstwem.

OCENA:
★★★★★☆☆☆

13 komentarzy:

  1. Początek zapowiadał się dobrze i gdyby autorka utrzymała mniej więcej równy poziom i pociągnęła dalej wątek swatki to chetnie bym przeczytala, za dużo tutaj jednak nudnych politycznych tematów. Wojskowe jak dla mnie to jeszcze w miarę ok, ale polityka odpada.

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba się nie skuszę. A że pomysł mało oryginalny? Teraz już napisano tyle książek, że ciężko jest wymyślić coś nowego. Moim zdaniem ważniejsze jest zaserwowanie tematu w ciekawej formie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, wyjątkowo trudno dziś na oryginalny scenariusz, a im więcej książek się czyta, tym bardziej takiego poszukujemy, pozostaje właśnie forma jego przedstawienia, ale tu autorzy nieźle potrafią się zapętlić. ;)

      Usuń
  3. Cóż... Nie da się ukryć, że opisana przez ciebie kreacja głównej bohaterki to oklepany schemat - niby coś nowego, świeżego, a jednak... Nie. Sage przypomina mi Kestrel z serii Marie Rutkoski. Trafna uwaga - strategie potrafią obmyslić na miarę mistrzów, a nigdy na polu walki nie stały :D

    Pozdrawiam,
    Ksiazkowa-przystan.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Zastanawiałam się czy mam ją przeczytać, teraz już na pewno pojawi się na mojej liście 🧡
    Zaczytane-dziewczyny.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Wyrosłam już z takich książek, nie pociąga mnie taka fabuła, i nawet to, że miło spędzi się z nią czas nie przekonuje mnie. Dziękuję za szczery opis czytelniczych wrażeń, mało w tej książce plusów. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Niestety na fantastykę młodzieżową jestem już za stara :P

    OdpowiedzUsuń
  7. Brzmi ciekawie nawet ;)
    Okładka mnie odtrąca ;p

    OdpowiedzUsuń
  8. Szkoda, że to taka słabizna bo przyznam szczerze, że uwilbiam czytać fantastykę młodzieżową, nic tak nie odmóżdzą jak ten gatunek, więc może i tak się skusze, kiecka okładce zawsze mnie zachęca, jestem niereformowalna ja to wiem ;p

    OdpowiedzUsuń
  9. Opis wydawcy mnie zaciekawił, ale Twoja opinia już mnie sprowadziła na właściwą drogę przypominając mi, że nie lubię tego typu historii.

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie, tym razem sobie odpuszczę. Za duża górka do czytania na mnie czeka.

    OdpowiedzUsuń
  11. Poczekam na recenzje kolejnego tomu i wtedy zadecyduję czy chce poznawać tę serię ;)

    Pozdrawiam,
    Lady Spark
    [kreatywna-alternatywa]

    OdpowiedzUsuń