Cześć!
Dzisiaj
zapewne większość uczniów, spoglądających na ekran telefonu
półprzytomnym spojrzeniem, kiedy tylko spostrzegła datę,
pomyślała sobie jedno: „O nie! Pierwszy września! Zaspałam/em
na rozpoczęcie roku szkolnego!”. Na całe szczęście – dla nich
– mamy sobotę, a widmo opuszczenia pierwszego dnia w „ukochanym”
przez wielu miejscu odeszło w zapomnienie. Ale, ale... Skoro już
krążymy myślami wokół tejże placówki, to może warto się przy
niej zatrzymać i przypomnieć sobie coś, co było, jest (i będzie)
dla niej pewnym znakiem rozpoznawczym, czyli... lektury szkolne?
Dlatego
też pomyślałyśmy sobie, że skoro lektury szkolne potrafią
wzbudzać w nas skrajne emocje, to może warto dać im u nas słynne
pięć minut sławy? I tym samym, z drobnego zamysłu, przeszłyśmy
do konkretniejszych planów. Planów, które – dzięki pomocy
naszych wspaniałych autorów oraz blogerów książkowych –
przeistoczyły się w coś, co przeszło nasze najśmielsze
oczekiwania. I z tego miejsca pragniemy podziękować każdemu, kto
dołożył do tego projektu swoją, cenną dla fundamentu, cegiełkę
oraz zaprosić do lektury naszych „spowiedników”, którzy
odpowiedzieli nam na jedno istotne pytanie:
MARIA ZDYBSKA: Nie lubię lektur szkolnych. Kanon oczywiście nieustannie
się zmienia, ale ja zawsze miałam problem z dostosowaniem się do z
góry narzuconych ram, w tym obowiązków czytelniczych. Dlatego
zwykle czytałam coś kompletnie innego niż nakazywali nauczyciele
(nie bierzcie ze mnie przykładu!) Niektóre lektury wspominam jednak
wyjątkowo dobrze, zwłaszcza te, które czytałam z własnego
wyboru, jeszcze zanim ktoś mi je zadał. Tak było z „Makbetem”.
Pamiętam, że kiedy mieliśmy go omawiać na lekcjach polskiego,
dużą część twórczości Szekspira miałam już dawno za sobą.
Tak więc „Makbet” jest moją ulubioną szkolną lekturą.
Naprawdę
muszę tłumaczyć dlaczego? „Makbet”, bo Szekspir, a Szekspir…
no cóż. Może ujmę to tak: gdyby Will żył w naszych czasach, to
istnieje pewne ryzyko, że byłabym jedną z tych przerażających
psychofanek, które nieustannie wzdychają do zdjęć idola, śpią z
poduszką z tandetnym nadrukiem jego twarzy, zanudzają wszystkich
wokół gifami, na których obiekt westchnień robi jakąś głupią
minę i znają na pamięć znacznie więcej fragmentów jego tekstów
niż on sam. Kocham jego twórczość i nie przestaje mnie fascynować
jego absolutnie współczesny humor, inteligencja i to szczególna
brawura językowa, która nie ma sobie równych. Odwaga z jaką
Szekspir przekształcał język do dziś widoczna jest nie tylko w
angielszczyźnie, ale i w wielu innych językach świata, stworzył
on wiele, obecnie powszechnie używanych słów i zwrotów, na zawsze
pozostawiając po sobie kulturowy ślad.
Och,
rozpisałam się, a bardzo chciałam dodać coś niezwykle istotnego,
jeszcze zanim mnie zedytujesz i powycinasz. Kocham też Szekspira za
magię, której elementy pojawiają się w zaskakująco wielu
dziełach. Właściwie można powiedzieć, że Will był pisarzem
fantastycznym. W „Makbecie” tych elementów jest szczególnie
dużo, a mnie najbardziej intrygujące wydawały się zawsze trzy
wiedźmy i ich mistrzyni – Hekate – grecka bogini przejścia,
magii i granic. Trójka wiedźm, wyrażająca troisty charakter
kobiecego bóstwa, czerpie z wielu mitologicznych poziomów znaczeń.
Kojarzą się z nimi rzymskie Faty, greckie Mojry, nordyckie Norny,
Gracje, Erynie, celtyckie Morrigny… ale tych powiązań jest
znacznie więcej. Ciekawostka: do szekspirowskich trzech wiedźm,
zwanych też „dziwnymi siostrami” nawiązuje jedna z książek
innego mojego ulubieńca: Terrego Pratchetta. Polecam czytać
obydwie te pozycje w tym samym czasie.
KITTYAILLA:
Jestem osobnikiem, który raczej unikał czytania lektur, co nie
znaczy, że nie mam swojej ulubionej. Od zawsze fascynował mnie
„Tajemniczy ogród”, który poznałam zarówno w wersji
książkowej, jak i w formie spektaklu. Moim ulubionym bohaterem był
Dick ❤ I bardzo współczułam Colinowi mimo jego zachowania.
Uważam, że „Tajemniczy ogród” to bardzo wartościowa lektura
dla podstawówki, ale nie sądzę, aby aż tak podobała się
chłopcom. Dziewczynki natomiast powinny się w niej zakochać. :)
źródło: fabrykamemow.pl |
WOJCIECH NERKOWSKI: Nie spotkałem bardziej kontrowersyjnych postaci z książek
dla dzieci niż Muminki. Niektórzy, tak jak ja, uwielbiają je, ale
od wielu osób słyszałem na ich temat niepochlebne opinie,
począwszy od: „Byli dziwni, nie wiem, o co im chodziło”, wręcz
do: „Bałem się ich”. Zupełnie nie rozumiem tych zastrzeżeń.
Muminki są ekscentryczne, ale w sposób intrygujący i sympatyczny.
Na przykład wybierając się w podróż, zabierają ze sobą wannę.
Rzucają wyzwania stereotypom i utartym schematom, nie lubią rutyny
i szarości. Są tolerancyjne i otwarte na nowych ludzi, a ściślej
mówiąc na przybyszy z zewnątrz, którzy często pojawiają się w
ich świecie i potrzebują pomocy (jak na przykład Topik i Topcia).
Muminki to stworzenia kreatywne, beztroskie i swobodne, ale autorka
nie przedstawia ich cukierkowo. To zresztą zaleta, która sprawia,
że książki o Muminkach mogą czytać i dorośli, którzy odnajdą
w nich przemyślenia filozoficzne na temat śmierci, przemijania czy
samotności. Jeszcze większym atutem jest tak mistrzowskie
wykreowanie świata, z rozmaitymi niuansami i zakamarkami, że
czytając książki o Muminkach, za każdym razem miałem wręcz
namacalne poczucie, że się do ich Doliny przenoszę. A o to
przecież chodzi w wybitnej literaturze. Z przykrością odkryłem,
że obecnie „Opowiadania z Doliny Muminków” wypadły z listy
lektur, tym bardziej warto po nie sięgnąć.
MEG SHETTI: Być może Was to zdziwi, ale nigdy nie lubiłam szkolnych
lektur. Choć książki czytałam od dziecka, a w liceum całkowicie
na ich punkcie zwariowałam, co utrzymuje się do tej pory, to
lektury były dla mnie lekką katorgą. Jednakże mus to mus, a
ponieważ byłam typem, który zawsze miał same piątki, to się
czytało. I na szczęście w całej mojej edukacji pojawiło się
kilka tytułów, które pokochałam i do dziś o nich pamiętam.
Pierwszym z nich zdecydowanie jest „Mistrz i Małgorzata” –
niesamowita lektura, którą polecam każdemu. Rozdział o Poncjuszu
Piłacie był może nieco męczący, ale warto było przez niego
przebrnąć. Postać Wolanda i kota Behemotha to czyste mistrzostwo.
Drugim tytułem, który uwielbiam, jest „Makbet”, ale to wynikało
już z samej mojej miłości do Williama Shakespeare’a. Nie
pamiętam, skąd się wzięła, ale trwa od dawien dawna. A sama
historia Makbeta była dla mnie zawsze czymś porywającym. Jednak to
są czasy licealne, a co ze wcześniejszymi latami nauki? Cóż,
zawsze gdzieś przewijały się czasy starożytne i tutaj właściwie
pokochałam wszystko – czy „Mitologię”, czy też „Króla
Edypa” albo „Antygonę”. Z gimnazjum nie pamiętam zbyt wiele,
ale jedna lektura z tamtego okresu została ze mną do dziś i jest
to „Mały Książę”. Kocham tę książkę całym sercem! A
teraz cofnijmy się jeszcze dalej, do czasów podstawówki… W tym
momencie czuję się trochę jak dinozaur. Jednak były takie
lektury, które mi się wtedy podobały: „Ten obcy”, „Dzieci z
Bullerbyn”, „Tajemniczy ogród” oraz „Ania z Zielonego
Wzgórza”. Swoją drogą do tej pory mam plan skompletować sobie w
domu wszystkie części przygód Ani Shirley. No i wiecie, były też
takie dwie ballady, które pamiętam do dziś: „Pani Twardowska”,
której na pamięć znam kilka zwrotek oraz uwielbiana przez mnie
„Świtezianka”, którą do dziś na pamięć znam w całości.
źródło: Wykresy.pl |
ALICJA WLAZŁO: Bez dwóch zdań jedną z pierwszych lektur, która utkwiła
w mojej pamięci jest książka „O psie, który jeździł koleją”
autorstwa Romana Pisarskiego. Historia chwyciła mnie za serce i,
choć nie opowiedziałabym jej teraz dokładnie, to wspomnienie
uczuć, smutku, przerażenia i niedowierzania, jakie towarzyszyły
czytaniu, pozostało ze mną do dzisiaj. Sądzę, że jest to książka
ponadczasowa i każdy powinien kiedyś po nią sięgnąć.
Jednak
nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o jeszcze jednej pozycji,
a mianowicie „Potopie” Henryka Sienkiewicza. Powieść wywarła
na mnie tak duże wrażenie, że na maturze ustnej z języka
polskiego, przygotowałam się właśnie z tej pozycji. Jednak,
gdybym miała wskazać książkę, która nadal wywołuje u mnie
silne emocje, mimo upływu czasu, to z pewnością byłaby to „Ania
z Zielonego Wzgórza”. Jeszcze całkiem niedawno zdarzyło mi się
sięgnąć po nią kolejny raz, by wrócić do ukochanych bohaterów
oraz ich przygód. Ale najwspanialsze jest to, że za każdym
następnym czytaniem, dostrzegam w tej powieści coś innego i cenię
ją jeszcze bardziej.
MAGICIENNE:
Jedną z lektur, które mocno zapadły mi w pamięć było „Quo
Vadis” Henryka Sienkiewicza. Bardzo się tej książki obawiałam,
bo w końcu styl tego autora do lekkich i przyjemnych nie należy. I
rzeczywiście, na początku czytało mi się koszmarnie, a całą
książkę męczyłam chyba z miesiąc, ale po skończonej powieści
stwierdziłam „kurczę, to było nawet niezłe”. Gdyby pominąć
te „sienkiewiczowskie” długie opisy Rzymu (których i tak w
większości nie czytałam :D) oraz ciężki styl i słownictwo, to
ta historia byłaby naprawdę dobra. Podobało mi się przedstawienie
różnic między poganami, a chrześcijanami, ciekawym doświadczeniem
było czytanie o tym jak kształtowała się religia chrześcijańska.
Są tutaj też świetnie wykreowane postacie. Winicjusz i jego
metamorfoza, Lidia dająca wielkie świadectwo wiary i moja ulubiona
postać, czyli Petroniusz, który twardo stąpał po ziemi i miał
swoje własne poglądy i nie dawał ich nikomu zmienić. Tę lekturę
zapamiętałam właśnie dlatego, że jej czytanie była naprawdę
ciężkie i szczerze mówiąc, ledwo dotarłam do końca, ale później
dostrzegłam w niej wiele pozytywów i uznałam, że tak naprawdę to
ta historia mi się bardzo podobała i myślę, że mimo wszystko,
warto ją przeczytać. :)
źródło: kwejk.pl |
PAULINA KUZAWIŃSKA: Spośród lektur z lat szkolnych co najmniej kilka
wywarło na mnie trwałe wrażenie – niestety zazwyczaj przykre.
Czytanie w szkole kojarzyło się z przymusem – w dodatku do dziś
nie rozumiem, czym kierowano się przy doborze książek dla uczniów.
Czego miały nauczyć nas takie lektury jak „Janko Muzykant” czy
choćby „Antek”, których bohaterowie umierali wychłostani albo
zamknięci w piecu?...
Na
tle podobnych nowelek oraz narodowej martyrologii znalazło się
kilka perełek, które po latach zabłysły pełnym blaskiem, na nowo
docenione i „odczytane”. Za jedną z nich uważam pozytywistyczną
powieść Elizy Orzeszkowej „Nad Niemnem”.
Jeśli
tylko zerknąć na głębszy poziom tej powieści, Orzeszkowa
sięgnęła po nieśmiertelne motywy rodem z Szekspira oraz z
pięknych baśni. Jest więc historia dwóch starych, zwaśnionych
rodów – Bohatyrowiczów i Korczyńskich. Rody te, mimo dzielących
je różnic, łączy nierozerwalna więź – bolesny sekret
zamknięty w mogile, w której razem spoczywają ich dwaj członkowie.
Zwaśnione rody połączy również miłość. I tu pojawia się
kolejny znany motyw – XIX wieczna wersja baśni o Kopciuszku. Panna
Justyna Orzelska to piękna i inteligentna szlachcianka, która w
domu bogatych krewnych pełni rolę ubogiej sieroty opiekującej się
zdziwaczałym ojcem. Justyna zdążyła poznać już smak
rozczarowania, ale nadal wierzy w miłość. Żeby o nią zawalczyć,
nie boi się ani otarcia się o mezalians, ani rzucenia wyzwania
planom sąsiadów i krewnych, którzy chcieliby ustalić jej los…
Uwielbiam
adaptację filmową „Nad Niemnem” z 1986 roku w reżyserii
Zbigniewa Kuźmińskiego, z muzyką Andrzeja Kurylewicza, która
oddaje sielski i jednocześnie pełen niuansów nastrój dzieła
Orzeszkowej. Jeśli kochacie powieści Jane Austen, których akcja
toczy się w XIX wieku - „Nad Niemnem” powinno się Wam spodobać.
Obfituje w charakterystycznych bohaterów i opowiada o miłości –
a przy tym Orzeszkowa, podobnie jak Austen, cudownie odmalowuje
klimat i realia epoki, zawiłości w stosunkach arystokracji,
szlachty i ziemiaństwa – i daje bohaterom szansę na szczęście.
To jedna z tych książek, które poprawią Wam nastrój. Również
dzięki pozytywistycznemu przesłaniu, którego powieściowym
orędownikiem jest Witold Korczyński – wiarę, że można wyciągać
wnioski z przeszłości i że podając dłoń potrzebującym można
wspólnie budować lepszą przyszłość. Myślę, że tej wiary i
takich książek zawsze potrzeba.
BLACK SHADOW: Przez swoją „uczniowską” karierę przeczytałam wiele
lektur, były one lepsze lub gorsze, ale w pamięć zapadły mi dwie
książki i niestety nie mogę stwierdzić, która jest lepsza, bo
obie moim zdaniem są bezkonkurencyjne.
Pierwszą
z nich jest „Ania z Zielonego Wzgórza”. Kto z nas nie kojarzy
tej rudej, rezolutnej dziewczynki z Avonlea? Przygody Ani Shirley
wywoływały uśmiech na mojej twarzy, z niecierpliwością czekałam
co przyniosą kolejne rozdziały. Czasem byłam wręcz zaskoczona jej
pomysłami i uważałam ją szaloną, jednak bardzo miło wspominam
tę lekturę. Mimo że skończyłam już szkołę, to często do
niej wracam.
Drugą
książką, która podbiła moje serce jest „Szatan z Siódmej
Klasy” autorstwa Kornela Makuszyńskiego. Przyznam się, że to
główny bohater sprawił, że pokochałam kryminały. Nastoletni
Adaś Cisowski przez długi czas był dla mnie wzorem detektywa na
miarę Sherlocka Holmesa. Do dziś wspominam tę lekturę z uśmiechem
na ustach i polecam ją każdemu.
źródło: demotywatory.pl |
DARIA SKIBA: Myślę nad tym, jaki tytuł wskazać i mam problem. Nie
dlatego, że nie czytałam lektur. Wręcz przeciwnie, kiedy muszę
wybrać jedną pojawia się problem, którą wskazać spośród wielu
ulubionych. Zapewne nikogo nie zdziwi jeśli powiem, że uwielbiam
„Dzieci z Bullerbyn” – tę książkę zna i uwielbia chyba
każdy. Uwielbiałam poznawać kolejne przygody tych niesfornych
dzieci, z którymi z całą pewnością się zaprzyjaźniłam.
Pamiętam, jak z koleżanką z ławki wcielałyśmy się w bohaterki
i dobierałyśmy kolegów, do odpowiednich postaci – było
znakomicie. Kolejna, to Pies, który jeździł koleją. Dlaczego ona?
Ponieważ to pierwsza lektura, która sprawiła, że z oczu popłynęły
mi łzy. Wtedy też przekonałam się, że moimi ulubionymi książkami
są te, które wywołują w czytelniku emocje. W ten sposób na listę
ulubionych trafiły również Kamienie na szaniec, a jedną ze scen
katowałam się bardzo długo, w kółko ją odczytując i płacząc
nad nią. Później przyszedł czas na poważniejsze teksty. Bardzo
lubię dzieła Szekspira, bo chociaż trzeba się przy nich mocno
skupić, to dają czytelnikowi przeżyć niesamowitą historię,
niezwykle oryginalną. Potrafią inspirować, ukazywać piękno, ale
i tragizm. Bohaterowie poddawani są najtrudniejszej lekcji, jaką
jest życie. Nie zagłębiając się dłużej w poszczególne tytuły
(podejrzewam, że mogłabym tak pisać bez końca, aż powstałby
ładny skrypt z lekturami) to wspomnę jeszcze, że bardzo lubię
wszystkie lektury z literatury międzywojennej. Uwielbiam, podziwiam
i szanuję!
P.S.
Jest jeszcze jedna lektura, o której z całą pewnością nigdy nie
zapomnę – „Stary człowiek i morze”, czyli jedna z nielicznych
książek, których nie dokończyłam, a mimo wszystko do dziś
siedzi w mojej głowie.
PANNA IZABELA: Nie cierpię czytać, jeśli jestem do tego zmuszana. Nie
obchodzi mnie, jak dobre opinie krążą o danej pozycji, jak
wartościowa jest, czy jak wiele nagród otrzymała: nieważne czy
chodzi o lekturę czy o jakiekolwiek czytadło.
Właśnie
dlatego nie czytałam lektur w liceum. W gimnazjum dzielnie
przebrnęłam przez „Krzyżaków” i nawet się nie skrzywiłam,
gdy omawialiśmy „Kamienie na szaniec”. Pamiętam, że w szkole
średniej przeczytałam jedynie „Króla Edypa”, bo chciałam
zrobić dobre wrażenie na polonistce, a potem całkowicie
zaprzestałam czytania lektur (a byłam w klasie o profilu
humanistycznym!). Dopiero w klasie maturalnej coś we mnie uderzyło
i gdy oglądaliśmy „Dżumę”, zapragnęłam poznać pierwowzór.
O dziwo, była to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu, bo
Albert Camus absolutnie mnie oczarował (o ile można zostać
oczarowanym przez opisy umierających szczurów!). Gdy inne czytające
koleżanki zachwycały się „Harrym Potterem” oraz „Igrzyskami
śmierci”, ja ponownie przeżywałam śmierć Tarrou (a rozpaczałam
ogromnie, musicie mi wierzyć).
Dalsze
wspomnienia lekturowe są dosyć nieprzyjemne, bo na dwa dni przed
maturą nadrabiałam pozycje z gwiazdką (i dosłownie wygrałam
faktem, że na godzinę przed pisemnym polskim skończyłam „Lalkę”,
a to akurat ona pojawiła się w wypracowaniu; ba, odniosłam się do
niej również na maturze ustnej!). „Pana Tadeusza” nie
skończyłam do dziś i, uwierzcie mi, bardzo się cieszę, bo
czytanie tego czegoś okazało się największą w świecie torturą
(nie ufajcie Gerwazemu).
Jeśli
miałabym jakoś podsumować moją przygodę z lekturami: nic na
siłę, kochani. Nie widzę sensu w męczeniu się z kolejnymi
akapitami czegoś, co do Was kompletnie nie dociera. Z matury
pisemnej zgarnęłam 87%, a z ustnej 90%. Możecie nazwać to jedynie
fartem i upierać się przy swoim, ale... jeśli macie czytać
lektury, róbcie to z przyjemnością albo wcale (streszczenia
szczegółowe to skarb!)
A TERAZ KIERUJEMY TO SAMO PYTANIE DO WAS: LEKTURY SZKOLNE, O KTÓRYCH CIĘŻKO WAM ZAPOMNIEĆ, TO...? CHĘTNIE DOWIEMY SIĘ, KTÓRE Z NICH POKOCHALIŚCIE, A KTÓRE SPĘDZAŁY WAM SEN Z POWIEK. ;)
Nie lubię Ani. Tej z Zielonego Wzgórza - nie dokończyłam czytania ;(
OdpowiedzUsuńZa to uwielbiam Quo Vadis, Lalka po przeczytaniu mi sie spodobała, to samo jest ze Zbrodnia i kara ;)
Wszystkie lektury z podstawówki dobrze wspominam, nie licząc chyba tylko "Ani z Zielonego Wzgórza" nad, którą nie miłosiernie się nudziłam.
OdpowiedzUsuńGimnazjum już tak owocne nie było i poza "Kamieniami na szaniec", "Siłaczki" oraz "Opowieści Wigilijnej" lektur dobrze nie wspominam:(
A ja będę nieco inna od autorem posta i powiem Zbrodnia i Kara :D
OdpowiedzUsuńGdybyś „zgrzeszyła” przeczytaniem treści tego posta, to zdążyłabyś zauważyć, że jedyne, co tutaj zrobiłyśmy, to opublikowałyśmy wypowiedzi autorów i blogerek książkowych (gdzieniegdzie rozdzielając je poszczególnymi memami). Rozumiem, że czasami chce się zdobyć możliwość „komentarza za komentarz”, ale niektórzy chociaż starają się rzucić okiem na tekst. Dzięki temu drobnemu gestowi dostrzegłabyś również, że naszą akcję wsparł także pan Wojciech Nerkowski, który zdecydowanie nie jest kobietą, gdzie Twój komentarz sugeruje, że maczały w nim palce tylko i wyłącznie one. I to jest to słynne czytanie ze zrozumieniem u kogoś, kto zajmuje się relacjonowaniem swojego odczucia po przeczytaniu danych książek? Przepraszam bardzo za te słowa, ale może kiedyś tu jeszcze powrócisz i przeczytasz je, by zrozumieć, jaką gafę popełniłaś.
UsuńRzeczywiście umknął mi fakt, że był tu mężczyzna, ale czy trzeba od razu atakować? Czytałam ten post dobrych kilka dni temu, a pamiętam, że (wierz lub nie, ale nie przeleciałam teraz wzrokiem tekstu) że brała w nim udział Maria Zdybska, Alicja Wlazło czy Kitty Ailla. Często padał Makbet czy Ania z Zielonego Wzgórza. To, że coś mi umknęło nie znaczy, że nie przeczytałam postu i żeruję tylko na zostawianiu bezsensownych komentarzy.
UsuńPrzepraszam, ale jak Ty byś zareagowała na treść takiego komentarza? I nie, nie atakuję, tylko w prosty sposób ukazałam coś, co Ci umknęło (bo akurat wierzę w Twoją wersję), przez co przypominało jeden z setek komentarzy tych, którzy lecą po blogach i zostawiają byle co, aby tylko było. No sama mu się przyjrzyj.
UsuńPrzepraszam bardzo, ale po prostu czytam i lubię twoje blogi od dawna. Po prostu chciałam coś po sobie zostawić, żebyś widziała, że nadal tu jestem. Wiem o czym był post, wiem, że nie stworzyła go jedna osoba i raczej nie padł w nim tytuł, który nie wymieniłam. To, że komentarz jest krótki nie znaczy, że jest zrobiony na odwal. Staram się zawsze napisać coś więcej, ale zdarza się nie ma pomysłu, choćby i post byłby naprawdę świetny. Nigdy w życiu nie zostawiałabym komentarza tylko i wyłącznie dla atencji.
UsuńWidzę, że dalej nie zrozumiałaś, o co tak właściwie mi chodziło: nie miałam na myśli długości komentarza, bo sama niekiedy nie mam nic ciekawego do powiedzenia i wtedy na scenę wchodzi minimalizm słowny. Chodziło mi raczej o samą treść. Powiem ci, że ja sama czytam jakiś wpis na danym blogu i komentuję go parę dni później, ale wtedy rzucam okiem na poszczególne akapity, by sobie dokładnie przypomnieć, co było warte wspomnienia w swojej wypowiedzi i czy nie strzelę gafy przy imieniu bohaterów. Dlatego mnie to lekko zirytowało. Nie pisałam ci tego wszystkiego, aby ci dowalić i sprowokować jakąś kłótnię w blogosferze. Po prostu obawiałam się, że przechodzisz na ciemną stronę i chciałam cię... opamiętać? Nie umiem tego inaczej określić...
UsuńJa zakochałam się w quo vadis na długo zanim ta powieść była moją lekturą szkolną, w sumie czytałam dwukrotnie. Za to Krzyżaków nie mogłam zmeczyc 😂 dzieci z bullerbyn też dobrze wspominam, to była pierwsza książka którą przeczytałam sama z siebie i której znajomość przy okazji była wymagana w szkole :)
OdpowiedzUsuńKolejne miłe słowa o "Quo vadis"! Może zmotywują mnie do powrotu do tej powieści, mam wrażenie, że jednak styl Sienkiewicza to nie dla mnie (ale "Krzyżaków" skończyłam!). :P
OdpowiedzUsuńJak tak się zastanowię to w sumie wiele lektur polubiłam i nie mam jednej ulubionej, (łatwiej byłoby wymienić te, których nie skończyłam, bo jak dotąd były to bodajże trzy pozycje), miło wspominam na przykład "Sherlocka Holmesa", "Wiedźmina", "Opium w rosole" czy znane komedie Moliera "Skąpiec" i "Świętoszek". :)
Lektury szkolne, o których cięzko zapomnieć? Mistrz i Małgorzata, Zbrodnia i kara, całe XX lecie międzywojenne, własnie w liceum zaczęła sie moja fascynacja ksiązkami z historycznym tłem, czy tematyka obozowa. Nie przebrnęłam przez Potop (ale nie był moją lekturą), Krzyżaków i W pustyni i w puszczy - straszne nudy :D Pewnie jakieś jeszcze by sie znalazly ale już nie pamiętam - maturę pisłam w 2004 r. więc już trochę czasu minęło ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
https://zksiazkanakanapie.blogspot.com/
Bardzo dziękuję Wam za możliwość dołożenia swojej cegiełki do tego posta, bo wpadłyście na naprawdę ciekawy temat. :)
OdpowiedzUsuńAż miło było poczytać wypowiedzi innych i skonfrontować ze swoją, mimo że do szkoły się już nie chodzi. :)
Widze, że moje najukochańsze "Dzieci z Bullerbyn" także są mile wspominane przez niektórych co raduje moje serduszko :3 Ta książka tak zapadła w mojej pamięci, że mam jej trzy egzemplarze, bo nie mam serducha nikomu ich oddać ;D
OdpowiedzUsuńUwielbiałam lektury szkolne (tak, wiem, jestem w mniejszości) i o prawie wszystkich mogłabym mówić w samych ochach i achach od "Procesu" po "Mistrza i Małgorzatę" przez "Medaliony". :D
OdpowiedzUsuńWspomnianego "Makbeta", "Dzieci z Bullerbyn", "Tajemniczy ogród" i "Dżumę" też bardzo lubiłam. Ojejku i totalnie zgdzam się jeśli chodzi o wymienione książki z Meg Shetti! Za to tak jak napisała Panna Izabela i ja nie dokończyłam nigdy Pana Tadeusza. :D I z pewnym wstydem przyznam, że jako dziecko nigdy nie bałam się kryminałów, ale "Muminków" owszem. :P