Tytuł: Miasto snów
Cykl: Krew ferów
Tom: 1
Gatunek:
literatura młodzieżowa, fantastyka
Wydawnictwo:
We Need Ya
Liczba
stron: 464
Opis: March
Sky jeszcze nie ma pojęcia, kim tak naprawdę jest. Zwykłą dziewczyną z małego,
szkockiego miasteczka? A może jednak kimś więcej? Rówieśnicy jej nie
oszczędzają, a matka skrywa tajemnice przeszłości, które nie mają ujrzeć
światła dziennego. Dodatkowo, życia March nie ułatwiają pojawiające się
koszmary i senne wizje, zaczynające spędzać jej sen z powiek.
Ktoś ją śledzi. Tajemniczy chłopak o
niebieskich oczach pojawia się wszędzie tam, gdzie nie powinien. Sny zaczynają
przekuwać się w rzeczywistość, a w żyłach dziewczyny burzy się krew i budzi moc
mogąca doprowadzić ją na skraj katastrofy. Magia, opowieści o wiedźmach, czarne
koty? To nie fantazja, to początek nowej przygody, która rozpoczyna się od
niewinnego otworzenia niewłaściwych drzwi. Intrygi, walka ze stworzeniami nie z
tego świata i miasto, które tylko na pierwszy rzut oka wydaje się idyllą, bo pod
warstwą cudowności czeka podstęp.
[opis
wydawcy]
Miasto snów to nowa seria w uniwersum Kronik Jaaru – jak głosi tylna strona okładki. Jestem kilka kroków
w tyle, ponieważ nie czytałam „pierwowzoru”, ale dzięki opisowi z przyjemnością
zabrałam się za książkę dotyczącą przygód March. I tak oto zaczęła się moja
podróż przez senny świat… Tylko nie zawsze był taki kolorowy, jakby mógł być.
Czasami raczył nas… koszmarami.
TO
NIE JAWA, LECZ SEN, CO TYLKO BŁĄDZENIEM JEST WE MGLE…
Jedno muszę autorowi przyznać. Podjął
tematykę snów i cała fabuła była jak jeden wielki sen. Czy to dobrze? Mam co do
tego pewne wątpliwości. Chwilami musiałam się mocno skupić, żeby zrozumieć
pewne zdarzenia. Kiedy już myślałam, że wszystko wiem, nagle się okazywało, że
nie wiem nic. Z jednej strony to pociągający zabieg, z drugiej strony, jeżeli
wykona się go z przesadą, może zaszkodzić czytelnikowi. Mi trochę zaszkodził,
może dlatego, że nie spodziewałam się takiej mieszanki. Nie mam pojęcia, jak to
było z Kronikami Jaaru, bo żadnego
tomu nie przeczytałam, ale odnoszę dziwne wrażenie, że gdybym rzeczywiście miała
z nimi do czynienia, lepiej rozumiałabym to, co się tutaj działo.
Cały świat został tutaj przedstawiony
bardzo mgliście. Czegoś mi brakowało, na przykład jakiegoś dosadniejszego
opisu. Mam wrażenie, że dostałam tym uniwersum w twarz jak plackiem jagodowym upieczonym
przez Babę Jagę. To odebrało mi nieco przyjemność z czytania. Na dodatek mam
wrażenie, że fabuła jest dziwnie… nierówna. Początek wydawał mi się naprawdę
intrygujący. Wszystko powolnym tempem dążyło do momentu, kiedy March musiała podjąć
takie, a nie inne kroki, a potem kiedy zaczęła się już przygoda (a przynajmniej
powinna się zacząć), ja poczułam się znudzona. Praktycznie cała historia
dziejąca się w Aislingen była nużąca, a przynajmniej do momentu, kiedy
bohaterowie nie przenieśli się do miejsca, w którym odbyła się, powiedzmy,
wielka bitwa. W pewnym momencie już po prostu przewracałam kartki, patrząc z
obojętnością na szkolenie March i całe to mieszanie ze snami, w którym zaczęłam
się powoli gubić, a potem kiedy nadszedł ten kulminacyjny moment, nagle
poczułam się nieco… zainteresowana. Zaczęłam czytać z większą uwagą. Czułam
napięcie. Zastanawiałam się, co jeszcze może się wydarzyć, bo byłam pewna, że
wszystko jest możliwe. Tu mnie Miasto snów akurat zaskoczyło. Dlaczego? Ponieważ od początku myślałam sobie: nic mnie
tutaj nie zaskoczy, bo to właśnie ten typ literatury młodzieżowej. I co?
Myliłam się. Szkoda tylko, że ta wielka zaleta pociągnęła za sobą również jedną
z poważniejszych wad, a mianowicie: przez całą książkę dostawaliśmy mało
informacji, a jak już to po prostu mało zaskakujące ciekawostki, a tu nagle
autor, jakby na sam koniec obudził się ze snu, stwierdził, że dlaczego nie,
siądzie sobie za sterami koparki, a potem zrzuci na nasze głowy tonę
zaskakujących informacji. Zaskoczenia są fajne, kiedy dostajemy je stopniowo
lub po prostu jest ich dużo, ale swoją wielkością nas nie przytłaczają. Tutaj
czułam, że za chwilę się zapowietrzę. W pewnym momencie łapałam się już za
głowę z myślą, że tego jest za dużo i już się gubię! Muszę jednak przyznać, że
samo zakończenie, i to, co fery zrobiły z „rzeczywistością”, było naprawdę
intrygujące. Przekonało mnie to, aby jeszcze kiedyś sięgnąć po drugi tom, bo
pojawiło się wiele pytań o przyszłe losy bohaterów.
Mam tutaj niewielki problem z podjętą
ścieżką fantastyki. Nie widzę tutaj niczego… oryginalnego. Magiczny, gadający
kot rodem z uniwersum Sabriny? Odhaczony. Fabuła, która zaczyna się od snów?
Odhaczona. Senny świat? Poniekąd też odhaczony, bo prawdę powiedziawszy,
czytałam już wiele książek, które właśnie ten motyw obrały za główny. Magia
żywiołów, wiedźmy i zabójcze „elfy”? Odhaczone. Do czego dążę – pod względem
gatunkowym nie wydaje się to być pozycją godną zapamiętania, bo takich jest…
dużo. Dodatkowo zupełnie inaczej
wyobrażałam sobie senny świat. To znaczy… jako bardziej barwny i irracjonalny.
Zabrakło mu trochę tego absurdalnego klimatu wyrwanego z ludzkich snów.
Ostatnia rzecz fabularna, którą
chciałam wspomnieć, to te „senne przeskoki”, które rzutowały także na przeskoki
w fabule. I to właśnie była jedna z rzeczy, która mogła trochę dezorientować,
bo w jednej chwili działo się to, a w następnej to. I nie chodzi o sam fakt ich
pojawiania się – w końcu był to zaplanowany zabieg – ale o rzeczywisty brak
pisarskiego przejścia pomiędzy tymi wątkami.
Na sam koniec muszę się czepić jeszcze
jednej rzeczy. OKŁADKI. Patrzę na to, powiedzmy, okiem przyszłego edytora. Tu
jest tak wiele wymyślnych, finezyjnych roślin, że tytuł kompletnie ginie w tle.
Ba, wystarczy ją podstawić pod światło, a złoto tak nas oślepi, że już
kompletnie litery rozmyją nam się przed oczami. Przesyt nad przesytem. Nie jest
to może zła okładka, ale jakby wyciąć trochę tych roślin i zrobić więcej… tła,
białe napisy bardziej by się odznaczały, a tak po prostu giną w krzaczastym gąszczu
– i to dosłownie. Sam grzbiet, a także „skrzydełka” przedstawiają się naprawdę ładnie,
więc nie rozumiem, czemu podobnego motywu nie przyjęto w związku z okładką!
Wtedy nie miałaby równych sobie!
PRAISE
SATAN! – CZYLI KOT, CZAROWNICA, MAGICZNE MIASTECZKO I… DWIE CIOTKI WIEDŹMY (?!)
To, co mnie na początku książki zaintrygowało,
to niewątpliwie główna bohaterka. Chyba nie widziałam jeszcze takiej książkowej
małej, tykającej bomby, która wybuchałaby niezliczoną ilość razy, by dowalić
komuś prosto w twarz i fizycznie, i psychicznie. Podobało mi się to, że ten charakterek
często przysparzał jej problemów, bo cóż rzec, March miała niewyparzoną… buźkę.
Autor wybrał ciekawą kreację, nawet jeżeli postać chwilami była trochę
irytująca (ale przynajmniej racjonalna i ludzka!). Podobał mi się również
Callen i Piątek. Może Callen nie był jakoś super rozwiniętą postacią pod
względem charakteru i czasem był jak takie masełko, które po prostu było, a
potem rozpływało się na rozgrzanej patelce, żeby można było usmażyć na nim
jajecznicę (chyba za dużo porównań do jedzenia w tej recenzji), ale nawet mimo
tego dosyć go polubiłam. Piątek był zaś zabawny. Widzę tu jakąś inspirację
Salemem z Sabriny, nastoletniej
czarownicy, jak Boga kocham (teraz jak tak piszę, to w ogóle Miasto snów pachnie mi Sabriną! Nawet
March jest jakby… półkrwi, a dwie, powiedzmy, „ciotki” jednego z bohaterów, które
były wiedźmami? HA!). Czarny kot, który robi sobie jaja, no i… jest, kim jest
(tutaj ktoś powinien mi związać paluszki, żebym za wiele nie wydała). Widzę w
nim również trochę takiego bułhakowskiego Behemota, ale bardziej w wersji młodzieżowej,
a więc nieco… wyłagodzonej (nie pił czystego spirytusu!). Piątek to trochę
postać oklepana, ale miła w odczycie.
Reszta bohaterów nie wydawała się być
tutaj jakoś szczególnie interesująca, ale myślę, że te główne wystarczą, aby
zainteresować człowieka swoimi kreacjami.
Podsumowując. Miasto snów nie jest nie wiadomo jak cudowną
i oryginalną nowością w książkowym świecie. Fabułę mogłabym określić mianem
koktajlu – wystarczy wziąć kilka losowych owoców i je zmiksować, dzięki czemu
powstanie niezła mieszanka, której nie wszystkie składniki musimy rozpoznać. Bywa
interesująca, ale i nużąca. Główni bohaterowie są dobrze wykreowani, a
zakończenie intrygujące. Czy sięgnę po kolejny tom? Intryguje mnie, ale to się
jeszcze okaże!
OCENA:
★★★★★☆☆☆☆☆
STREFA DEMONICZNYCH CYTATÓW:
Świat
się od tego nie zawali – lubiła to powtarzać.
Jasne,
że się nie zawali – pomyślała March. Ludzie mają
poważniejsze problemy, a świat też się od nich nie wali. Ale to świadczy tylko
o jego obojętności.
Kot był nadto rozmowny, mówił nie tylko
dużo, ale w dodatku zdarzało mu się używać wyszukanych słów, jakby każdą chwilę
wolną od buszowania po śmietnikach poświęcaniu czytaniu klasyki.
– Świetnie – warknęła March –
zgubiliśmy gadającego kota. To przez ciebie.
Callen się obruszył.
– Piątek sam za siebie odpowiada.
– Ale był tak jakby pod naszą opieką.
Albo może to my byliśmy pod jego opieką, co jest w sumie jeszcze gorsze.
Ja wyjątkowo dam szansę tej serii jak i Kronikom Jaru :) [kreatywna-alternatywa]
OdpowiedzUsuńTo niby moje klimaty, ale recenzja raczej mnie zniechęca...
OdpowiedzUsuńMiałam przez moment na uwadze ten tytuł, ale teraz widzę, że niekoniecznie książka spełniałby moje oczekiwania. Ostatnio trafiłam na taką nierówną przygodę czytelniczą, zatem teraz poszukuję mocnych i ustabilizowanych wrażeń. :)
OdpowiedzUsuńOjej, aż mi przykro, że okazało się, iż jest to słaby tytuł. Nie wiem czy mimo wszystko jednak po nią nie sięgnę.
OdpowiedzUsuńUwielbiam Kroniki Jaaru i ten tytuł również już czeka na swoją kolej. Trochę mnie zasmuciły twoje uwagi, ale i tak przeczytam, by sprawdzić jak to będzie ze mną. ;)
OdpowiedzUsuńChyba za stara jednak jestem na takie książki. :) Chociaż nie mówię nie, bo w wolnej chwili być może sięgnę. :)
OdpowiedzUsuńO! Chyba pierwszy raz trafiłam na średnią opinię o tej książce. Lektura jeszcze przede mną i wówczas sama ocenię :)
OdpowiedzUsuńFaber mnie nie przekonuje - bardzo dziecinne książki.
OdpowiedzUsuńCzytałam Kroniki Jaaru, Miasto snów będę czytać dopiero dzisiaj ale pokładam w niej wiele nadziei ;)
OdpowiedzUsuńNie przepadam za Faberem. Jego książki mnie usypiają, a tak są zachwalane. Miasto snów kojarzę z tych ich reklam na Facebooku ale nie kupili mnie bo nie chcę znowu przysypiać.
OdpowiedzUsuńOkładki widziałam tylko w Internecie i nawet mi się nawet podobały, ale zaufam Ci, że tytuł ginie w natłoku tych wszystkich złotych roślin. Ja do tej pory spotkałam same pozytywne opinie, ale jakoś ta książka nie wpadała w mój czytelniczy gust. Ta nierówna fabuła tylko by mnie irytowała i odbierała przyjemność z lektury.
OdpowiedzUsuńJa ostatnio przeczytałam w końcu "Miasto snów" i chociaż na początku ciężko było mi się odnaleźć ponieważ znam Kroniki Jaaru i część wprowadzenia już również poznałam. To mimo wszystko książka później mnie urzekła. Fajnie że Faber stworzył kolejną "część" Jaaru a nie napisał książki w jeden z krain, które już znamy ;)
OdpowiedzUsuń