niedziela, 5 stycznia 2020

ROSZPUNKO, ROZPUŚĆ SWOJE WŁOSY! [Marissa Meyer – „Cress”]

Autorka: Marissa Meyer
Tłumaczenie: Magdalena Grajcar
Tytuł: Cress
Cykl: Saga Księżycowa
Tom: 3
Gatunek: fantastyka, science-fiction
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Liczba stron: 548

Opis: W trzeciej części bestsellerowej Sagi Księżycowej, Cinder, Scarlet, Wilk i Kapitan Thorne łączą swoje siły, aby obalić rządy okrutnej królowej Levany. Chcą uratować świat i obsadzić na tronie Luny jego prawowitą księżniczkę.
Ich nadzieją staje się Cress, lunarska skorupa, zamknięta od siedmiu lat w satelicie, niczym Roszpunka w swojej wieży. Czas w odosobnieniu sprawił, że Cress jest świetnym hakerem. Niestety, została zmuszona do pracy dla Królowej Levany i właśnie otrzymała rozkaz wyśledzenia Cinder i jej przystojnego wspólnika. Roszpunka z przyszłości nie czeka na ratunek, lecz sama go znajduje. Na bieżąco śledzi bowiem losy poszukiwanych uciekinierów: Cinder, Scarlet oraz Kapitana Thorne'a. Kiedy udaje się jej nawiązać kontakt i poprosić o pomoc w ucieczce, wszystko idzie zupełnie nie tak jak powinno. Upadek z gwiazd na Ziemię nie mógł być bardziej bolesny jak i dosłowny.
[opis wydawcy]

Nie wstawiałyśmy co prawda z Olą żadnego podsumowania roku na bloga, bo uznałyśmy, że nie jest to konieczne, ale już teraz mogę podzielić się z wami pewną informacją. Moją ulubioną książką w 2019 roku została Cress, czyli trzeci tom Sagi Księżycowej autorstwa Marissy Meyer. Dodatkowo to dzięki niej, pomimo wielu przeczytanych już dotąd powieści z gatunku space opera, dowiedziałam się, że… uwielbiam historie, które dzieją się dalekiej w przyszłości, w kosmosie. Jeżeli autor dorzuci do tego jeszcze szczyptę miłości, a także dużą dawkę akcji – prawdopodobnie zostanę kupiona. Właśnie tak od lat kupuje mnie Saga Księżycowa, ale to oczywiście nie wszystko, co w sobie zawiera. Gotowi na porcję tak rzadkiego u mnie zachwytu? To do dzieła!

KIEDY AKCJĘ WYWALA W KOSMOS, PROSTO NA KSIĘŻYC!

Niemiecka baśń o długowłosej Roszpunce (nie mylić z roszponką, bo i takie potworki zdarzało mi się widywać podczas pisania pracy zaliczeniowej na temat księżniczek Disneya) trafiła tym razem również do Sagi Księżycowej, co nie jest niczym dziwnym, kiedy dostaliśmy już futurystyczną wersję opowieści o Kopciuszku czy Czerwonym Kapturku. W naszym czytelniczym świecie często krąży określenie „klątwa drugiego tomu”, w tym przypadku nie miała ona jednak urzeczywistnienia. Podobnie było z Cress. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że nie dość, że to moja ulubiona książka 2019 roku, to jeszcze ulubiona część Sagi Księżycowej. Do tej pory trochę narzekałam, że dwa pierwsze tomy bywały niekiedy bardzo oszczędne, jeżeli chodzi o akcję – zazwyczaj jej nagromadzenie dostawaliśmy pod koniec opowieści, tym razem tak jednak nie było. Przez cały czas miałam wrażenie, że dzieje się tutaj naprawdę wiele. Może zaletą tego jest już całkiem pokaźny zestaw bohaterów, któremu pani Meyer starała się poświęcać odpowiednio dużo miejsca w fabule, a może to, że akcja powoli nabiera pewnej kulminacyjności, bo oto zbliżamy się do finału całej serii. Bardzo mnie cieszy, że pomimo dodania do tej kosmicznej mieszanki kolejnej postaci, wcale nie odczuwamy, że któryś z bohaterów potraktowany jest po macoszemu. Każdy ma tu swoje miejsce.


ROSZPUNKO, ROZPUŚĆ SWOJE WŁOSY! A, NIE. DOBRA. WOLĘ JE ŚCIĄĆ, BO PRZESZKADZAJĄ...

Tym razem w Cress prym wiedzie tytułowa Crescentia i Kapitan Thorne, którzy pojawili się już w poprzedniej części. Obocznie mamy również sceny z podróży załogi Cinder, sceny z udziałem Kaia, a także Scarlet, która rozmawia z tytułową bohaterką kolejnej, ostatniej już części Sagi Księżycowej. Ja osobiście bardzo umiłowałam sobie Cress i Thorne’a – chyba zostaną już moim ulubionym paringiem całej serii, bo nie sądzę, żeby ktokolwiek miał ich jeszcze przebić, choć blisko nich są na pewno Cinder i Kai. Może w ich przypadku fabuła nie była tak emocjonująca i rozbudowana, ale naprawdę satysfakcjonująca i rozczulająca. Podobało mi się to, że bardzo się od siebie różnili – Cress to, podobnie jak Roszpunka, osoba żyjąca długi czas poza miejscami, gdzie mieszkają inni ludzie. Zamknięta w swojej wieży, czy może raczej satelicie, spotyka od czasu do czasu tylko taumaturgiczkę Sybil, która dostarcza jej żywność i wodę w zamian za informacje. Cress jest księżycową skorupką. Przeżyła tylko dlatego, że w pewnym wieku zaczęła wykazywać się bardzo przydatnymi zdolnościami hakerskimi. Choć bywała posłuszna królowej Levanie, ukradkiem starała się pomagać prawdziwej, zaginionej dziedziczce tronu Księżyca. Właśnie dzięki kontaktowaniu się z załogą Cinder, po raz pierwszy mogła wyjść do prawdziwego świata i poznać prawdziwych, żywych ludzi. Kapitan Thorne to zapatrzony w siebie podrywacz, który szybko stał się idolem Cress, starającej się w nim dopatrzeć czegoś więcej niż tylko płytkości. Ten motyw bardzo mnie rozczulił, bo dziewczyna cały czas starała się wierzyć w to, że Thorne jest dobrym człowiekiem, który potrafi pewne rzeczy wykonywać bezinteresownie. Oboje byli niesamowicie skrajnymi charakterami, a jednak tak do siebie pasowali, że po skończeniu całej powieści czułam niedosyt! Chciałam więcej scen z ich udziałem, chociaż tych oczywiście w trzecim tomie nie brakowało.
Cress to taka niewinna, przerażona, ale równocześnie zafascynowana światem zewnętrznym dziewczyna, która w momentach, kiedy ogarnia ją panika, ucieka do świata wyobraźni. Ma również piękny głos. Takiej postaci po prostu nie da się nie lubić, dlatego też stała się jedną z moich ulubionych bohaterek tej serii. Jej charakter dobrze oddaje to, jak przedstawiana dotąd była Roszpunka w różnych adaptacjach. Thorne może trochę odchodzi od kreacji typowego księcia z bajki, bo bycie kobieciarzem spisuje go na niepowodzenie w tej kwestii, ale bardzo mi się podobało to, że przyjęto dla niego taką wersję zdarzeń, jak utrata wzroku, co jest motywem z baśni (i czymś, czego zabrakło mi w disnejowskiej adaptacji, ale to już kwestia na inny post).
W kwestii nowych bohaterów, warto tutaj wspomnieć również o Winter i Jacinie, którzy będą zapewne naczelnym paringiem czwartego tomu. Uważam, że był nam potrzebny ktoś taki, jak Winter – czyli osoba wzbudzająca w nas dziwne uczucia, takie jak niepokój, niepewność, a także zdziwienie. Jacin też zapowiada się świetnie – jako taki nachmurzony, ironiczny i niezbyt miły chłopak, któremu zależy wyłącznie na tym, aby jego ukochana przyjaciółka miała się dobrze. Dzięki tym nowym bohaterom nie mogę się wręcz doczekać kolejnej części! Obawiam się tylko tego, że w natłoku tak wielu kulminacyjnych zdarzeń, mogą zostać potraktowani nieco zbyt skrótowo, w końcu to kolejne dwie postacie do opisywania, a więc jeszcze trudniejsze wyzwanie dla pani Meyer, i to w obliczu zakończenia całego cyklu.
Jeżeli chodzi o inne postacie… trochę zabrakło mi tutaj Scarlet, ale rozumiem, że to kwestia okoliczności, w jakich się znalazła. Za to reszta bohaterów sprawuje się naprawdę dobrze. Szczególnie umiłowałam sobie progres Cinder. Okazuje się, że jej moc nie wzięła się z niczego, a jest po prostu następstwem ciężkiej pracy z Wilkiem. Podobało mi się też jej zastanawianie się, czy choć chciała uniknąć bycia taką, jak królowa Księżyca, sama nie stała się taka, jak ona. Nie mogłam się również doczekać jej ponownego spotkania z Kaiem, i proszę, moje życzenie zostało spełnione. Przy tym tomie to ja naprawdę krzyczałam jak typowa fangirl…


...A Z KSIĘŻYCA WRACAMY NA ZIEMIĘ

Tak jak wspominałam, akcja, która miała tutaj miejsce na różnych płaszczyznach, bardzo mi się podobała. Przy żadnym wątku się nie nudziłam. Uważam, że wszystko zostało tutaj wykreowane w tak przystępny i ciekawy sposób, że nawet nie mam na co narzekać. Moje jedyne narzekania mogą odnosić się do typowo bajkowych rozwiązań, czyli tego, że przeznaczenie chyba bardzo lubi się z bohaterami Sagi Księżycowej. Mają oni tak duże pokłady przypadkowego szczęścia, że wręcz nie mogę w to uwierzyć. Mimo wszystko to łatwe splatanie wątków i naginanie fabuły tak, żeby wszystko było spójne i jakby celowo zaplanowane, wcale mi nie przeszkadza. Ma to jakiś swój baśniowy wymiar. W baśniach również wiele rzeczy dzieje się na zasadzie „celowego przypadku”, jak ja to ironicznie lubię nazywać. Gdyby to była inna książka, czyli może bardziej obyczajowa niż fantastyczna, mogłabym się tego uczepić, ale tutaj macham ręką, bo wiem, że to poniekąd konieczne, poza tym takie rozwiązanie bardzo pasuje do tej powieści, a oczekiwać zbyt wiele od autorki też nie możemy, bo co by to było, gdyby książka była idealna? Nie miałabym na co narzekać!
Saga Księżycowa nie jest zaskakująca, ale za to satysfakcjonująca. Troszeczkę rozbawia mnie jednak fakt, że autorka przy każdym paringu zostawia otwartą furtkę. Dotąd żadna z trzech par nie złączyła się na zasadzie miłosnej akceptacji swojego związku. Oni wszyscy wiedzą, że darzą siebie jakimiś uczuciami, ale żadne z nich nie chce o tym rozmawiać. Rozumiem, gdyby to był jeden paring, ale że wszystkie działają na takiej samej zasadzie? Domyślam się, jaki pani Meyer ma w tym zamysł – znów bardzo baśniowy, a mianowicie taki, że dopiero w ostatnim tomie dostaniemy kulminację spełnionych związków, ale nie wiem, czy to do końca dobre, a już na pewno, czy takie interesujące. Można było pod tym względem wprowadzić jakieś zróżnicowanie.
Przeszkadzał mi odrobinę jeden wątek tej powieści, a mianowicie doktor Erland. Jego decyzja nie była dla mnie ani smutna, ani rozczulająca, ani wystarczająco rozwinięta, tak samo jak jego powiązanie z główną bohaterką. Nic mnie tutaj nie zaskoczyło. Miałam wrażenie, że ten wątek trochę tutaj upchnięto na zasadzie „wpadłam nagle na pomysł w trakcie pisania, to go wykorzystam, będzie fajnie”, a co za tym idzie… nie miało to jakiegoś większego polotu, przynajmniej nie dla mnie. Mogę to jednak pani Meyer wybaczyć, gdyż nie była to bardzo znacząca część fabuły, no i raczej kwestia moich własnych upodobań niż błąd.
Chciałabym napisać coś więcej o całej historii, ale poza tym, że była emocjonująca, a ja piszczałam nad niektórymi postaciami jak prawdziwa psychofanka, nie mogę zbyt wiele powiedzieć. To po prostu trzeba samemu przeżyć!
Podsumowując. Dla mnie Cress to najlepszy tom Sagi Księżycowej, pewnie dlatego, że zakochałam się w głównej parze, tytułowej bohaterce i fabule, która w końcu ruszyła z kopyta. Mimo tego, że skończyłam ją czytać jeszcze w święta, nie mogę pozbyć się dziwnej tęsknoty, która mnie opanowała zaraz po zamknięciu książki. Można powiedzieć, że przez Cress mam małego kaca czytelniczego, poza tym z miłą chęcią poczytałabym jakąś przyjemną space operę. Cóż, takie powieści też są potrzebne. Zobaczę, czy uda mi się przetrwać do premiery Winter (która nawet nie ma jeszcze daty), bo jeżeli nie… nie powstrzymam się od kupna Winter w wersji anglojęzycznej! Osobiście polecam wam zapoznać się z całą Sagą Księżycową. Ja osobiście mam niezwykły sentyment do tej serii i należy ona do jednej z moich ulubionych. Chyba zdziwiłabym się, gdyby ktoś mi kiedyś powiedział: „Ten cykl jest okropny” (i pewnie ukradkiem bym się go pozbyła, żeby nie szerzył herezji).


OCENA:
★★★★★★★

23 komentarze:

  1. Kiedy zaczęło się wielkie boom na tę serię, wyjątkowo ruszyłam do biblioteki na poszukiwanie „Cinder”. Nie oczekiwałam niczego szczególnego, ale wystarczyło dosłownie niewiele, aby mnie zniewolić. Twórczość pani Meyer (mam jakąś słabość do autorek o tym nazwisko, nie sądzisz?) sprawiła, że kompletnie olałam naukę, spędzając czas w tamtym świecie. Zakochałam się w nim do tego stopnia, iż zakupiłam własny egzemplarz tego tomu. Następnie przybyła „Scarlet”. Zakupiona w cudownej promocji również zachwycała, ale nie czułam już tego, co przy „Cinder”. A teraz mamy „Cress”, gdzie... Jeszcze nie miałam okazji zapoznać się z tym tomem! A skoro uważasz, że jest on najlepszy, to coś w tym musi być, bo Ty nie pleciesz bzdur. Znalazłaś parę wad, ale po ocenie końcowej oraz podsumowaniu wyraźnie widać, że trzeci tom Sagi Księżycowej opanował Twoje ciało i umysł. Ajj, chcę przeczytać to cudo. MUSZĘ JE PRZECZYTAĆ, BO INACZEJ [wstaw cokolwiek złego]! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS Podsumowania to nuuuda! Dobrze, że z nich zrezygnowałyśmy. :D

      Usuń
    2. Sama piszesz sobie komentarze, kochana, czy to tskim ,,wewnętrzny"? ��

      Usuń
    3. Drogi Anonimie,
      Recenzja została napisana i opublikowana przez moją przyjaciółkę, Marlenę Marlu, z którą prowadzę bloga od początku jego istnienia. Tak się jednak złożyło, że zaczęła działać na naszym oficjalnym koncie. Zreflektowała się dopiero pod koniec „ogarniania”, dlatego już tak zostało. Ja, Aleksandra, nie miałam do czynienia z „Cress”, co widać po załączonym tutaj komentarzu. Poza tym, przy wpisie znajduje się etykieta z „podpisem” autorki wpisu, dlatego prosiłabym, aby najpierw wszystko dokładnie sprawdzać, a dopiero później dzielić się takimi spostrzeżeniami. :)

      Usuń
  2. Ej, nie wiedziałam że w drugim tomie pojawiają się postacie z pierwszego. Generalnie czytałam Cinder, ale żeby coś mi to urwało to niekoniecznie (nie pozbywaj sie mnie, pliska!). Do reszty pozycji mnie nie ciągnie z tej serii.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam tylko pierwszy tom, i bardzo mi się podobał. Jednak jakoś nie złożyło się, żebym zakupiła kolejne. Najwyższa pora to zmienić ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham serię całym serduchem i już nie mogę się doczekać kolejnego tomu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten cykl jest okropny... bo nie wiem kiedy na niego znajdę czas, a chcę go przeczytać! Okropny, okropny, okropny brak czasu mnie męczy! ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nadal nie jestem przekonana do tej serii...

    OdpowiedzUsuń
  7. Mnie ta seria nie przekonuje, może dlatego,że fantasy i science-fiction to nie moje klimaty czytelnicze. Nie potrafię się w nich odnaleźć.Ale super, zęba Tobie zrobiła tak wielkie wrażenie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie znam tej serii, ale coś mnie kusi by to zmienić. I to głównie zasługa tej recenzji.

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie znam tej serii, ale jak ty polecasz to musi być dobra :)

    OdpowiedzUsuń
  10. A ja tu jeszcze serii nie zaczęłam... Ale mam w domku pierwsze dwa tomy :).

    OdpowiedzUsuń
  11. Ten cykl kusi mnie od dawna i na pewno kiedyś znajdę czas, by przeczytać :-)

    OdpowiedzUsuń
  12. Uwielbiam Sagę, a na Cress czekałam z utęsknieniem. Kocham, kocham, kocham tę książkę. Teraz trzeba czekać na Winter

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie wiem jakim cudem to cudo przeoczyłam. Ba, przeoczyłam całą serię! Muszę to przeczytać!

    OdpowiedzUsuń
  14. Bardzo lubię całą serię, ma w sobie to coś wyjątkowego. Mam nadzieję, że w Polsce pojawi się więcej książek spod pióra Autorki.

    OdpowiedzUsuń
  15. Muszę najpierw zaoszczędzić na nią, a potem będę ją czytać :D Może na tegorocznych targach uda się je zdobyć <3

    OdpowiedzUsuń
  16. Już od długiego czasu czaje się na tą serię. Nie wiem co mnie jeszcze wstrzymuje. Ech kurczę niby moje klimaty i okładki śliczne. Kinga

    OdpowiedzUsuń
  17. O! To coś dla mnie. Muszę zajrzeć do biblioteki i poszukać tej serii.

    OdpowiedzUsuń
  18. I kolejna seria, o której nie słyszałam. Mimo, że to fantastyka to po Twojej recenzji chętnie po nią sięgnę :) Muszę poszukać biblioteki w mojej okolicy i wyhaczyć jakiś egzemplarz :)

    OdpowiedzUsuń
  19. O, to jedna z tych serii, ktore po prostu muszę przeczytać! Od dawna się na nią czaję i pewnie będę czaić się jeszcze sporo czasu, ale kiedyś przeczytam!

    OdpowiedzUsuń