Przekład:
Dominika Maculewicz
Tytuł:
Wiedźma morska
Tytuł
oryginału: Sea Witch
Seria/Cykl:
-
Gatunek: fantastyka,
literatura młodzieżowa
Wydawnictwo:
NieZwykłe
Ilość
stron: 306
Po
tym, jak jej najlepsza przyjaciółka, Anna, utonęła, Evie stała
się wyrzutkiem w swoim małym rybackim miasteczku.
Dziwolągiem.
Przekleństwem.
Wiedźmą.
Przy
brzegu zaczyna pojawiać się dziewczyna niezwykle podobna do Anny i,
mimo zaprzeczeń, Evie jest przekonana, że jej przyjaciółka wciąż
żyje. Że jej magia okazała się nie być tak bezużyteczna, jak
się wydawało. Dlatego gdy obie dziewczyny wpadają w oko – i
skradają serca – dwóm czarującym książętom, Evie wierzy, że
w końcu ma szansę żyć długo i szczęśliwie.
Niemniej
jednak jej przyjaciółka skrywa tajemnicę. Nie może zostać w
Havnestadzie ani poruszać się na dwóch nogach, chyba że Evie
znajdzie sposób, by jej pomóc. Teraz Evie zrobi wszystko, aby
uratować człowieczeństwo swojej przyjaciółki oraz serce swojego
księcia, w którym drzemie potęga jej magii, jej oceanu oraz jej
miłości, aż w końcu zbyt późno odkryje prawdę, jaka kryje się
za zawartą przez nią umową.
[Opis
wydawcy]
„Wiedźma morska” to jedna z nowości
lutowych tego roku na rynku czytelniczym, która zapowiadała się
obiecująco. Zakazana magia, gdzie za ujawnienie tej natury groziła
kara śmierci; tajemnicze pojawienie się dziewczyny łudząco
podobnej do zmarłej przyjaciółki Evie, Anny; umożliwiająca
pokazanie swojej umiejętności plotkarskiej wątpliwa przyjaźń
przygotowującego się do objęcia tronu księcia i córki dworskiego
rybaka... Przecież to aż się prosiło o mroczne, budzące grozę
akcenty, gdzie zasłaniałoby się oczy ze strachu, by później
rugać się za własną głupotę. Właśnie, zapowiadało, bo to, co
otrzymałam, znacznie od tych klimatów odbiegało. Co poszło nie
tak?
SPEŁNIĘ
TWOJE TRZY ŻYCZE... A NIE, TO NIE TA BAJKA, SORRY...
Raczej
nikt nie obrazi się na mnie za stwierdzenie, że praktycznie przez ¾
książki nie dzieje się tu nic na tyle absorbującego, aby piać
nad tym z zachwytu. Odczuwałam kompletne znużenie, przewracając od
niechcenia czytane strony, próbując nie ziewać z nudów,
równocześnie nie rzygać tęczą od nadmiaru słodyczy, panoszącej
się niczym księżniczka. Przyznaję, powinnam się tego spodziewać
po zapoznaniu z opisem „Wiedźmy morskiej”, jednakże mocno
trzymałam kciuki, aby ta miłość rosnąca wokół nas,
przysłaniająca nawet nieśmiałe podrygi smutnych, nostalgicznych
wspomnień, wreszcie się zmęczyła. Aby poszła odpocząć,
pozwalając mrocznym rytmom przejąć stery. A tak akcja powieści
przypominała leniwie płynącą rzeczkę, niżeli wzburzone morskie
fale, straszące swoją potęgą. To sprawiło, że co rusz
odkładałam książkę na bok, z niechęcią po nią sięgając.
Niespecjalnie do niej lgnęłam, obawiając się masy nic
niewnoszących sytuacji, gdzie ich zwyczajność całkowicie odebrała
koronę magii. A skoro już o niej wspomniałam, to warto zauważyć,
że właśnie przez cały ten czas traktowano ją po macoszemu.
Liczyłam, że autorka pokaże ją jak od najlepszej strony, ale
kiedy bywała ona wykorzystywana jedynie do wyczarowywania
absurdalnych – jak dla mnie – przedmiotów, śmiałam się w
głos. Autorka tworzyła wiele okazji na pokazanie swojej
kreatywności, lecz wolała ona iść na łatwiznę. A to jeszcze nie
koniec moich narzekań.
Prychałam
zdegustowana, starając się dotrwać choćby do połowy książki.
Wmawiałam sobie, że być może Sarah Henning kupuje czas, aby
zaskoczyć zapierającym dech w piersiach zwrotem akcji i masą,
niekoniecznie pozytywnych, niespodzianek. I doczekałam się tego.
Wreszcie cukierkowa do granic możliwości, gdzieniegdzie przetykana
cieniutką nicią tajemniczości, historia wyciągnęła pazury,
ciachając nimi na oślep. Nareszcie działo się coś, przy czym
można było zapomnieć o całym świecie, tyle że... za późno.
Skumulowanie mocnych wrażeń na ostatnich pięćdziesięciu stronach
nie zdołało mnie udobruchać na tyle, bym skakała z radości na
ich widok. Tak, tak – czekałam na to. Ba, wręcz modliłam się o
ten cud, ale co mi po tym, jak czułam niesmak po tym, co dotąd
przeczytałam?
Wiecie,
co jednak najmocniej trzymało mnie przy „Wiedźmie morskiej”?
Ukazujące się retrospekcje wydarzeń. Opowiadane z punktu widzenia
tajemniczego obserwatora, wzbudzały we mnie zaciekawienie, jak i
pozwalały zadawać sobie mnóstwo pytań dotyczących aktualnie
toczącej się fabuły. Umożliwiały zasiać we mnie ziarenko
niepewności. Aż żałowałam, że autorka właśnie w tych nutach
nie wykreowała całej historii. Wtedy czułabym się jak w niebie!
BŁAGAM,
POMYŚL, ZANIM SIĘ ZA COŚ WEŹMIESZ!
Evie,
chociaż zgrywała przed swoim przyjacielem, Nikiem, że jest twarda
i żadne przykre słowa, krzywe spojrzenia wymierzone w jej kierunku
nie robią na niej wrażenia, czuła, że prędzej czy później jej
maska opadnie, a wtedy świat dojrzy jej prawdziwą twarz. Dlatego
też trzymała się jak tonący brzytwy nadziei na lepsze jutro,
próbując robić dobrą minę do złej gry. Tym samym pozwalała
sobie zabłyszczeć niemałą głupotą. Totalnie nie pojmowałam,
jak ktoś, kogo przez lata wystrzegano przed morskimi stworzeniami,
bez wahania postanawia zaprzyjaźnić się z syreną. Ba, nawet pomóc
jej zdobyć serce księcia – swojego najlepszego przyjaciela – i
tym realizując plan nowej znajomej na pozostanie człowiekiem.
Rozumiałam, że widziała w niej swoją zmarłą przyjaciółkę.
Annemette (pieszczotliwie nazywana przeze mnie Almette) dawało jej
ku temu wiele powodów, lecz nawet to nie powinno pozwolić na to, by
nastolatka kompletnie straciła głowę. Nie inaczej było z obiektem
westchnień Evie, Ikerem. Robiący nadzieję dziewczynie, przyklejony
do jej ust książę-podrywacz od początku mi śmierdział. Cuchnął
dla mnie fałszem na kilometr. Nie wierzyłam w jego szczere
intencje, jednak podobała mi się w nim podejrzliwość, jaką
obdarzył skrywającą się w ludzkim ciele syrenę. Sama nie byłam
pewna szczerych intencji Almette, znaczy Annemette, dlatego właśnie
tym zapunktował. Niestety z czasem pokazał, że nie było warto
przydzielać mu żadnych plusów... A co mogę powiedzieć o samym
przyjacielu Evie? Cóż... jak dla mnie był najbardziej mdłą
postacią z nich wszystkich, dlatego pozwolę sobie przemilczeć jego
kwestię...
Sarah
Henning. Cóż,
gdybym napisała, że nie ma talentu do opowiadania baśniowych
historii, zostałabym za to zjedzona. Podobno podczas czytania
oryginalnej wersji „Wiedźmy morskiej” można się zakochać w
jej kunszcie pisarskim, lecz to, co moje oczy zobaczyły po polskim
tłumaczeniu... Można przy tym zapłakać. Dlatego, gdyby tylko mój
poziom znajomości języka angielskiego był znacznie lepszy, na
pewno spróbowałabym przeczytać oryginał i ocenić, jak bardzo
wydawnictwo sknociło to, nad czym Sarah Henning tak dzielnie
pracowała. A tak musiałam zjechać ten świat, bo cóż...
oceniałam to, co miałam przed oczami. Najważniejsze jednak, że –
pomimo paskudnego tłumaczenia – pozostawiono wyraźną kwestię
wyczulania na obdarzanie zaufaniem każdego, kto stanie na naszej
drodze. Może niektórzy na nie zasługują, jednak na naszej drodze
mogą pojawić się również tacy, co skrzętnie to wykorzystają, a
wtedy sprawy mogą się pokomplikować...
Chciałabym
jeszcze ponarzekać na książkę od strony edytorskiej, bo jednak
można tutaj znaleźć trochę paskudnych błędów, które gdyby
tylko połączyły siły, mogłyby wywołać wojnę z poprawnością
językową. I już nawet przygotowałam parę tekstów z tej okazji,
ale stwierdziłam, że już tyle razy wyciągano tę sprawę na
wierzch, że moje wytykanie palcami można zakończyć w tym miejscu
i po prostu zakończyć ten temat.
Podsumowując.
„Wiedźma morska” mogłaby mnie oczarować swoją leniwie
rozwijającą się magiczną historią ukrywającej swoją prawdziwą
tożsamość Evie, gdyby nie multum przesłodzonych chwil, które
niespecjalnie do mnie przemawiały. Nie można także zapominać o
wielu zwrotach akcji, których absurdalność przekraczała wszelkie
granice. Gdyby jednak przymknąć oko na te „drobnostki”,
dostajemy nawet w miarę powieść, lecz nie na tyle dobrą, aby pamiętać o
niej miesiącami. Jednakże możemy za to podziękować polskiemu tłumaczowi, także obdarujmy go kwiatami... na które ma uczulenie! Niech ma za swoje!
MOJA
OCENA:
★★★★★☆☆☆☆☆
Lubię takie nawiązania do baśni i bajek, dlatego ten tytuł jest u mnie na liście 'must read'. Ale nie nastawiam się na fajerwerki, bo już parę chłodnych opinii spotkałam. :)
OdpowiedzUsuńTo nie moje klimaty czytelnicze. 😊
OdpowiedzUsuńChociaż lubię takie klimaty, to jednak tym razem odpuszczę.Sporo mam do nadrabiania z listy do czytania na ten rok.
OdpowiedzUsuńChyba niekoniecznie będę chciała ją czytać :)
OdpowiedzUsuńhttp://whothatgirl.blogspot.com
Intrygujący tytuł, który mnie przyciągał do siebie. Po Twojej recenzji wiem, że jednak nie sięgnę po nią :)
OdpowiedzUsuńCzyli przykład na to, jak świetny pomysł na fabułę oprawionego w intrygujący klimat przeradza się w coś przeciętnego i nieco rozczarowującego. Może mnie ta kosmiczna ilość nagłych zwrotów akcji by nie przeszkadzała, ale przesłodzenie byłoby już na minus.
OdpowiedzUsuńDobry wieczór!
OdpowiedzUsuńTytuł mi się gdzieś tam obił o uszy, ale szczerze pisząc, nie zagłębiałam się w tę książkę. A teraz tak czytam fabułę i kurczę, intryguje mnie ona.
Szkoda, że przez tak sporą część stron odczułaś raczej znużenie niż ochy i achy, a akcja zaczęła nabierać tempa, sensu dopiero pod koniec i jak napisałaś - zdecydowanie za późno. Nie wiem, zastanowię się nad tą pozycją, bo kusi mnie niezwykle, ale boję się tych cukierkowych, przesłodzonych scen. :/ Jeśli będę cierpieć na nadmiar pieniędzy, to chyba lepiej sprawić, co i jak, niż się głowić nad tym! Pozdrawiam serdecznie, a recenzja obłędna, pierwszy podtytuł jest genialny:)
Dużo dobrego na czwartek!
Z pewnością przeczytam, bo lubię nawiązania do bajek w książkach :-)
OdpowiedzUsuńO tej książce pierwszy raz usłyszałam u Come book i totalnie mnie nią oczarowała. Z niecierpliwością czekałam na polską premierę i doczekałam się... Nagle pojawiło się tyle negatywnych opinii na temat całej fabuły, a w szczególności ludzie narzekali na wydanie, błędy redakcyjne itp. Wydaje mi się, że może coś być w tym tłumaczeniu i w oryginale o wiele lepiej czytałoby się tę książkę. Posiadam na półce obie wersje, więc zobaczę, czy miałam racje.
OdpowiedzUsuńSłyszałam wiele o tej książce, ale właśnie większość ocen nie była przesadnie pozytywna. Odpuszczę sobie na razie tę lekturę
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nie przypadła Ci do gustu bardziej :) Rozumiem Twoje argumenty, ale przyznaję że mnie ta powieść oczarowała :)
OdpowiedzUsuńWpisałam ją w premiery - czyli moje chciejki - ale te przesłodzone chwile mnie teraz napawają nutką zwątpienia...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Lady Spark
[kreatywna-alternatywa]
Zapowiadała się dosyć ciekawie po opisie wydawcy, ale dalsza część recenzji skutecznie mnie zniechęciła. Szkoda... To mogła być naprawdę dobra i wciągająca historia.
OdpowiedzUsuńBrzmi obiecująco, ale po twojej recenzji raczej nie sięgnę, nienawidzę nużących pozycji, gdzie akcja leci i leci, aż nie może dolecieć, a czytelnik się nudzi. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńOsobliwe Delirium
Do tej pory nie byłam przekonana czy na 100% odpuścić ją sobie. Teraz moje wątpliwości powoli się utwierdzają. że nie warto.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Zakochałam się w twoim szablonie bardzo fajny :D A jeśli chodzi o recenzje to też bardzo ciekawa :D
OdpowiedzUsuńMÓJ BLOG
MÓJ FACEBOOK
MÓJ INSTAGRAM
"Wiedźma morska" to była książka, na którą bardzo długo czekałam. Odkąd zobaczyłam ją w zapowiedziach nie mogłam się doczekać... Wszyscy wypowiadali się o niej pozytywnie, było wokół niej sporo szumu - oczarowała mnie. Jedak gdy przyszło co do czego książka okazała się wielkim rozczarowaniem. Zgodzę się całkowicie, że akcja tej książki nie jest zbyt ciekawa, nużąca - można w połowie czytania zwątpić. O bohaterach dobrze wypowiedzieć się nie da. Głupota Evie boli mnie do dziś... Tak jak "magia" w tej historii. Oczekiwałam groźniej wiedźmy, budzącej postrach w żeglarzach, mrocznej istoty, która zwiastuje tylko śmierć... A w zamian dostaliśmy bajkową opowieść. Retrospekcje wydarzeń ratowały całą fabułę, też żałuję, że autorka nie poprowadziła tak całej książki. Recenzja jak zawsze świetna :D Szkoda, że nie dane było mi najpierw zapoznać się z nią zanim zabrałam się za tą powieść. Oszczędziłabym sobie rozczarowania :c
OdpowiedzUsuńUf, jak dobrze, że tego nie czytałam! Ale za to przyjemnie było przeczytać, jak zgrabnie skrytykowałaś tę książkę :)
OdpowiedzUsuńJa tę książkę czytałam w oryginale i mi się tak bardzo podobała. Po polską wersje też mam zamiar sięgnąć jednak ten szum wokół niej mnie bardzo odstrasza.
OdpowiedzUsuńWłaśnie nadrabiam Sparksa czytam bezpieczną przystań i jestem prawie w połowie jak narazie książka ciągnie się jak flaki z olejem jedynie pojedyńcze sceny wciągają. Ale z nim mam chyba zawsze tak że przez większą część książki się nudzę A pod koniec jest wielkie bym, zaskoczenie. Po wiedźmę morska nie sięgnę bo to nie moja klimaty
OdpowiedzUsuńChociaż lubię taką tematykę to jednak zniechęciłam się do tej książki
OdpowiedzUsuńMnie jakoś (o dziwo!) do tej książki nie ciągnęło i widzę, że dobrze, bo za dużo cukru w powieści to dla mnie trumna i pewnie by nawet te 50 ostatnich stron nie było ratunkiem :D
OdpowiedzUsuńOdkładałam tę książkę kilka razy, bo od pierwszych stron, wiedziałam, że nic jej nie uratuje, skoro jest oparta na takim idiotyzmie jak "przyjaźń między nic niewartą łajzą i boskim księciem". Cały ten motyw z tym, jaka to ona jest biedna, jak ludzie krzywo na nią patrzą, jak nie umiała uratować matki (że co?!), jak to nie zna swojego miejsca w szeregu, a przy tym ciągłe bezczelne wpieprzanie się tak, gdzie jej nie chcą i jakieś takie bezpodstawne przyjaźnienie się z młodzianami z rodziny królewskiej jest szyte cholernie grubymi nićmi. Ale podobnie jak u Ciebie, kusiły mnie te fragmenty z przeszłości, więc koniec końców przeczytałam. I tak, poniekąd końcówka ratuje sytuację, ale nadal była tak głupia i niedorzeczna, że trudno uwierzyć, że coś takiego w ogóle by przeszło.
OdpowiedzUsuńMyślę, że i tak bardzo łaskawie oceniłaś całą historię ;)
Czasami negatywne opinie też zachęcają, bo motywują do tego, by samodzielnie przekonać się o zasadności argumentów będących na nie. Do tego dochodzi aferka edytorska i to też wzbudza ciekawość. O tej książce było głośno i przyznam, że szkoda trochę potencjału, który w sobie miała. Jednak nie czytałam osobiście, więc się szerzej nie wypowiem w tym temacie. Kupić nie zamierzam, ale intryguje mnie i w sumie chciałabym przekonać się sama jak to dokładnie wygląda od środka ;)
OdpowiedzUsuńRecenzję przejrzałm pobieżnie, bo nie ukrywam,że mam tą książkę w planach i nie chciałabym sobie za dużo spoilerować 😁 ale zauważyłam, że ciebie nie porwała. Raczej jesteś na nie.
OdpowiedzUsuńNiby średnia, ale mam ją w planach... Jestem jej bardzo ciekawa odkąd pierwszy raz o niej usłyszałam 🙊
OdpowiedzUsuńMnie ta książka przede wszystkim zdobyła klimatem. Bo co jak co, ale właśnie klimatu nie można jej odmówić. Bardzo lubię nawiązania do baśni, A to było pierwszym odnoszący się do Małej Syrenki, na jakie się natknęłam.
OdpowiedzUsuńTo w ogóle nie moje klimaty. Przesłodzone sceny? Kompletnie nie dla mnie. A słyszałam jeszcze, że redakcja i korekta totalnie tu siadła, więc tym razem się nie skuszę.
OdpowiedzUsuńZdaję sobie sprawę, że ta książka ma wiele baboli w polskim wydaniu, ale ja nadal chcę ją przeczytać. Mój angielski nie jest na tyle dobry, żeby zabrać się z tą pozycją w oryginale, więc będę musiała męczyć się z tymi błędami. Życie jest ciężkie. ECH.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Klaudia z bloga http://czytaniejestmagiczne.blogspot.com/