sobota, 1 września 2018

Lektury szkolne, o których ciężko zapomnieć... [AKCJA]

Cześć!
Dzisiaj zapewne większość uczniów, spoglądających na ekran telefonu półprzytomnym spojrzeniem, kiedy tylko spostrzegła datę, pomyślała sobie jedno: „O nie! Pierwszy września! Zaspałam/em na rozpoczęcie roku szkolnego!”. Na całe szczęście – dla nich – mamy sobotę, a widmo opuszczenia pierwszego dnia w „ukochanym” przez wielu miejscu odeszło w zapomnienie. Ale, ale... Skoro już krążymy myślami wokół tejże placówki, to może warto się przy niej zatrzymać i przypomnieć sobie coś, co było, jest (i będzie) dla niej pewnym znakiem rozpoznawczym, czyli... lektury szkolne?
Dlatego też pomyślałyśmy sobie, że skoro lektury szkolne potrafią wzbudzać w nas skrajne emocje, to może warto dać im u nas słynne pięć minut sławy? I tym samym, z drobnego zamysłu, przeszłyśmy do konkretniejszych planów. Planów, które – dzięki pomocy naszych wspaniałych autorów oraz blogerów książkowych – przeistoczyły się w coś, co przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. I z tego miejsca pragniemy podziękować każdemu, kto dołożył do tego projektu swoją, cenną dla fundamentu, cegiełkę oraz zaprosić do lektury naszych „spowiedników”, którzy odpowiedzieli nam na jedno istotne pytanie:


JESTEŚCIE GOTOWI ZMIERZYĆ SIĘ Z TYM TEMATEM? :)

MARIA ZDYBSKA: Nie lubię lektur szkolnych. Kanon oczywiście nieustannie się zmienia, ale ja zawsze miałam problem z dostosowaniem się do z góry narzuconych ram, w tym obowiązków czytelniczych. Dlatego zwykle czytałam coś kompletnie innego niż nakazywali nauczyciele (nie bierzcie ze mnie przykładu!) Niektóre lektury wspominam jednak wyjątkowo dobrze, zwłaszcza te, które czytałam z własnego wyboru, jeszcze zanim ktoś mi je zadał. Tak było z „Makbetem”. Pamiętam, że kiedy mieliśmy go omawiać na lekcjach polskiego, dużą część twórczości Szekspira miałam już dawno za sobą. Tak więc „Makbet” jest moją ulubioną szkolną lekturą.
Naprawdę muszę tłumaczyć dlaczego? „Makbet”, bo Szekspir, a Szekspir… no cóż. Może ujmę to tak: gdyby Will żył w naszych czasach, to istnieje pewne ryzyko, że byłabym jedną z tych przerażających psychofanek, które nieustannie wzdychają do zdjęć idola, śpią z poduszką z tandetnym nadrukiem jego twarzy, zanudzają wszystkich wokół gifami, na których obiekt westchnień robi jakąś głupią minę i znają na pamięć znacznie więcej fragmentów jego tekstów niż on sam. Kocham jego twórczość i nie przestaje mnie fascynować jego absolutnie współczesny humor, inteligencja i to szczególna brawura językowa, która nie ma sobie równych. Odwaga z jaką Szekspir przekształcał język do dziś widoczna jest nie tylko w angielszczyźnie, ale i w wielu innych językach świata, stworzył on wiele, obecnie powszechnie używanych słów i zwrotów, na zawsze pozostawiając po sobie kulturowy ślad.
Och, rozpisałam się, a bardzo chciałam dodać coś niezwykle istotnego, jeszcze zanim mnie zedytujesz i powycinasz. Kocham też Szekspira za magię, której elementy pojawiają się w zaskakująco wielu dziełach. Właściwie można powiedzieć, że Will był pisarzem fantastycznym. W „Makbecie” tych elementów jest szczególnie dużo, a mnie najbardziej intrygujące wydawały się zawsze trzy wiedźmy i ich mistrzyni – Hekate – grecka bogini przejścia, magii i granic. Trójka wiedźm, wyrażająca troisty charakter kobiecego bóstwa, czerpie z wielu mitologicznych poziomów znaczeń. Kojarzą się z nimi rzymskie Faty, greckie Mojry, nordyckie Norny, Gracje, Erynie, celtyckie Morrigny… ale tych powiązań jest znacznie więcej. Ciekawostka: do szekspirowskich trzech wiedźm, zwanych też „dziwnymi siostrami” nawiązuje jedna z książek innego mojego ulubieńca: Terrego Pratchetta. Polecam czytać obydwie te pozycje w tym samym czasie.

KITTYAILLA: Jestem osobnikiem, który raczej unikał czytania lektur, co nie znaczy, że nie mam swojej ulubionej. Od zawsze fascynował mnie „Tajemniczy ogród”, który poznałam zarówno w wersji książkowej, jak i w formie spektaklu. Moim ulubionym bohaterem był Dick ❤ I bardzo współczułam Colinowi mimo jego zachowania. Uważam, że „Tajemniczy ogród” to bardzo wartościowa lektura dla podstawówki, ale nie sądzę, aby aż tak podobała się chłopcom. Dziewczynki natomiast powinny się w niej zakochać. :)

źródło: fabrykamemow.pl

WOJCIECH NERKOWSKI: Nie spotkałem bardziej kontrowersyjnych postaci z książek dla dzieci niż Muminki. Niektórzy, tak jak ja, uwielbiają je, ale od wielu osób słyszałem na ich temat niepochlebne opinie, począwszy od: „Byli dziwni, nie wiem, o co im chodziło”, wręcz do: „Bałem się ich”. Zupełnie nie rozumiem tych zastrzeżeń. Muminki są ekscentryczne, ale w sposób intrygujący i sympatyczny. Na przykład wybierając się w podróż, zabierają ze sobą wannę. Rzucają wyzwania stereotypom i utartym schematom, nie lubią rutyny i szarości. Są tolerancyjne i otwarte na nowych ludzi, a ściślej mówiąc na przybyszy z zewnątrz, którzy często pojawiają się w ich świecie i potrzebują pomocy (jak na przykład Topik i Topcia). Muminki to stworzenia kreatywne, beztroskie i swobodne, ale autorka nie przedstawia ich cukierkowo. To zresztą zaleta, która sprawia, że książki o Muminkach mogą czytać i dorośli, którzy odnajdą w nich przemyślenia filozoficzne na temat śmierci, przemijania czy samotności. Jeszcze większym atutem jest tak mistrzowskie wykreowanie świata, z rozmaitymi niuansami i zakamarkami, że czytając książki o Muminkach, za każdym razem miałem wręcz namacalne poczucie, że się do ich Doliny przenoszę. A o to przecież chodzi w wybitnej literaturze. Z przykrością odkryłem, że obecnie „Opowiadania z Doliny Muminków” wypadły z listy lektur, tym bardziej warto po nie sięgnąć.

MEG SHETTI: Być może Was to zdziwi, ale nigdy nie lubiłam szkolnych lektur. Choć książki czytałam od dziecka, a w liceum całkowicie na ich punkcie zwariowałam, co utrzymuje się do tej pory, to lektury były dla mnie lekką katorgą. Jednakże mus to mus, a ponieważ byłam typem, który zawsze miał same piątki, to się czytało. I na szczęście w całej mojej edukacji pojawiło się kilka tytułów, które pokochałam i do dziś o nich pamiętam. Pierwszym z nich zdecydowanie jest „Mistrz i Małgorzata” – niesamowita lektura, którą polecam każdemu. Rozdział o Poncjuszu Piłacie był może nieco męczący, ale warto było przez niego przebrnąć. Postać Wolanda i kota Behemotha to czyste mistrzostwo. Drugim tytułem, który uwielbiam, jest „Makbet”, ale to wynikało już z samej mojej miłości do Williama Shakespeare’a. Nie pamiętam, skąd się wzięła, ale trwa od dawien dawna. A sama historia Makbeta była dla mnie zawsze czymś porywającym. Jednak to są czasy licealne, a co ze wcześniejszymi latami nauki? Cóż, zawsze gdzieś przewijały się czasy starożytne i tutaj właściwie pokochałam wszystko – czy „Mitologię”, czy też „Króla Edypa” albo „Antygonę”. Z gimnazjum nie pamiętam zbyt wiele, ale jedna lektura z tamtego okresu została ze mną do dziś i jest to „Mały Książę”. Kocham tę książkę całym sercem! A teraz cofnijmy się jeszcze dalej, do czasów podstawówki… W tym momencie czuję się trochę jak dinozaur. Jednak były takie lektury, które mi się wtedy podobały: „Ten obcy”, „Dzieci z Bullerbyn”, „Tajemniczy ogród” oraz „Ania z Zielonego Wzgórza”. Swoją drogą do tej pory mam plan skompletować sobie w domu wszystkie części przygód Ani Shirley. No i wiecie, były też takie dwie ballady, które pamiętam do dziś: „Pani Twardowska”, której na pamięć znam kilka zwrotek oraz uwielbiana przez mnie „Świtezianka”, którą do dziś na pamięć znam w całości.

źródło: Wykresy.pl

ALICJA WLAZŁO: Bez dwóch zdań jedną z pierwszych lektur, która utkwiła w mojej pamięci jest książka „O psie, który jeździł koleją” autorstwa Romana Pisarskiego. Historia chwyciła mnie za serce i, choć nie opowiedziałabym jej teraz dokładnie, to wspomnienie uczuć, smutku, przerażenia i niedowierzania, jakie towarzyszyły czytaniu, pozostało ze mną do dzisiaj. Sądzę, że jest to książka ponadczasowa i każdy powinien kiedyś po nią sięgnąć.
Jednak nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o jeszcze jednej pozycji, a mianowicie „Potopie” Henryka Sienkiewicza. Powieść wywarła na mnie tak duże wrażenie, że na maturze ustnej z języka polskiego, przygotowałam się właśnie z tej pozycji. Jednak, gdybym miała wskazać książkę, która nadal wywołuje u mnie silne emocje, mimo upływu czasu, to z pewnością byłaby to „Ania z Zielonego Wzgórza”. Jeszcze całkiem niedawno zdarzyło mi się sięgnąć po nią kolejny raz, by wrócić do ukochanych bohaterów oraz ich przygód. Ale najwspanialsze jest to, że za każdym następnym czytaniem, dostrzegam w tej powieści coś innego i cenię ją jeszcze bardziej.

MAGICIENNE: Jedną z lektur, które mocno zapadły mi w pamięć było „Quo Vadis” Henryka Sienkiewicza. Bardzo się tej książki obawiałam, bo w końcu styl tego autora do lekkich i przyjemnych nie należy. I rzeczywiście, na początku czytało mi się koszmarnie, a całą książkę męczyłam chyba z miesiąc, ale po skończonej powieści stwierdziłam „kurczę, to było nawet niezłe”. Gdyby pominąć te „sienkiewiczowskie” długie opisy Rzymu (których i tak w większości nie czytałam :D) oraz ciężki styl i słownictwo, to ta historia byłaby naprawdę dobra. Podobało mi się przedstawienie różnic między poganami, a chrześcijanami, ciekawym doświadczeniem było czytanie o tym jak kształtowała się religia chrześcijańska. Są tutaj też świetnie wykreowane postacie. Winicjusz i jego metamorfoza, Lidia dająca wielkie świadectwo wiary i moja ulubiona postać, czyli Petroniusz, który twardo stąpał po ziemi i miał swoje własne poglądy i nie dawał ich nikomu zmienić. Tę lekturę zapamiętałam właśnie dlatego, że jej czytanie była naprawdę ciężkie i szczerze mówiąc, ledwo dotarłam do końca, ale później dostrzegłam w niej wiele pozytywów i uznałam, że tak naprawdę to ta historia mi się bardzo podobała i myślę, że mimo wszystko, warto ją przeczytać. :)

źródło: kwejk.pl

PAULINA KUZAWIŃSKA: Spośród lektur z lat szkolnych co najmniej kilka wywarło na mnie trwałe wrażenie – niestety zazwyczaj przykre. Czytanie w szkole kojarzyło się z przymusem – w dodatku do dziś nie rozumiem, czym kierowano się przy doborze książek dla uczniów. Czego miały nauczyć nas takie lektury jak „Janko Muzykant” czy choćby „Antek”, których bohaterowie umierali wychłostani albo zamknięci w piecu?...
Na tle podobnych nowelek oraz narodowej martyrologii znalazło się kilka perełek, które po latach zabłysły pełnym blaskiem, na nowo docenione i „odczytane”. Za jedną z nich uważam pozytywistyczną powieść Elizy Orzeszkowej „Nad Niemnem”.
Jeśli tylko zerknąć na głębszy poziom tej powieści, Orzeszkowa sięgnęła po nieśmiertelne motywy rodem z Szekspira oraz z pięknych baśni. Jest więc historia dwóch starych, zwaśnionych rodów – Bohatyrowiczów i Korczyńskich. Rody te, mimo dzielących je różnic, łączy nierozerwalna więź – bolesny sekret zamknięty w mogile, w której razem spoczywają ich dwaj członkowie. Zwaśnione rody połączy również miłość. I tu pojawia się kolejny znany motyw – XIX wieczna wersja baśni o Kopciuszku. Panna Justyna Orzelska to piękna i inteligentna szlachcianka, która w domu bogatych krewnych pełni rolę ubogiej sieroty opiekującej się zdziwaczałym ojcem. Justyna zdążyła poznać już smak rozczarowania, ale nadal wierzy w miłość. Żeby o nią zawalczyć, nie boi się ani otarcia się o mezalians, ani rzucenia wyzwania planom sąsiadów i krewnych, którzy chcieliby ustalić jej los…
Uwielbiam adaptację filmową „Nad Niemnem” z 1986 roku w reżyserii Zbigniewa Kuźmińskiego, z muzyką Andrzeja Kurylewicza, która oddaje sielski i jednocześnie pełen niuansów nastrój dzieła Orzeszkowej. Jeśli kochacie powieści Jane Austen, których akcja toczy się w XIX wieku - „Nad Niemnem” powinno się Wam spodobać. Obfituje w charakterystycznych bohaterów i opowiada o miłości – a przy tym Orzeszkowa, podobnie jak Austen, cudownie odmalowuje klimat i realia epoki, zawiłości w stosunkach arystokracji, szlachty i ziemiaństwa – i daje bohaterom szansę na szczęście. To jedna z tych książek, które poprawią Wam nastrój. Również dzięki pozytywistycznemu przesłaniu, którego powieściowym orędownikiem jest Witold Korczyński – wiarę, że można wyciągać wnioski z przeszłości i że podając dłoń potrzebującym można wspólnie budować lepszą przyszłość. Myślę, że tej wiary i takich książek zawsze potrzeba.

BLACK SHADOW: Przez swoją „uczniowską” karierę przeczytałam wiele lektur, były one lepsze lub gorsze, ale w pamięć zapadły mi dwie książki i niestety nie mogę stwierdzić, która jest lepsza, bo obie moim zdaniem są bezkonkurencyjne.
Pierwszą z nich jest „Ania z Zielonego Wzgórza”. Kto z nas nie kojarzy tej rudej, rezolutnej dziewczynki z Avonlea? Przygody Ani Shirley wywoływały uśmiech na mojej twarzy, z niecierpliwością czekałam co przyniosą kolejne rozdziały. Czasem byłam wręcz zaskoczona jej pomysłami i uważałam ją szaloną, jednak bardzo miło wspominam tę lekturę. Mimo że skończyłam już szkołę, to często do niej wracam.
Drugą książką, która podbiła moje serce jest „Szatan z Siódmej Klasy” autorstwa Kornela Makuszyńskiego. Przyznam się, że to główny bohater sprawił, że pokochałam kryminały. Nastoletni Adaś Cisowski przez długi czas był dla mnie wzorem detektywa na miarę Sherlocka Holmesa. Do dziś wspominam tę lekturę z uśmiechem na ustach i polecam ją każdemu.

źródło: demotywatory.pl

DARIA SKIBA: Myślę nad tym, jaki tytuł wskazać i mam problem. Nie dlatego, że nie czytałam lektur. Wręcz przeciwnie, kiedy muszę wybrać jedną pojawia się problem, którą wskazać spośród wielu ulubionych. Zapewne nikogo nie zdziwi jeśli powiem, że uwielbiam „Dzieci z Bullerbyn” – tę książkę zna i uwielbia chyba każdy. Uwielbiałam poznawać kolejne przygody tych niesfornych dzieci, z którymi z całą pewnością się zaprzyjaźniłam. Pamiętam, jak z koleżanką z ławki wcielałyśmy się w bohaterki i dobierałyśmy kolegów, do odpowiednich postaci – było znakomicie. Kolejna, to Pies, który jeździł koleją. Dlaczego ona? Ponieważ to pierwsza lektura, która sprawiła, że z oczu popłynęły mi łzy. Wtedy też przekonałam się, że moimi ulubionymi książkami są te, które wywołują w czytelniku emocje. W ten sposób na listę ulubionych trafiły również Kamienie na szaniec, a jedną ze scen katowałam się bardzo długo, w kółko ją odczytując i płacząc nad nią. Później przyszedł czas na poważniejsze teksty. Bardzo lubię dzieła Szekspira, bo chociaż trzeba się przy nich mocno skupić, to dają czytelnikowi przeżyć niesamowitą historię, niezwykle oryginalną. Potrafią inspirować, ukazywać piękno, ale i tragizm. Bohaterowie poddawani są najtrudniejszej lekcji, jaką jest życie. Nie zagłębiając się dłużej w poszczególne tytuły (podejrzewam, że mogłabym tak pisać bez końca, aż powstałby ładny skrypt z lekturami) to wspomnę jeszcze, że bardzo lubię wszystkie lektury z literatury międzywojennej. Uwielbiam, podziwiam i szanuję!
P.S. Jest jeszcze jedna lektura, o której z całą pewnością nigdy nie zapomnę – „Stary człowiek i morze”, czyli jedna z nielicznych książek, których nie dokończyłam, a mimo wszystko do dziś siedzi w mojej głowie.

PANNA IZABELA: Nie cierpię czytać, jeśli jestem do tego zmuszana. Nie obchodzi mnie, jak dobre opinie krążą o danej pozycji, jak wartościowa jest, czy jak wiele nagród otrzymała: nieważne czy chodzi o lekturę czy o jakiekolwiek czytadło.
Właśnie dlatego nie czytałam lektur w liceum. W gimnazjum dzielnie przebrnęłam przez „Krzyżaków” i nawet się nie skrzywiłam, gdy omawialiśmy „Kamienie na szaniec”. Pamiętam, że w szkole średniej przeczytałam jedynie „Króla Edypa”, bo chciałam zrobić dobre wrażenie na polonistce, a potem całkowicie zaprzestałam czytania lektur (a byłam w klasie o profilu humanistycznym!). Dopiero w klasie maturalnej coś we mnie uderzyło i gdy oglądaliśmy „Dżumę”, zapragnęłam poznać pierwowzór. O dziwo, była to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu, bo Albert Camus absolutnie mnie oczarował (o ile można zostać oczarowanym przez opisy umierających szczurów!). Gdy inne czytające koleżanki zachwycały się „Harrym Potterem” oraz „Igrzyskami śmierci”, ja ponownie przeżywałam śmierć Tarrou (a rozpaczałam ogromnie, musicie mi wierzyć).
Dalsze wspomnienia lekturowe są dosyć nieprzyjemne, bo na dwa dni przed maturą nadrabiałam pozycje z gwiazdką (i dosłownie wygrałam faktem, że na godzinę przed pisemnym polskim skończyłam „Lalkę”, a to akurat ona pojawiła się w wypracowaniu; ba, odniosłam się do niej również na maturze ustnej!). „Pana Tadeusza” nie skończyłam do dziś i, uwierzcie mi, bardzo się cieszę, bo czytanie tego czegoś okazało się największą w świecie torturą (nie ufajcie Gerwazemu).
Jeśli miałabym jakoś podsumować moją przygodę z lekturami: nic na siłę, kochani. Nie widzę sensu w męczeniu się z kolejnymi akapitami czegoś, co do Was kompletnie nie dociera. Z matury pisemnej zgarnęłam 87%, a z ustnej 90%. Możecie nazwać to jedynie fartem i upierać się przy swoim, ale... jeśli macie czytać lektury, róbcie to z przyjemnością albo wcale (streszczenia szczegółowe to skarb!)

A TERAZ KIERUJEMY TO SAMO PYTANIE DO WAS: LEKTURY SZKOLNE, O KTÓRYCH CIĘŻKO WAM ZAPOMNIEĆ, TO...? CHĘTNIE DOWIEMY SIĘ, KTÓRE Z NICH POKOCHALIŚCIE, A KTÓRE SPĘDZAŁY WAM SEN Z POWIEK. ;)

14 komentarzy:

  1. Nie lubię Ani. Tej z Zielonego Wzgórza - nie dokończyłam czytania ;(
    Za to uwielbiam Quo Vadis, Lalka po przeczytaniu mi sie spodobała, to samo jest ze Zbrodnia i kara ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystkie lektury z podstawówki dobrze wspominam, nie licząc chyba tylko "Ani z Zielonego Wzgórza" nad, którą nie miłosiernie się nudziłam.
    Gimnazjum już tak owocne nie było i poza "Kamieniami na szaniec", "Siłaczki" oraz "Opowieści Wigilijnej" lektur dobrze nie wspominam:(

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja będę nieco inna od autorem posta i powiem Zbrodnia i Kara :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdybyś „zgrzeszyła” przeczytaniem treści tego posta, to zdążyłabyś zauważyć, że jedyne, co tutaj zrobiłyśmy, to opublikowałyśmy wypowiedzi autorów i blogerek książkowych (gdzieniegdzie rozdzielając je poszczególnymi memami). Rozumiem, że czasami chce się zdobyć możliwość „komentarza za komentarz”, ale niektórzy chociaż starają się rzucić okiem na tekst. Dzięki temu drobnemu gestowi dostrzegłabyś również, że naszą akcję wsparł także pan Wojciech Nerkowski, który zdecydowanie nie jest kobietą, gdzie Twój komentarz sugeruje, że maczały w nim palce tylko i wyłącznie one. I to jest to słynne czytanie ze zrozumieniem u kogoś, kto zajmuje się relacjonowaniem swojego odczucia po przeczytaniu danych książek? Przepraszam bardzo za te słowa, ale może kiedyś tu jeszcze powrócisz i przeczytasz je, by zrozumieć, jaką gafę popełniłaś.

      Usuń
    2. Rzeczywiście umknął mi fakt, że był tu mężczyzna, ale czy trzeba od razu atakować? Czytałam ten post dobrych kilka dni temu, a pamiętam, że (wierz lub nie, ale nie przeleciałam teraz wzrokiem tekstu) że brała w nim udział Maria Zdybska, Alicja Wlazło czy Kitty Ailla. Często padał Makbet czy Ania z Zielonego Wzgórza. To, że coś mi umknęło nie znaczy, że nie przeczytałam postu i żeruję tylko na zostawianiu bezsensownych komentarzy.

      Usuń
    3. Przepraszam, ale jak Ty byś zareagowała na treść takiego komentarza? I nie, nie atakuję, tylko w prosty sposób ukazałam coś, co Ci umknęło (bo akurat wierzę w Twoją wersję), przez co przypominało jeden z setek komentarzy tych, którzy lecą po blogach i zostawiają byle co, aby tylko było. No sama mu się przyjrzyj.

      Usuń
    4. Przepraszam bardzo, ale po prostu czytam i lubię twoje blogi od dawna. Po prostu chciałam coś po sobie zostawić, żebyś widziała, że nadal tu jestem. Wiem o czym był post, wiem, że nie stworzyła go jedna osoba i raczej nie padł w nim tytuł, który nie wymieniłam. To, że komentarz jest krótki nie znaczy, że jest zrobiony na odwal. Staram się zawsze napisać coś więcej, ale zdarza się nie ma pomysłu, choćby i post byłby naprawdę świetny. Nigdy w życiu nie zostawiałabym komentarza tylko i wyłącznie dla atencji.

      Usuń
    5. Widzę, że dalej nie zrozumiałaś, o co tak właściwie mi chodziło: nie miałam na myśli długości komentarza, bo sama niekiedy nie mam nic ciekawego do powiedzenia i wtedy na scenę wchodzi minimalizm słowny. Chodziło mi raczej o samą treść. Powiem ci, że ja sama czytam jakiś wpis na danym blogu i komentuję go parę dni później, ale wtedy rzucam okiem na poszczególne akapity, by sobie dokładnie przypomnieć, co było warte wspomnienia w swojej wypowiedzi i czy nie strzelę gafy przy imieniu bohaterów. Dlatego mnie to lekko zirytowało. Nie pisałam ci tego wszystkiego, aby ci dowalić i sprowokować jakąś kłótnię w blogosferze. Po prostu obawiałam się, że przechodzisz na ciemną stronę i chciałam cię... opamiętać? Nie umiem tego inaczej określić...

      Usuń
  4. Ja zakochałam się w quo vadis na długo zanim ta powieść była moją lekturą szkolną, w sumie czytałam dwukrotnie. Za to Krzyżaków nie mogłam zmeczyc 😂 dzieci z bullerbyn też dobrze wspominam, to była pierwsza książka którą przeczytałam sama z siebie i której znajomość przy okazji była wymagana w szkole :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kolejne miłe słowa o "Quo vadis"! Może zmotywują mnie do powrotu do tej powieści, mam wrażenie, że jednak styl Sienkiewicza to nie dla mnie (ale "Krzyżaków" skończyłam!). :P
    Jak tak się zastanowię to w sumie wiele lektur polubiłam i nie mam jednej ulubionej, (łatwiej byłoby wymienić te, których nie skończyłam, bo jak dotąd były to bodajże trzy pozycje), miło wspominam na przykład "Sherlocka Holmesa", "Wiedźmina", "Opium w rosole" czy znane komedie Moliera "Skąpiec" i "Świętoszek". :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Lektury szkolne, o których cięzko zapomnieć? Mistrz i Małgorzata, Zbrodnia i kara, całe XX lecie międzywojenne, własnie w liceum zaczęła sie moja fascynacja ksiązkami z historycznym tłem, czy tematyka obozowa. Nie przebrnęłam przez Potop (ale nie był moją lekturą), Krzyżaków i W pustyni i w puszczy - straszne nudy :D Pewnie jakieś jeszcze by sie znalazly ale już nie pamiętam - maturę pisłam w 2004 r. więc już trochę czasu minęło ;)

    Pozdrawiam :)
    https://zksiazkanakanapie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo dziękuję Wam za możliwość dołożenia swojej cegiełki do tego posta, bo wpadłyście na naprawdę ciekawy temat. :)
    Aż miło było poczytać wypowiedzi innych i skonfrontować ze swoją, mimo że do szkoły się już nie chodzi. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Widze, że moje najukochańsze "Dzieci z Bullerbyn" także są mile wspominane przez niektórych co raduje moje serduszko :3 Ta książka tak zapadła w mojej pamięci, że mam jej trzy egzemplarze, bo nie mam serducha nikomu ich oddać ;D

    OdpowiedzUsuń
  9. Uwielbiałam lektury szkolne (tak, wiem, jestem w mniejszości) i o prawie wszystkich mogłabym mówić w samych ochach i achach od "Procesu" po "Mistrza i Małgorzatę" przez "Medaliony". :D
    Wspomnianego "Makbeta", "Dzieci z Bullerbyn", "Tajemniczy ogród" i "Dżumę" też bardzo lubiłam. Ojejku i totalnie zgdzam się jeśli chodzi o wymienione książki z Meg Shetti! Za to tak jak napisała Panna Izabela i ja nie dokończyłam nigdy Pana Tadeusza. :D I z pewnym wstydem przyznam, że jako dziecko nigdy nie bałam się kryminałów, ale "Muminków" owszem. :P

    OdpowiedzUsuń