Każdemu
z nas zdarzało się siedzieć przed telewizorem z młodszymi od nas widzami,
którzy buntowniczo zarządzili oglądanie bajkowego kanału. Podczas długotrwałego
seansu zdarzało nam się również pomyśleć, że dzisiejsze bajki to nic innego,
jak narzędzie do robienia sieczki z mózgu dzieciom i że to nie to samo, co
kiedyś – w końcu byliśmy przyzwyczajeni do bardziej sensownych bajek. Niestety zostały one wyparte przez zubożające umysłowo, urocze postacie w 3D,
które zachwycają się nawet kolorowym kamieniem, na który przypadkowo nadepnęli. W morzu nowoczesnych seriali animowanych z popularnych kanałów telewizyjnych, trudno znaleźć
coś, co by się wyróżniało choć w niewielkim stopniu, a jednak te bezdenne wody
nie są do cna zanieczyszczone mułem i jeszcze da się je przefiltrować. Dobrym
przykładem na to jest bajka, która od kilku lat włada nad dziecięcymi, ale
również i dorosłymi sercami. I masz ci los, wciągnęłam się w to, jak małe
dziecko!
BYE BYE, LITTLE BUTTERFLY!
Nie
zrozumcie mnie źle, Biedronka i Czarny
Kot to nie jest bajka, która bije na głowy wszystkie stare produkcje, które
jeszcze w latach 90 mogliśmy pochłaniać na dobranoc, jednak muszę przyznać, że
całkiem zgrabnie porusza się pomiędzy nowoczesnością a… sensem. Ale może zanim
wdrożymy się na dobre w fabułę, zacznijmy od podstawowych informacji (Google,
spots on!).
Owy
serial animowany jest produkcją japońsko-francusko-koreańską, a co za tym idzie –
ma w sobie domieszkę azjatyckości, która moim zdaniem była tutaj rozrusznikiem
całej serii, bo halo, komu Biedronka nie kojarzyłaby się z Czarodziejką z Księżyca?
Na dodatek śmiem zaryzykować, że tenże
serial jest bardzo podobny do japońskich anime, i to chyba dlatego tak bardzo
się niego wciągnęłam. Co sprawiło, że wysunęłam takie wnioski? Oprócz wielkich
oczu postaci są jeszcze inne szczególiki – np. typowo fajtłapowata bohaterka
(idealne odwzorowanie Usagi z Czarodziejki
z Księżyca, która była okropną lejbą, a jednak kiedy przemieniała się w czarodziejkę, nikt nie mógł jej dorównać), ukrywanie swojej tożsamości (w Biedronce
jest to akurat śmiesznie przedstawione, ponieważ każdy przeciętny człowiek już
dawno by się domyślił, że to Marinette jest Biedronką. Co za tym idzie, czasami
mam wrażenie, że większość tych postaci to po prostu debile, no ale… to bajka,
mimo wszystko), zwyczajna nastolatka z supermocami, grupa przyjaciół, która jej
pomaga i razem zwalczają zło, mimika twarzy, niektóre zachowania, a także
niektóre wizje, np. te, które tyczą się przyszłości, jaką wyobrażają sobie
bohaterowie (chodzi mi o te chmurki z chomiczkami i tak dalej). Fakt, można to
też podciągnąć pod inne produkcje, ale uwierzcie mi, to naprawdę pachnie Azją.
Jeżeli zaś chodzi o europejski wydźwięk bajki, można powiedzieć, że cała fabuła
jest trochę… europejska, szczególnie jeżeli chodzi o pierwszy sezon, który
działa według określonego schematu, nie rozwija zbytnio poszczególnych relacji
i… po prostu jest wielkim wstępem do dalszej fabuły. Na dodatek grafika.
Dobrze, mamy te wielkie oczy, które nieco mogą nam się kojarzyć z mangowymi,
ale tak na ogół 3D kojarzy mi się bardziej z takimi właśnie bajkami z
pogranicza Disney Channel. Z reguły nie przepadam za taką grafiką, ale muszę
przyznać, że w Biedronce wygląda to całkiem nieźle i raczej cieszy oko niż
odstrasza. Oczywiście nie możemy też zapominać o najważniejszym, europejskim
wydźwięku – akcja dzieje się w Paryżu (i chyba powinnam zacząć prowadzić jakiś
specjalny wykaz, ile razy zniszczono poszczególne zabytki Paryża, bo Wieża
Eiffla to chyba z dziesięć razy się sypała). Ciekawym połączeniem azjatyckości
z europejskim „kunsztem” jest też sama Marinette, która ma dwa nazwiska –
Dupain (francuskie) i Cheng (ha, chińskie! Pewnie Azjaci stwierdzili, że skoro produkcja ma być japońsko-koreańsko-francuska, to nie mogą być tacy
zapatrzeni w swój naród i obdarzą główną bohaterkę chińskimi korzeniami. Z
drugiej strony… Hej, to Chiny często kojarzą się z tym krajem, gdzie mamy
karateków i supermoce, poza tym… Dlaczego supermoce zawsze przekazuje jakiś
stary Chińczyk albo stara Chinka?!).
Biedronka i Czarny kot (przepraszam, że nie dodaję tego
kaleczącego MiraculUM) dorobili się już dwóch pełnych sezonów, z czego ten
ostatni zakończył się kilka miesięcy temu. Mieliśmy już okazję oglądnąć również
pierwszy odcinek trzeciego sezonu, ale jak to bywało dotychczas z Biedronką, pewnie kolejnych epizodów
doczekamy się trochę… później.
O TYM, JAK SPEKTAKULARNIE (PO RAZ KOLEJNY) SPIERNICZYĆ POLSKI DUBBING
Stwierdziłam, że temu zagadnieniu poświęcę
więcej miejsca, ponieważ nie miałam jeszcze okazji ponarzekać na polski dubbing
„podrzędnych”, odcinkowych produkcji, które tyczą się m.in. bajkowych kanałów.
Biedronkę
oglądałam w różnych językach, choć głównie po angielsku i francusku. Bardzo
podobało mi się odwzorowanie głosów za równo w pierwszej, jak i drugiej
odsłonie. Nie miałam również nic do innojęzycznych dubbingów. Problem zaczął
się, kiedy byłam zmuszona oglądnąć polską wersję. Myślałam, że po prostu odkroję
sobie uszy i jeszcze je zmiksuję, żeby nikt przypadkiem nie wpadł na to, aby mi je
z powrotem przyszyć. O ile nie mam jeszcze tak strasznego problemu z Marynatą
(choć jej głos jest z lekka irytujący), tak z Adrienem zrobili tutaj taką
imprezę, że zaczęłam niemal walić głową w biurko. We wszystkich wersjach
nastoletni Adrien jest NASTOLETNIM ADRIENEM. To dlaczego, do cholery, w
polskiej wersji dano mu głos dorosłego faceta?! Naprawdę nie znaleźli żadnego nastolatka czy choćby mężczyzny, który potrafiłby zmieniać głos? Czy może znowu wychodzą te supersmaczki, które tyczą się tego, że
każdy kanał ma tych samych aktorów dubbingujących bajki?
Idźmy dalej. Plagg i
Tikki nie mają takich złych głosów, podobnie jak większość postaci
drugoplanowych, ale jeżeli chodzi o Chloé… Matko jedyna! Musiałam aż wyszukać
imię i nazwisko tej pani, która podłożyła jej głos w polskiej wersji (i jak się okazuje, dubbinguje większość filmowych i bajkowych hitów, a jej prawdziwy głos jest ładny. Więc... JAK?!). Nie
mogłam uwierzyć, że tak bardzo można skiepścić tę postać! Dosłownie w każdej
wersji językowej nasza Chloé ma irytujący, wysoki głos damy z wyższej sfer, a u
nas? U nas ma ona głos ułomnej, dorosłej kobiety, która z przesadą akcentuje
większość wyrazów i jeszcze stara się brzmieć jak nastolatka (nie, nie brzmi). Dla mnie to było tak straszne doświadczenie, że koniec
końców stwierdziłam, iż nawet ja bym lepiej brzmiała przy tej
postaci, naprawdę.
Kolejny głos roku należy do Władcy Ciem, który ma swoje dwie
osobowości. Z reguły jako ten człowiek niebędący superzłoczyńcą ma
spokojniejszy głos, niż wtedy, kiedy rzeczywiście tym superzłoczyńcą jest. Ale
oczywiście polska wersja musiała się wyróżnić, a jak, dlatego ten głos w każdej
jego postaci jest taki sam, przez co od razu można
poznać, że… to właśnie ten koleś.
Po
tych kilku odcinkach oglądniętych w mojej samotni, uznałam, że już nigdy więcej
nie sięgnę po tę wersję. I wam również to polecam. Naprawdę.
MIRACULOUS LADYBUG! OPINIO, PRZYBYWAJ!
Teraz
przejdziemy do sedna opiniotwórczej sfery tej bajki. Jak już wspominałam,
Biedronka nie bije na głowy starych produkcji. Ma w sobie wiele z tych doczesnych,
kanałowych seriali animowanych, które nie są wysokiej jakości fabularnej i
czasami mogą ryć mózg. Pierwszy sezon nie przedstawia sobą niczego wyjątkowego
i jakoś szczególnie mnie nie wciągnął. Może to dlatego, że ten schemat: dzień z
życia nastolatki – superwróg – wygrana, bywał już trochę… męczący. Poza tym
można było odnieść wrażenie, że to „płaski serial”, bez głębszej sfery
fabularnej, czyli ot, kolejna zwyczajna bajka wypuszczana przez Disney Channel. Jednak drugi sezon wygląda już nieco… inaczej. Rozwijają się relacje postaci,
dostajemy więcej romantycznych scen, więcej wymyślnych złoczyńców, nowych
sprzymierzeńców, a także tajemnice (!) – i tu zakopany garnek wspaniałości! W
końcu większość niskolotnych bajeczek Disney Channel nie ma w sobie nic
sekretnego, a tutaj? Ja do tej pory zastanawiam się nad niektórymi kwestiami,
które nie zostały w fabule wytłumaczone. Podobało mi się również to, że nie od
samego początku było wiadomo, kim jest Władca Ciem. Dobrze, my się tego dosyć
szybko domyślamy (jako ci dorośli odbiorcy), ale dzieciaki na pewno miały nie
lada zaskoczenie, kiedy pokazał swoją prawdziwą postać. Tu też można było
wyczuć taką azjatycką nutkę tajemnicy. Nie twierdzę oczywiście przy tym, że
wiele scen nie było do przewidzenia, ale jak na bajkę tego sortu wyszło to
całkiem ciekawie.
Zdecydowanie
największą zaletą Biedronki są jak
dla mnie postacie. Pierwszy raz dostaliśmy je w niepłaskiej i nie tak
oczywistej odsłonie, jak zwykle to bywa. Z reguły bajki dla młodszych widzów
zestawiają takich bohaterów, którzy odznaczają się tylko podstawowymi, dobrze nam znanymi cechami – to znaczy, że jeżeli ktoś jest odważny, to po prostu od razu to
widzimy. Twórcy Biedronki pokazują nam postacie trochę z innej perspektywy.
Podoba mi się, że różne odcinki przedstawiają to, że bohaterowie nie są ani źli, ani
dobrzy, i że nawet Władca Ciem, który miał być superzłoczyńcą, po coś to
wszystko robi. Nie jest to tak oczywiste zestawienie dobra i zła, jak w
większości bajek. Każda postać ma swoje własne motywy i zachowania, poza tym
żadna z nich nie jest zawsze taka sama. Ten różnobarwny wachlarz cech naprawdę
mnie zachwycił. A co zachwyciło mnie na tyle, żebym nie mogła doczekać się
kolejnych odcinków i stalkowała wszystkie biedronkowe strony na Facebooku? Miłość!
Podoba mi się to naiwne zauroczenie Czarnego Kota Biedronką i nastoletnie
zauroczenie Marinette Adrienem, a najzabawniejsze jest to, że żadne z nich nie zdaje
sobie sprawy z tego, że jest zakochane w jednej i tej samej osobie. To właśnie
na sceny między tą parą najbardziej czekałam, a trzeba przyznać, że jest ich w
drugim sezonie całkiem sporo. Ogólnie odnoszę wrażenie, że drugi sezon jest
takim trochę wypełnieniem próśb starszych widzów, którzy po pierwsze chcieli
więcej romantycznych scen, innych superbohaterów, a także pojawienia się Władcy
Ciem poza swoją siedzibą i przynajmniej wstępnych oględzin tego, co mogło stać
się z matką Adriena. Właśnie te rozwinięcia fabularne sprawiły, że Biedronka od
razu stała się przyjemniejsza, gdy się ją oglądało, a nawet zaczęła od siebie uzależniać!
Bardzo, ale to bardzo podoba mi się to, że ten serial animowany, pomimo wielu
znanych schematów, nie jest tak płaski, jak na początku mogłoby się to wydawać.
Fabuła jest nieskomplikowana, czasem nawet lekko naginana, żeby
wszystko było do siebie niezwykle dopasowane pod względem zdarzających się
PRZYPADKÓW, także niektóre postępowania postaci sprawiają, że mamy ochotę
pacnąć się w czoło, ale to i tak bardzo dużo jak na nowoczesną bajkę z
pogranicza Disney Channel. Dzięki niej w końcu sobie przypomniałam, jak to było
jarać się w dzieciństwie niektórymi postaciami i ich historiami! Lubię takie
wesołe powroty do czasów, kiedy naszym jedynym problemem było brak ulubionych
chrupek w sklepie.
Na
koniec czepię się jeszcze jednej polskiej odmienności. Jak to się u nas zdarza,
na siłę próbujemy być oryginalni, także zamiast zwyczajowego „Miraculous”
dostaliśmy słowo „Miraculum”. No, dobrze, nie brzmi to znowu tak źle, ale nie
sądzę, że to na tyle okropny i trudny wyraz, że Polacy po prostu nie będą go potrafili
przeczytać.
Nie przeszkadza mi to, że w oryginalnej
wersji mamy Chat Noir, w angielskiej Cat Noir, a w polskiej po prostu Czarnego
Kota, ale co do wykrzyknienia Biedronki mam trochę zastrzeżeń. Tak samo opening... Dobrze, być może
patrzę na to przez pryzmat tego, do czego się przyzwyczaiłam, ale jednak
niekiedy irytuje mnie to wynajdywanie polskich zamienników, szczególnie w
dobie, gdzie wymawianie angielskich odpowiedników nie jest już takie
niesamowite i obce. To na tyle z moich narzekań.
Podsumowując.
Biedronka i Czarny Kot to nie jest nadzwyczajna bajka, która wstrząsnęła
światem u podstaw. Jest prosta, naiwna i nie jakoś super oryginalna, ale oglądanie jej
sprawia nam niemałą przyjemność. Gdyby nie wielowymiarowość postaci, myślę, że
seans nie przebiegałby tak miło, poza tym duży udział mają tu również małe
tajemnice i niekiedy większe lub mniejsze zaskoczenia (dobra, dla starszych
mniejsze, ale dla młodszych: owszem, całkiem spore). Dobra, nieirytująca
grafika 3D i doza azjatyckości też ją nieco wspomogły, dzięki czemu w
ostatecznej fazie dostaliśmy naprawdę przyjemny serial animowany, który potrafi
zainteresować nawet takie stare krowy, jak ja. Polecam na odmóżdżenie, i
pamiętajcie: to nie wstyd lubić bajki dla dzieci!
OCENA:
★★★★★★★☆☆☆
Znam i oglądam z córkami! Podczas przemiany Marinet porownania z Czarodziejką z księżyca nasuwają się same :) wątek romantyczny - zdecydowanie jestem na tak - zwłaszcza słysząc komentarze moich dziewczyn. Oraz ich zdumienie gdy odkryły kim jest władca ciem. Masz rację ze to dla nas taki fajny powrót do przeszłości, zachwyt na bajkowymi pkstaciami i "przeżywanie" ich perypeti.
OdpowiedzUsuńDuży plus dla Ciebie za ten wpis :)
To widzę, że moje domysły odnośnie przyjmowania tej bajki przez dzieci były całkiem trafne, co mnie cieszy, tym bardziej ufam twojej opinii, w końcu masz wgląd w sytuację poprzez zachowanie swoich córek :).
UsuńCieszę się, że wpis się podobał!
Zawsze mnie zastanawia jak działa "ślepy traf" Biedronki :D
OdpowiedzUsuńWidziałam jeden odcinek na lekcji francuskiego – akurat w tej wersji językowej – i chyba był to ten świąteczny. Do dzisiaj pamiętam tego walniętego Mikołaja (Père Noël) i przyznam, że jak nie przepadałam wcześniej za tą bajką, tak teraz miło wspominam tę moją krótką przygodę z nią.
OdpowiedzUsuńO, akurat wczoraj nadrabiałam świąteczny odcinek i rzeczywiście jest całkiem przyjemny :D. Mikołaj rozwalał swoim wariowaniem, a te piosenki były nawet całkiem urocze!
UsuńA ja zupełnie nie znam, ale z chęcią poznam, zajrzę w nowe dla mnie filmowe klimaty. :)
OdpowiedzUsuńKoniecznie będę musiała go poszukać i obejrzeć :D
OdpowiedzUsuńTen serial dzieje się chyba w chińskiej podróbie Paryża, w której mieszka max dwieście osób (wszyscy w centrum), bo tam nie ma przecież żadnego ruchu na ulicach :) Generalnie lubię sobie pooglądać Biedronkę na zmianę z My Little Pony, obie te bajki są spoko.
OdpowiedzUsuńHaha, w sumie masz rację :D. Ale tak to jest - często nagina się rzeczywistość pod bajki. Mnie też się niektóre zabiegi nie podobają, ale czego się nie robi dla estetyki XD.
UsuńMLP też uwielbiam <3.
Kiedyś coś tam obejrzałam, odcinek, może więcej, ale nie przekonała mnie ta produkcja do siebie, choć do samych bajek nic nie mam. ;)
OdpowiedzUsuńOglądam to z młodsza kuzynką jak do mnie przyjeżdża. Dość ciekawa bajka jak na te dzisiejsze. Jednak jak to się dzieje, że Czarny Kot i Biedronka wciąż się nie dowiedzieli kto kim jest. Chyba, że w 2 lub 3 sezonie tak się stało.
OdpowiedzUsuńZaczytane-dziewczyny.blogspot.com
Muszę go wyszukać i sprawdzić :) jeżeli chodzi o polski dubbing - to ja oceniam go pozytywnie :)
OdpowiedzUsuń