Tłumaczenie:
Magdalena Grajcar
Tytuł:
Cress
Cykl:
Saga Księżycowa
Tom: 3
Gatunek:
fantastyka, science-fiction
Wydawnictwo:
Papierowy Księżyc
Liczba
stron: 548
Opis: W trzeciej części bestsellerowej Sagi
Księżycowej, Cinder, Scarlet, Wilk i Kapitan Thorne łączą swoje siły, aby
obalić rządy okrutnej królowej Levany. Chcą uratować świat i obsadzić na tronie
Luny jego prawowitą księżniczkę.
Ich
nadzieją staje się Cress, lunarska skorupa, zamknięta od siedmiu lat w
satelicie, niczym Roszpunka w swojej wieży. Czas w odosobnieniu sprawił, że
Cress jest świetnym hakerem. Niestety, została zmuszona do pracy dla Królowej
Levany i właśnie otrzymała rozkaz wyśledzenia Cinder i jej przystojnego
wspólnika. Roszpunka z przyszłości nie czeka na ratunek, lecz sama go znajduje.
Na bieżąco śledzi bowiem losy poszukiwanych uciekinierów: Cinder, Scarlet oraz
Kapitana Thorne'a. Kiedy udaje się jej nawiązać kontakt i poprosić o pomoc w
ucieczce, wszystko idzie zupełnie nie tak jak powinno. Upadek z gwiazd na
Ziemię nie mógł być bardziej bolesny jak i dosłowny.
[opis
wydawcy]
Nie wstawiałyśmy co prawda z Olą
żadnego podsumowania roku na bloga, bo uznałyśmy, że nie jest to konieczne, ale
już teraz mogę podzielić się z wami pewną informacją. Moją ulubioną książką w
2019 roku została Cress, czyli trzeci
tom Sagi Księżycowej autorstwa Marissy Meyer. Dodatkowo to dzięki niej, pomimo
wielu przeczytanych już dotąd powieści z gatunku space opera, dowiedziałam się,
że… uwielbiam historie, które dzieją się dalekiej w przyszłości, w kosmosie.
Jeżeli autor dorzuci do tego jeszcze szczyptę miłości, a także dużą dawkę akcji
– prawdopodobnie zostanę kupiona. Właśnie tak od lat kupuje mnie Saga Księżycowa, ale to
oczywiście nie wszystko, co w sobie zawiera. Gotowi na porcję tak rzadkiego u
mnie zachwytu? To do dzieła!
KIEDY AKCJĘ WYWALA W KOSMOS, PROSTO NA KSIĘŻYC!
Niemiecka baśń o długowłosej Roszpunce
(nie mylić z roszponką, bo i takie potworki zdarzało mi się widywać podczas
pisania pracy zaliczeniowej na temat księżniczek Disneya) trafiła tym razem
również do Sagi Księżycowej, co nie jest niczym dziwnym, kiedy dostaliśmy już
futurystyczną wersję opowieści o Kopciuszku czy Czerwonym Kapturku. W naszym
czytelniczym świecie często krąży określenie „klątwa drugiego tomu”, w tym
przypadku nie miała ona jednak urzeczywistnienia. Podobnie było z Cress. Z
czystym sumieniem mogę powiedzieć, że nie dość, że to moja ulubiona książka
2019 roku, to jeszcze ulubiona część Sagi Księżycowej. Do tej pory trochę
narzekałam, że dwa pierwsze tomy bywały niekiedy bardzo oszczędne, jeżeli
chodzi o akcję – zazwyczaj jej nagromadzenie dostawaliśmy pod koniec opowieści, tym razem tak jednak nie było. Przez cały czas miałam wrażenie, że dzieje się tutaj naprawdę wiele. Może zaletą tego jest już całkiem pokaźny zestaw bohaterów,
któremu pani Meyer starała się poświęcać odpowiednio dużo miejsca w fabule, a
może to, że akcja powoli nabiera pewnej kulminacyjności, bo oto zbliżamy się do
finału całej serii. Bardzo mnie cieszy, że pomimo dodania do tej kosmicznej
mieszanki kolejnej postaci, wcale nie odczuwamy, że któryś z bohaterów
potraktowany jest po macoszemu. Każdy ma tu swoje miejsce.
ROSZPUNKO, ROZPUŚĆ SWOJE WŁOSY! A, NIE. DOBRA. WOLĘ JE ŚCIĄĆ, BO PRZESZKADZAJĄ...
Tym razem w Cress prym wiedzie tytułowa Crescentia i Kapitan Thorne, którzy
pojawili się już w poprzedniej części. Obocznie mamy również sceny z podróży
załogi Cinder, sceny z udziałem Kaia, a także Scarlet, która rozmawia z
tytułową bohaterką kolejnej, ostatniej już części Sagi Księżycowej. Ja
osobiście bardzo umiłowałam sobie Cress i Thorne’a – chyba zostaną już moim
ulubionym paringiem całej serii, bo nie sądzę, żeby ktokolwiek miał ich jeszcze
przebić, choć blisko nich są na pewno Cinder i Kai. Może w ich przypadku fabuła
nie była tak emocjonująca i rozbudowana, ale naprawdę satysfakcjonująca i
rozczulająca. Podobało mi się to, że bardzo się od siebie różnili – Cress to,
podobnie jak Roszpunka, osoba żyjąca długi czas poza miejscami, gdzie mieszkają
inni ludzie. Zamknięta w swojej wieży, czy może raczej satelicie, spotyka od
czasu do czasu tylko taumaturgiczkę Sybil, która dostarcza jej żywność i wodę w zamian za informacje. Cress jest księżycową skorupką. Przeżyła tylko dlatego,
że w pewnym wieku zaczęła wykazywać się bardzo przydatnymi zdolnościami
hakerskimi. Choć bywała posłuszna królowej Levanie, ukradkiem
starała się pomagać prawdziwej, zaginionej dziedziczce tronu Księżyca. Właśnie
dzięki kontaktowaniu się z załogą Cinder, po raz pierwszy mogła wyjść do
prawdziwego świata i poznać prawdziwych, żywych ludzi. Kapitan Thorne to
zapatrzony w siebie podrywacz, który szybko stał się idolem Cress, starającej
się w nim dopatrzeć czegoś więcej niż tylko płytkości. Ten motyw bardzo mnie
rozczulił, bo dziewczyna cały czas starała się wierzyć w to, że Thorne jest
dobrym człowiekiem, który potrafi pewne rzeczy wykonywać bezinteresownie. Oboje
byli niesamowicie skrajnymi charakterami, a jednak tak do siebie pasowali, że
po skończeniu całej powieści czułam niedosyt! Chciałam
więcej scen z ich udziałem, chociaż tych oczywiście w trzecim tomie nie
brakowało.
Cress to taka niewinna, przerażona, ale
równocześnie zafascynowana światem zewnętrznym dziewczyna, która w momentach,
kiedy ogarnia ją panika, ucieka do świata wyobraźni. Ma również piękny głos.
Takiej postaci po prostu nie da się nie lubić, dlatego też stała się jedną z
moich ulubionych bohaterek tej serii. Jej charakter dobrze oddaje to, jak
przedstawiana dotąd była Roszpunka w różnych adaptacjach. Thorne może trochę
odchodzi od kreacji typowego księcia z bajki, bo bycie kobieciarzem spisuje go
na niepowodzenie w tej kwestii, ale bardzo mi się podobało to, że przyjęto dla
niego taką wersję zdarzeń, jak utrata wzroku, co jest motywem z baśni (i
czymś, czego zabrakło mi w disnejowskiej adaptacji, ale to już kwestia na inny
post).
W kwestii nowych bohaterów, warto tutaj
wspomnieć również o Winter i Jacinie, którzy będą zapewne naczelnym paringiem
czwartego tomu. Uważam, że był nam potrzebny ktoś taki, jak Winter – czyli
osoba wzbudzająca w nas dziwne uczucia, takie jak niepokój, niepewność, a także
zdziwienie. Jacin też zapowiada się świetnie – jako taki nachmurzony, ironiczny
i niezbyt miły chłopak, któremu zależy wyłącznie na tym, aby jego ukochana
przyjaciółka miała się dobrze. Dzięki tym nowym bohaterom nie mogę się wręcz
doczekać kolejnej części! Obawiam się tylko tego, że w natłoku tak wielu
kulminacyjnych zdarzeń, mogą zostać potraktowani nieco zbyt skrótowo, w końcu
to kolejne dwie postacie do opisywania, a więc jeszcze trudniejsze wyzwanie dla
pani Meyer, i to w obliczu zakończenia całego cyklu.
Jeżeli chodzi o inne postacie… trochę
zabrakło mi tutaj Scarlet, ale rozumiem, że to kwestia okoliczności, w
jakich się znalazła. Za to reszta bohaterów sprawuje się naprawdę dobrze.
Szczególnie umiłowałam sobie progres Cinder. Okazuje się, że jej moc nie wzięła
się z niczego, a jest po prostu następstwem ciężkiej pracy z Wilkiem. Podobało mi się też jej zastanawianie się, czy choć chciała uniknąć bycia taką, jak królowa Księżyca, sama nie stała się taka, jak ona. Nie
mogłam się również doczekać jej ponownego spotkania z Kaiem, i proszę, moje
życzenie zostało spełnione. Przy tym tomie to ja naprawdę krzyczałam jak typowa
fangirl…
...A Z KSIĘŻYCA WRACAMY NA ZIEMIĘ
Tak jak wspominałam, akcja, która miała
tutaj miejsce na różnych płaszczyznach, bardzo mi się podobała. Przy żadnym
wątku się nie nudziłam. Uważam, że wszystko zostało tutaj wykreowane w tak
przystępny i ciekawy sposób, że nawet nie mam na co narzekać. Moje jedyne
narzekania mogą odnosić się do typowo bajkowych rozwiązań, czyli tego, że
przeznaczenie chyba bardzo lubi się z bohaterami Sagi Księżycowej. Mają oni tak
duże pokłady przypadkowego szczęścia, że wręcz nie mogę w to uwierzyć. Mimo
wszystko to łatwe splatanie wątków i naginanie fabuły tak, żeby wszystko było
spójne i jakby celowo zaplanowane, wcale mi nie przeszkadza. Ma to jakiś swój
baśniowy wymiar. W baśniach również wiele rzeczy dzieje się na zasadzie „celowego
przypadku”, jak ja to ironicznie lubię nazywać. Gdyby to była inna książka,
czyli może bardziej obyczajowa niż fantastyczna, mogłabym się tego uczepić, ale
tutaj macham ręką, bo wiem, że to poniekąd konieczne, poza tym takie rozwiązanie bardzo pasuje do tej powieści, a oczekiwać zbyt wiele od autorki też nie możemy, bo co by to było, gdyby książka była idealna? Nie miałabym na co narzekać!
Saga Księżycowa nie jest zaskakująca,
ale za to satysfakcjonująca. Troszeczkę rozbawia mnie jednak fakt, że autorka
przy każdym paringu zostawia otwartą furtkę. Dotąd żadna z trzech par nie
złączyła się na zasadzie miłosnej akceptacji swojego związku. Oni wszyscy
wiedzą, że darzą siebie jakimiś uczuciami, ale żadne z nich nie chce o tym
rozmawiać. Rozumiem, gdyby to był jeden paring, ale że wszystkie działają na
takiej samej zasadzie? Domyślam się, jaki pani Meyer ma w tym zamysł – znów
bardzo baśniowy, a mianowicie taki, że dopiero w ostatnim tomie dostaniemy kulminację spełnionych związków, ale nie wiem, czy to do końca dobre, a
już na pewno, czy takie interesujące. Można było pod tym względem wprowadzić
jakieś zróżnicowanie.
Przeszkadzał mi odrobinę jeden wątek
tej powieści, a mianowicie doktor Erland. Jego decyzja nie była dla mnie ani
smutna, ani rozczulająca, ani wystarczająco rozwinięta, tak samo jak jego
powiązanie z główną bohaterką. Nic mnie tutaj nie zaskoczyło. Miałam wrażenie,
że ten wątek trochę tutaj upchnięto na zasadzie „wpadłam nagle na pomysł w
trakcie pisania, to go wykorzystam, będzie fajnie”, a co za tym idzie… nie
miało to jakiegoś większego polotu, przynajmniej nie dla mnie. Mogę to jednak
pani Meyer wybaczyć, gdyż nie była to bardzo znacząca część fabuły, no i raczej
kwestia moich własnych upodobań niż błąd.
Chciałabym napisać coś więcej o całej
historii, ale poza tym, że była emocjonująca, a ja piszczałam nad niektórymi
postaciami jak prawdziwa psychofanka, nie mogę zbyt wiele powiedzieć. To po prostu trzeba
samemu przeżyć!
Podsumowując.
Dla mnie Cress to najlepszy tom Sagi Księżycowej, pewnie dlatego, że zakochałam
się w głównej parze, tytułowej bohaterce i fabule, która w końcu ruszyła z
kopyta. Mimo tego, że skończyłam ją czytać jeszcze w święta, nie mogę pozbyć
się dziwnej tęsknoty, która mnie opanowała zaraz po zamknięciu książki. Można
powiedzieć, że przez Cress mam małego kaca czytelniczego, poza tym z miłą
chęcią poczytałabym jakąś przyjemną space operę. Cóż, takie powieści też są
potrzebne. Zobaczę, czy uda mi się przetrwać do premiery Winter (która nawet
nie ma jeszcze daty),
bo jeżeli nie… nie powstrzymam się od kupna Winter w wersji anglojęzycznej!
Osobiście polecam wam zapoznać się z całą Sagą Księżycową. Ja osobiście mam niezwykły
sentyment do tej serii i należy ona do jednej z moich ulubionych. Chyba
zdziwiłabym się, gdyby ktoś mi kiedyś powiedział: „Ten cykl jest okropny” (i
pewnie ukradkiem bym się go pozbyła, żeby nie szerzył herezji).
OCENA:
★★★★★★★★☆☆
Kiedy zaczęło się wielkie boom na tę serię, wyjątkowo ruszyłam do biblioteki na poszukiwanie „Cinder”. Nie oczekiwałam niczego szczególnego, ale wystarczyło dosłownie niewiele, aby mnie zniewolić. Twórczość pani Meyer (mam jakąś słabość do autorek o tym nazwisko, nie sądzisz?) sprawiła, że kompletnie olałam naukę, spędzając czas w tamtym świecie. Zakochałam się w nim do tego stopnia, iż zakupiłam własny egzemplarz tego tomu. Następnie przybyła „Scarlet”. Zakupiona w cudownej promocji również zachwycała, ale nie czułam już tego, co przy „Cinder”. A teraz mamy „Cress”, gdzie... Jeszcze nie miałam okazji zapoznać się z tym tomem! A skoro uważasz, że jest on najlepszy, to coś w tym musi być, bo Ty nie pleciesz bzdur. Znalazłaś parę wad, ale po ocenie końcowej oraz podsumowaniu wyraźnie widać, że trzeci tom Sagi Księżycowej opanował Twoje ciało i umysł. Ajj, chcę przeczytać to cudo. MUSZĘ JE PRZECZYTAĆ, BO INACZEJ [wstaw cokolwiek złego]! :D
OdpowiedzUsuńPS Podsumowania to nuuuda! Dobrze, że z nich zrezygnowałyśmy. :D
UsuńSama piszesz sobie komentarze, kochana, czy to tskim ,,wewnętrzny"? ��
UsuńDrogi Anonimie,
UsuńRecenzja została napisana i opublikowana przez moją przyjaciółkę, Marlenę Marlu, z którą prowadzę bloga od początku jego istnienia. Tak się jednak złożyło, że zaczęła działać na naszym oficjalnym koncie. Zreflektowała się dopiero pod koniec „ogarniania”, dlatego już tak zostało. Ja, Aleksandra, nie miałam do czynienia z „Cress”, co widać po załączonym tutaj komentarzu. Poza tym, przy wpisie znajduje się etykieta z „podpisem” autorki wpisu, dlatego prosiłabym, aby najpierw wszystko dokładnie sprawdzać, a dopiero później dzielić się takimi spostrzeżeniami. :)
Ej, nie wiedziałam że w drugim tomie pojawiają się postacie z pierwszego. Generalnie czytałam Cinder, ale żeby coś mi to urwało to niekoniecznie (nie pozbywaj sie mnie, pliska!). Do reszty pozycji mnie nie ciągnie z tej serii.
OdpowiedzUsuńCzytałam tylko pierwszy tom, i bardzo mi się podobał. Jednak jakoś nie złożyło się, żebym zakupiła kolejne. Najwyższa pora to zmienić ;)
OdpowiedzUsuńKocham serię całym serduchem i już nie mogę się doczekać kolejnego tomu.
OdpowiedzUsuńTen cykl jest okropny... bo nie wiem kiedy na niego znajdę czas, a chcę go przeczytać! Okropny, okropny, okropny brak czasu mnie męczy! ;)
OdpowiedzUsuńNadal nie jestem przekonana do tej serii...
OdpowiedzUsuńMnie ta seria nie przekonuje, może dlatego,że fantasy i science-fiction to nie moje klimaty czytelnicze. Nie potrafię się w nich odnaleźć.Ale super, zęba Tobie zrobiła tak wielkie wrażenie.
OdpowiedzUsuńNie znam tej serii, ale coś mnie kusi by to zmienić. I to głównie zasługa tej recenzji.
OdpowiedzUsuńNie znam tej serii, ale jak ty polecasz to musi być dobra :)
OdpowiedzUsuńA ja tu jeszcze serii nie zaczęłam... Ale mam w domku pierwsze dwa tomy :).
OdpowiedzUsuńCykl nie byl mi znany
OdpowiedzUsuńTen cykl kusi mnie od dawna i na pewno kiedyś znajdę czas, by przeczytać :-)
OdpowiedzUsuńUwielbiam Sagę, a na Cress czekałam z utęsknieniem. Kocham, kocham, kocham tę książkę. Teraz trzeba czekać na Winter
OdpowiedzUsuńNie wiem jakim cudem to cudo przeoczyłam. Ba, przeoczyłam całą serię! Muszę to przeczytać!
OdpowiedzUsuńBardzo lubię całą serię, ma w sobie to coś wyjątkowego. Mam nadzieję, że w Polsce pojawi się więcej książek spod pióra Autorki.
OdpowiedzUsuńMuszę najpierw zaoszczędzić na nią, a potem będę ją czytać :D Może na tegorocznych targach uda się je zdobyć <3
OdpowiedzUsuńJuż od długiego czasu czaje się na tą serię. Nie wiem co mnie jeszcze wstrzymuje. Ech kurczę niby moje klimaty i okładki śliczne. Kinga
OdpowiedzUsuńO! To coś dla mnie. Muszę zajrzeć do biblioteki i poszukać tej serii.
OdpowiedzUsuńI kolejna seria, o której nie słyszałam. Mimo, że to fantastyka to po Twojej recenzji chętnie po nią sięgnę :) Muszę poszukać biblioteki w mojej okolicy i wyhaczyć jakiś egzemplarz :)
OdpowiedzUsuńO, to jedna z tych serii, ktore po prostu muszę przeczytać! Od dawna się na nią czaję i pewnie będę czaić się jeszcze sporo czasu, ale kiedyś przeczytam!
OdpowiedzUsuń